Recenzja Gedz "247365": Ojciec chrzestny tego syfu

Gedz otworzył nową szkołę. I nadal pozostaje w niej dyrektorem. Dostarcza wzorcowego, młodego rapu głównego nurtu.

Okładka płyty Gedz "247365"
Okładka płyty Gedz "247365" 

Kto wypracował młodym polskim raperom wzór do którego mogą się odnieść? Część z nich chce brzmieć jak Quebonafide, inni jak Białas, ale jeżeli chodzi o same patenty nie można zapomnieć o Gedzie. Na jego solowym debiucie z 2013 roku były już szatkowane trapy, snujące się cloudy, dubstepowe basy, trochę breakbeatu, modulowanego śpiewu.

"Gedz robi nowoczesne rzeczy, w stylu tych, jakie w Stanach sprzedają się dobrze, mają dobrą prasę i świetne rotacje w rozgłośniach i telewizjach. Ale u nas na nic to się nie przekłada (...) Dlatego nieporozumieniem jest nazywanie w Polsce newschoolowego rapu rapem mainstreamowym" - mówił wtedy w "Antologii Polskiego Rapu" Jakub "Muflon" Rużyłło, raper, radiowiec i publicysta.

Ale czasy się zmieniły. Nic dziwnego, że Gedz na swojej czwartej rapowej płycie rapuje: "Po każdym albumie pół sceny nawija jak ja / Jestem jak nekromanta / Mój rap to nie taśma, dla mnie to satysfakcja / Mówi ojciec chrzestny tego syfu / Nie byłoby ich, gdybym nie nawijał do bitów". Ma rację.

Ale kiedy peleton zaczyna Gedza doganiać, ten zmienia przerzutkę i odjeżdża zostawiając z tyłu bezsilność, pot i masę kręcących się przy łańcuchach pedałów. Dlatego słuchając bitu do "Mekki", tego jak biją stopy, co dzieje się z basem, nie zastanawiamy się który bit z Ameryki to przypomina. Tak jak 2cztery7 było "spalone innym słońcem", tak "Fatamorgana" jest "skuta innym lodem", niedostępna, odległa. Bardziej brytyjski "Belfer" czerpie z garage i cieszy całkiem gustownym, EDM-owym wykończeniem, w "Ghostwriterze" wjeżdża bezlitosny wyspiarski bassline.

Warto słuchać detali, tu przykują uwagę robotyczne dźwięki na drugim planie, gdzie indziej zaskakujący substytut werbla czy inaczej ułożone hi-haty. Kompozycje żyją, są wielowątkowe - patrz "Cole Bennett", numer rozpoczęty twardą, surową perkusją w magmie dźwięków przeskakuje w trap, by bębny zaraz zaczęły pracować jeszcze inaczej. I - co ważne - kawałki mogą flirtować z brudnym południem, brytyjską muzyką klubową, nowojorską szkołą, kłaniać się house'owi, ale muzyka jest muzyką, piosenką jest piosenką, nie plastikowym, bezrękim manekinem na ciuchy i metki, którego przydatność kończy się po zdjęciu z wystawy. Zasługa w tym m.in. Roberta Dziedowicza, Julasa, Deemza i LOA, choć głównie samego Gedza - i producenta, i koordynatora.

Wokalnie jest równie atrakcyjnie i wszechstronnie. Pół śpiew, pół rap z przeciągnięciami w  "TJIMZ", innowacyjnie (może aż nazbyt) ukręcony autotune w "DTM", dynamiczny, ostry, szarpany flow żeby dorównać testosteronowemu wejściu Sariusa w "247365", wycofana, zmęczona linia wokalna jak w "Sensum", świetnie położony refren w "Belfrze" czy rymowanie punchline'ami i hasztagami w "Ghostwriterze" daje bardzo dobre świadectwo na temat warsztatu, a przede wszystkim gedzowego ucha. I napisane jest to wszystko komunikatywnie, bez zadęcia, za to z błyskiem. Tak jak Gedziula nigdy nie był raperem do czytania, tak podciągnął się i pod tym względem.

Nie przekombinowuje i nie idzie w pretensję jak na "Amebie", nie jest też naczelnym sucharystą jak na "Niebo nie jest limitem". Kiedy trzeba być bezczelnym, rzuca: " Znowu gram plikami w kosza na pulpicie / w skrócie o twojej płycie" albo "Komu chcesz się przypodobać? / Weź się nie produkuj / w c***u mamy twoją podaż". Gdy sytuacja wymaga by zamknąć siebie w dwóch linijkach, nawija: "Spuszczony ze smyczy BORterier / A za razem w k***ę wrażliwy jak Werter" (B.O.R. to wydawnictwo, w którym wyszła płyta). W międzyczasie znajdzie chwilę, żeby było o środkowym palcu dla korporacji czy sommelierach dobrze znających się na swoich winach. Co ważne, kiedy numer jest śpiewany albo przeznaczony na parkiet nie oznacza to nagłego spadku pisania o trzy poziomy w dół - a to nadal jest norma. Napisane jest zawsze zręcznie, adekwatnie do bitu, tak by móc się cieszyć muzyką.

"247365" spadło z nieba w momencie, kiedy rapowy główny nurt, już jak najbardziej odmłodzony i związany z "nową szkołą", cierpi na brak kreatywności -  "miał być nowy wspaniały świat" padają zarzuty pamiętanie z czasów pierwszej fali hiphopolo: że podkłady z xero, pisanie pod target, najtańsze emocje i kicz bez limitu. Nawet usprawiedliwia się takich wyrobników tym, że to inne czasy, pop, że to musi tak wyglądać, że teraz to wino i pianino. No to macie Gedza, ponad waśniami, pokoleniowymi podziałami, po prostu kozaka w tym co robi. Świetnie się tego słucha.

Gedz "247365" , B.O.R.

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas