Najlepsze płyty 2018 roku według redakcji Interii

Jakie płyty z minionego roku oceniliśmy najwyżej? Oto nasze zestawienie!

Najlepsze płyty 2018 roku
Najlepsze płyty 2018 roku 
Okładki najlepszych polskich płyt 2018 według redakcji Interii 

W 2018 roku oceniliśmy 191 albumów i to właśnie spośród nich w głosowaniu wyłoniliśmy najlepsze albumy ostatnich 12 miesięcy. Poniżej możecie zapoznać się z najlepszymi polskimi i zagranicznymi płytami według naszych dziennikarzy.

TOP 10 Polska:

10. Behemoth - "I Loved You At Your Darkest"

Wielu uznało już, że "I Loved You At Your Darkest" to album z gatunku "przejściowych", konieczny krok ku czemuś, co pełnię swych barw pokaże dopiero w przyszłości. Prawdę mówiąc, nie odbieram tego w ten sposób. Odnoszę raczej wrażenie, że Behemoth nadal rozwija się własnym tempem w oparciu o ciągłą ewolucję. Więcej w recenzji Bartosza Donarskiego.

9. Bonson - "Postanawia umrzeć"

To jest, proszę państwa, budujące, że w czasach kiedy bit, refren, odpowiednio wykorzystany auto-tune, lista zaproszonych i nadskakiwanie odbiorcy to wszystko, chłopak ze Szczecina przypomniał ile znaczy flow, krwisty wers, kim jest raper. I ustanowił go na samym szczycie łańcucha pokarmowego. To by było na tyle. Na następne zajęcia proszę obejrzeć drugi odcinek "Hip hop Evolution i przeczytać rozdział "Flow" z "How to rap" Edwardsa.  Więcej w recenzji Marcina Flinta.

8. Dwa Sławy - "Coś przerywa"

Nie można zapomnieć o gościach. Idealnie pasujący w "Drugim końcu świata" KęKę, Sarius potęgujący gorycz "Chwastu" i Jarecki z Kasią Grzesiek dopełniającymi dzieła zniszczenia swoimi refrenami. To wszystko składa się na najlepszą płytę duetu, na której ciężko szukać wad. Gratulacje. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

7. Bownik - "Delfina"

Próżno gadać, skoro razem z wersami i rytmem tworzy to tak wybuchową mieszankę. Po cholerę analizować ten karnawał, skoro można mu ulec. Więcej w recenzji Marcina Flinta.

6. Kapela Ze Wsi Warszawa - "Re:akcja Mazowiecka"

Muzyka Kapeli ze Wsi Warszawa kreuje obrazy. Obrazy mazowieckich wiosennych pól i łąk. Spotkanie różnych pokoleń muzyków, których głównym zadaniem jest przypomnienie nie tylko lokalnej kultury, z której trzeba być dumnym, ale również zapomnianych postaci, które przez lata podtrzymywały ją przy życiu. Dokładnie tak samo, jak obecnie czyni stołeczny zespół. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

5. Riverside - "Wasteland"

Czy "Wasteland" to najdojrzalsza pozycja Riverside? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno na jej korzyść działa to, że nie jest aż tak rozmarzona i oniryczna jak bywało to na ostatnich płytach zespołu. Silne emocje włożone w utwory sprawiają zaś, że nowe dzieło Dudy, Kozieradzkiego i Łapaja wydaje się po prostu bardziej... ludzkie. Dzięki temu łatwiej się z nim związać i trudniej od niego odejść. Więcej w recenzji Rafała Samborskiego.

4. Noon - "Algorytm"

Półgodzinny "Algorytm" jawi się jako analogowa, momentami wręcz filmowa podróż, która w doskonale znany sposób potrafi grać na emocjach. Ukryta narracja, klimat, śpiew Adama Struga, no i najważniejsze - On. Nie ma drugiej postaci, która za pomocą samplera i kilku instrumentów potrafi tak opowiadać różne historie. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

3. Gedz - "247365"

"247365" spadło z nieba w momencie, kiedy rapowy główny nurt, już jak najbardziej odmłodzony i związany z "nową szkołą", cierpi na brak kreatywności -  "miał być nowy wspaniały świat" padają zarzuty pamiętanie z czasów pierwszej fali hiphopolo: że podkłady z xero, pisanie pod target, najtańsze emocje i kicz bez limitu. Nawet usprawiedliwia się takich wyrobników tym, że to inne czasy, pop, że to musi tak wyglądać, że teraz to wino i pianino. No to macie Gedza, ponad waśniami, pokoleniowymi podziałami, po prostu kozaka w tym co robi. Świetnie się tego słucha. Więcej w recenzji Marcina Flinta.

2. Ten Typ Mes - "RAPERSAMPLER"

["RAPERSAMPLER"] Zasługuje na wyznawców, również przez to, że ich desperacko nie szuka, twórczość stawia na piedestale, ponad twórcę (zadane w "Rudym Kurnawanie" pytanie o to po co muzyka udawać, skoro muzyka obchodzi cię najmniej powinno rozbrzmiewać miesiącami w głowach całej branży), pochwala wolnomyślicielstwo. Mes będąc sobą jest naprawdę kimś. Więcej w recenzji Marcina Flinta.

1. tęskno - "Mi"

Mamy więc dobrze napisaną, świetnie zagraną, doskonale zaśpiewaną, a przede wszystkim niesamowicie klimatyczną płytę. Czy coś nie zagrało? Można przyczepić się tego, że te wokale topią się niekiedy w przy partiach co bardziej rozbuchanych smyczków; że należałoby śpiew nieco wysunąć do przodu. Ale tego typu pretensje należy już mieć do osoby, która zajmowała się mixem i masteringiem. Zresztą, to doprawdy drobna uwaga do jednej z najlepszych płyt tego roku. Więcej w recenzji Rafała Samborskiego.

NAJLEPSZE ZAGRANICZNE PŁYTY ZNAJDZIESZ NA DRUGIEJ STRONIE!


Okładki najlepszych zagranicznych płyt 2018 roku według redakcji Interii 

TOP 10 Świat:

10. Thom Yorke - "Suspiria (Music for the Luca Guadagnino Film)"

Trudna to płyta. Harmonie i ładne melodie są ograniczone do minimum, często jest chaotycznie. Dominują niepasujące do siebie klocki, ale jest w nich dużo uroku. Kompozycje Yorke'a ilustrują film tak, że nie trzeba go nawet oglądać, żeby zrozumieć sens obrazu - dziwnie to brzmi, ale to naprawdę duża sztuka. Straszna i najlepiej dawkowana w ograniczonych ilościach. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

9. Kamasi Washington - "Heaven And Earth"

"Heaven and Earth" to nie album, to epopeja. Formalnie wykształcony muzyczne Washington robi, co chce z zakurzonymi zasadami teorii muzyki. Jazz w jego wykonaniu czerpie, ile może z tradycji innych gatunków, w tym muzyki afroamerykańskiej. Pełno tu życia, energii, basów, szalonej perkusji i radości. Tej najczystszej, którą daje obcowanie z muzyką. Więcej w recenzji Anny Nicz.

8. Alice In Chains - "Rainier Fog"

Tak ma być - głośno i intensywnie. To rzetelna, mięsista płyta. Czy to atmosfera Seattle, czy inny czort - powrót do korzeni wyszedł Alice in Chains na dobre. Więcej w recenzji Anny Nicz.

7. Artcic Monkeys - "Tranquility Base Hotel & Casino"

Arctic Monkeys ustawili poprzeczkę bardzo wysoko. Jestem pewien, że dla niektórych zbyt wysoko, przez co część dotychczasowych fanów zespołu raczej nie zdecyduje się na skok przez nią. Jednak ci z nich, którzy cenią sobie artystyczną odwagę, docenią "Tranquility Base Hotel & Casino". No bo hej, trzeba mieć naprawdę jaja, żeby trzymając w rękach wszystkie składniki pozwalające odnieść łatwy i przyjemny sukces, zdecydować się wylać je wprost do zlewu. Więcej w recenzji Kamila Downarowicza.

6. Judast Priest - "Firepower"

Co tu dużo mówić, Judas Priest nie mógł lepiej trafić, ta dwójka [Tom Allom/Andy Sneap]wykonała po prostu kawał znakomitej roboty i wydobyła z serc członków zespołu czystą esencję metalu, przelewając ją wprost do "Firepower". Więcej w recenzji Kamila Downarowicza.

5. Janelle Monae - "Dirty Computer"

Trzeci pełnoprawny album Janelle Monae pokazuje bardzo ciekawą zależność. Można ciągle robić swoje, nie patrząc się na innych (dobra, ten Prince...) i podnosić sobie poprzeczkę. Bez strachu o własne treści, dla niektórych dość kontrowersyjne, ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie przy tak solidnej dawce syntetycznego funku i soulu? Nie, nie ma żadnego. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

4. Kali Uchis - "Isolation"

Czasami można odnieść wrażenie, że "Isolation" cierpi na nadmiar produkcji, ale... czy to poważny zarzut wobec pozostałych, lżejszych piosenek? Nie. Takie rzeczy były ostatnio tylko u Westa, zanim odleciał na dobre i potrafił przemycać tonę pozytywnego feelingu, oraz u... duetu OutKast. Ci przecież tylko w sobie znany sposób oddawali hołd swoim herosom, a mogliby to również zrobić na beacie z "Your Teeth In My Neck". Taka to płyta! Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

3. Brockhampton - "iridescence"

Znowu wygrali. Nie jest tak dobrze jak na trzech częściach "Saturation", ale ten niby hiphopowy żart w końcu musiał przynieść taki album, jak właśnie "iridescence", pełen nerdowskiego uroku. Może nie przypadnie to wszystkim do gustu, ale za samo pianino i chór w "THUG LIFE", a także pomysłowe "LOOPHOLE" trzeba przyznać co najmniej punkt więcej. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

2. Kanye West - "Ye"

Kanye już raz zmienił bieg historii, konkretnie w 2008 roku, kiedy to odważnie sięgnął po już wtedy dobrze znany auto-tune (sorry, T-Pain), i podobnie może być tym razem. Znów na przekór wszystkim, po swojemu robi to, o czym inni będą dopiero myśleli za kilka lat. Po tym poznaje się geniuszy, chociaż bezgraniczna wiara we współtowarzyszy nie zawsze takim wychodzi na dobre. Więcej w recenzji Dawida Bartkowskiego.

1. Kids See Ghosts - "Kids See Ghosts"

Wszystko jest wysoko słuchalne, bez snobistycznego zmuszania się. Ten projekt jest powrotem do stabilności, naturalną kontynuacją tego, co znalazło się na poprzednich siedmioutworówkach prezentujących pracę Westa na sesjach w Wyoming - "Daytonie" Pusha T i "Ye". Stanowi dzieło dwóch muzyków nie dwóch raperów, choć jeśli ktoś by chciał się na tym polu przyczepiać, powinien dobrze posłuchać na przykład nawiniętej z charakterystycznym przeciągnięciami zwrotki Kanye w "Cudi Montage". Bardzo dobra robota, lekarstwo na nudę, rarytas w gąszczu napakowanych po brzegi, identycznych albumów wysypywanych przez amerykański, rapowy mainstream. Więcej w recenzji Marcina Flinta.

Płyty oceniali: Michał Boroń, Justyna Grochal, Daniel Kiełbasa, Olek Mika, Anna Nicz, Rafał Samborski, Paweł Waliński, Dawid Bartkowski, Kamil Downarowicz, Marcin Flint i Bartosz Donarski.


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas