Recenzja Bonson "Postanawia umrzeć": Postanowił wygrać

Dzień dobry, witamy w nocnej szkole rapu imienia Biggiego Smallsa, polskiej filii IDA. Wszyscy są? No to podnosimy pomoc dydaktyczną do ust, zdrówko i zaczynamy, nie będziemy na nikogo czekać, jego strata. Może "jeszcze jedną, bo na trzeźwo to już ch*j nie rap". Poznają państwo cytat? To dobrze, dobrze. Bo tematem zajęć jest "Dominacja rapowa na podstawie 'Postanawia Umrzeć' Bonsona"

Okładka płyty Bonson "Postanawia umrzeć"
Okładka płyty Bonson "Postanawia umrzeć" 

Tak na początek - trzeba coś przeżyć. Należy rapować "Jakbyś wyjął serce z piersi i pokroił, i to boli / bo rap bez tego nie ma prawa istnieć". Szczerze mówiąc ma prawo, ale tak najszybciej chwyta i nikt ci nie patrzy na to, czy się końcówki wersów wystarczająco finezyjnie rymują i czy aby za dużo nie przeklinasz. Dajesz dzieciakom - i nie tylko im - to, czego same nie odważyłyby się przeżyć. Od razu bardziej lubią swoje nudne życie. A tu od początku jest punk rock, bo Bonson obraża słuchacza na wejściu pierwszej zwrotki. Ale za to na starcie drugiej daje mu opis taki jak "Śniadanie zjadłem koło ósmej / I z szafki biorąc uśmiech numer trzy pocałowałem w czoło córkę / Narzeczona pijąc kawę z troską pyta wciąż, co u mnie". Widzimy tę scenę, prawda? I to lepiej niż na Instastory. Mówiliśmy o rapowaniu obrazami na wykładzie o Sokole. Ale robi robotę też ten wybuch emocji wers później. Bo flow musi żyć, jednostajnie i miarowo to można, można... no, koty głaskać.

Co dalej? Człowiek może mieć siebie za śmiecia, nawet lepiej na tle nieustannego pompowania ego i wygrywania życia, bo, jak mawiał pewien archeolog, "porzućcie mrzonki o zaginionych miastach i egzotycznych podróżach". Ale kiedy jesteś raperem, musisz być pewny siebie, musi być słychać te wszystkie koncerty grane zupełnie nigdzie, czuć te wytarte spodniami klatki schodowe. Jak nie wierzysz w swój rap, to jak możesz tego wymagać od innych? Kawałki nawijamy tak jakby każdy był ostatnim. Proszę wyjąć słuchawki, wpinamy je i odpalamy Spotify na utworze "W dół". Słychać jak raper rozpędza się, ciśnie szybko, by przeciągnąć końcówkę, a kiedy trzeba się zatrzymać. Bo on podkładu, proszę państwa, nie odwiedza. On jest zawsze u siebie, nie wchodzi w tryb rapera, rapem gada. Urodzony morderca. Przeskakujemy do "Rano" i.... do cholery proszę się skupić, facet sobie tu żyły wypruwa, a wy sobie raperów w koszulach ich matek, z soczewkami albo w wannie oglądacie? Myślicie, że nie widzę? Litości. Tymczasem w tym nagraniu zawarto dowód, że można cisnąć wersy jeden po drugim, zostawiać między nimi przerwy wyrwy i mieć przy tym tyle mocy i takie wyczucie, żeby płynęło, choć nie płynie. Typ pod koniec wrzeszczy. Nie dlatego, że się sparzył lokówką, ale ma po prostu wstręt do siebie taki, że mu zwykła ekspresja nie wystarcza. To jest kropka nad i.

Nie ma czegoś takiego jak wstyd rapera. Jak się wstydzisz gadać mocno i szczerze, to zostań dziennikarzem hiphopowym. Bonson pyta:" Obszczane wyro, obrzygane ciuchy, co tam jeszcze?". Opowiada: "Pierwszy raz był średni, wóda k***a parzy w język / kumple niosą mnie pod klatkę, matka traci nerwy / lat szesnaście wstecz - ojciec pod tą klatką traci resztki sił tak samo / ja pierwszy raz mówię: - wybacz, mamo". Albo: "Wstyd, nie mogę wstać, a córka chce się bawić / Obiecałem ten ostatni raz, k***a z siedem razy". Przepraszam, skąd ten szum? Jak rozumiem wszyscy teraz nawróceni cesarze, arbitrzy elegancji, synowie roku i ojcowie sezonu?

Nie ma też coś takiego jak monotematyczność. Pamiętacie panel dyskusyjny o Mielzkym, ten z profesorem Całą i doktorem Wardzińskim? Wersy "Ziomuś, pozwól, że Ci streszczę swoją płytę / Alko, matka, ziomki, prawda - c**j, bywa, takie życie". No właśnie. Bonson ujmuje rzecz radykalniej "Znów numer o tym samym, a o czym k***o pisać / Kiedy nie umiem kłamać, wersy mam, by móc oddychać?". Obejdzie się bez konspektu i Excela. To jest sedno, jeżeli ktoś nie rozumie, to proszę się zapisać na ćwiczenia Plana Be ze śpiewu dla opornych. Zostało jeszcze dużo miejsc.

Jest za to coś takiego jak krótka pamięć rapera. Nie mówię tu o używkach i dziewczynach, sprawa oczywista. Mówimy o historii. Ten pan w białych dżinsach z klamrą, proszę mi powiedzieć z czym kojarzy się panu "Big L". Z lodami na patyku? To niedobrze. Bonson rymuje "Na kaseciaku dzień w dzień wchodzi Smalls / Jak wjeżdża Juicy, myślę: - k***a, no to był gość / Chciałem bawić się jak Cobain, odbezpieczyć, zamknąć pysk im / Pisać jak Big L, drzeć ryj jako Ol' Dirty". Chwała dawnym mistrzom i proszę poćwiczyć, bo o dyplomie IDA będziecie mogli tylko poczytać. 

Owszem, raper musi umieć sobie wybrać bity. Jeżeli te u Bonsona były dobre, to zwykle były Soulpete'a, z tym, że dziwnym trafem uruchamiały mniejszą pulę emocji. KPSN brzmi zimno, płytko, jak by najbardziej w życiu chciał robić muzykę filmową. Za dużo tu bębnów a la Noon, nijakości, nerwów, histerii , gdzieś już słyszanych motywów, umiarkowanie zgrabnych przejść. To nie płynie, nie rwie, nawet nie szumi.  Soulpete zapewne nie lubi tego. Tyle tylko, że muzyka koresponduje z tekstami, zupełnie sprawdza się z powodów dramaturgicznych, Bons umie się od nieco inaczej ułożonej perkusji odbić, przełamać razem z bitem. Coś jak podkłady na "Wilku chodnikowym", same w sobie średnie, ale gdy wjeżdża raper, raczej nie wymienilibyśmy ich na żadne inne. "Postanawia umrzeć" albo "Rano" (z tym mrowiącym basem) w remiksie, wyobrażacie sobie?  Ja też niespecjalnie. Choć numer zrobiony przez Pelo, z partią żywej gitary, taki Yelawolf po polsku, muzycznie jest zdecydowanie najlepszy.

Czas się nam kończy, więc bez zbędnych słów. Wokalistki? Można się zastanawiać czy we "W dół" lepiej wypada Marysia czy Justyna. Szczerze mówiąc żadna, choć i tak nie jest to przypadek cukierkowego Cywinsky'ego, który usiłując nawiązać po angielsku do Nirvany niemal rujnuje kawałek. Najlepszy refren to DJ Flip skreczujący na wokalu w "Postanawia umrzeć". Raperzy gościnnie? Flojd wpisuje się w klimat, a Łuszy, rapersko tak surowy jak nikt w 2018 być już raczej nie powinien, prezentuje się z naturszczykowską zwrotką naprawdę nieźle. Ale Bonson ani przez chwilę nie pozwala zapomnieć, czyja to płyta. To jest, proszę państwa, budujące, że w czasach kiedy bit, refren, odpowiednio wykorzystany auto-tune, lista zaproszonych i nadskakiwanie odbiorcy to wszystko, chłopak ze Szczecina przypomniał ile znaczy flow, krwisty wers, kim jest raper. I ustanowił go na samym szczycie łańcucha pokarmowego. To by było na tyle. Na następne zajęcia proszę obejrzeć drugi odcinek "Hip hop Evolution i przeczytać rozdział "Flow" z "How to rap" Edwardsa.

Bonson "Postanawia Umrzeć", Stoprocent

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas