Reklama

Recenzja Arctic Monkeys "Tranquility Base Hotel & Casino": Małpy nie żyją

Na początku było zdjęcie. Czterech dystyngowanych dżentelmenów wyglądających, jakby zostali żywcem wyjęci z magazynów modowych lat 70., stoi na schodach i z obojętnością przygląda się otoczeniu. Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ta fotografia promowała wydanie najnowszego albumu Arctic Monkeys, a widzimy na niej zarośniętego Alexa Turnera z kumplami. Szok i niedowierzanie. No bo co tu się właściwie przed naszymi oczami wydarzyło?

Na początku było zdjęcie. Czterech dystyngowanych dżentelmenów wyglądających, jakby zostali żywcem wyjęci z magazynów modowych lat 70., stoi na schodach i z obojętnością przygląda się otoczeniu. Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ta fotografia promowała wydanie najnowszego albumu Arctic Monkeys, a widzimy na niej zarośniętego Alexa Turnera z kumplami. Szok i niedowierzanie. No bo co tu się właściwie przed naszymi oczami wydarzyło?
Okładka płyty "Tranquility Base Hotel + Casino" Arctic Monkeys /

Cóż, podziało się naprawdę sporo. Ta niespodziewana wolta wizerunkowa ostro podzieliła fanów arktycznych małp. Jedni wyrażali głęboki smutek, widząc, co stało się z ich ukochaną formacją, inni gratulowali zespołowi odwagi i wybrania drogi pod prąd. Bo za zmianą wizerunkową poszła również ta o wiele ważniejsza zmiana - stylistyczna. Jeżeli do tej pory kojarzyliście Arctic Monkeys z energetycznym, niezobowiązującym indie-rockiem, to mam dla was wiadomość: te małpy nie żyją. Ich miejsca zajął nowy gatunek, który musimy dopiero oswoić, zaprzyjaźnić się z nim i z czasem pokochać.

Reklama

Sporo wody upłynęło w Wiśle od czasu, kiedy w 2005 roku grupka dzieciaków z Wielkiej Brytanii podbiła serca użytkowników serwisu MySpace (największy w tamtym czasie serwis społecznościowy, po którym dzisiaj zostały jedynie zgliszcza oraz adres www, odwiedzany chyba jedynie przez totalnych freaków) i wydała debiutancki materiał "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not".

Arctic Monkeys udało się od tej pory wypuścić w świat sześć albumów, regularnie pojawiać się na najważniejszych listach przebojów i skraść serca kolejnych pokoleń słuchaczy. I choć z płyty na płytę ich brzmienie ewoluowało, to słońcem, wokół którego orbitowały te wszystkie gitarowe kawałki powstałe na przestrzeni lat, był zawsze indie-rock. Na "Tranquility Base Hotel & Casino" zespół odwraca się od tego słońca plecami i wyrusza w podróż do zupełnie innej galaktyki.

W teledysku do utworu "Four Out Of Five", wokalista Arctic Monkeys, Alex Turner, przechadza się niespiesznie po olbrzymiej, bogato zdobionej rezydencji, zagląda na futurystyczną stację metra, czy przypatruje się dziwnym konstrukcjom. Trochę tak, jakby znalazł się we wnętrzu swojej najnowszej płyty. Bo taka właśnie dokładnie ona jest - nieoczywista, rozbudowana, filmowa, niepokojąca i swoim brzmieniem wyjęta z zupełnie innych czasów oraz z innego świata. A to wszystko podlane jest dodatkowo psychodelicznym sosem, który bulgocze i pryska na nieprzygotowanego na taki rozwój sytuacji słuchacza.

Jest to także płyta nagrana z bezkompromisowym rozmachem. To Turner rozdaje tutaj karty. Sam skomponował wszystkie piosenki, napisał do nich teksty i brał udział w produkcji. Przygotował nawet okładkę albumu. Czy wziął na swoje barki zbyt wiele? Absolutnie nie. Ze swoich wszystkich zadań wywiązał się znakomicie. Dzięki temu otrzymaliśmy zestaw jedenastu rewelacyjnych kompozycji, które przesiąkają do podświadomości swoją nietuzinkową melodyką i oryginalnymi rozwiązaniami stylistycznymi.

Zdecydowanie mniej tu chwytliwych, wpadających w ucho już po pierwszym przesłuchaniu zagrywek, z których grupa do tej pory słynęła. Więcej zaś snujących się, pozbawionych regularnego rytmu i harmonii wielopoziomowych konstrukcji. Jest w tym wszystkim jakaś dziwna moc, która pochłania, hipnotyzuje. Obojętnie czy słuchamy rozrzedzonego "One Point Perspective", szarpanego "She Looks Like Fun" (pozdro od Nicka Cave'a), retro-psychdelicznego "American Sports", czy nagranego na modłę King Crimson "Batphone", wciąż mamy wrażenie, że obcujemy z czymś wyjątkowym.

Arctic Monkeys ustawili poprzeczkę bardzo wysoko. Jestem pewien, że dla niektórych zbyt wysoko, przez co część dotychczasowych fanów zespołu raczej nie zdecyduje się na skok przez nią. Jednak ci z nich, którzy cenią sobie artystyczną odwagę, docenią "Tranquility Base Hotel & Casino". No bo hej, ale trzeba mieć naprawdę jaja, żeby trzymając w rękach wszystkie składniki pozwalające odnieść łatwy i przyjemny sukces, zdecydować się wylać je wprost do zlewu.

Arctic Monkeys "Tranquility Base Hotel & Casino", Sonic

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arctic Monkeys | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy