3-majówka to mały przedsmak Pol'and'Rocka? Za nami kolejna edycja wrocławskiego festiwalu! [RELACJA]
Za nami kolejna edycja wrocławskiego festiwalu 3-majówka. Jak co roku impreza obfitowała w rockandrollową energię i ciężkie brzmienia, lecz nie zabrakło także przestrzeni dla melancholijnych ballad i bardziej elektronicznych czy alternatywnych artystów. Wystąpiły legendy polskiej sceny, takie jak Ira, Kult czy KSU, a także zagraniczni goście, m.in. The Rumjacks czy Dreadzone. Co działo się 1, 2 i 3 maja na scenach wokół Hali Stulecia?

Dla większości Polaków majówka to zapach grilla i wyprawy turystyczne, a dla Wrocławian to najlepszy czas na koncerty, przepełnione ciężkimi brzmieniami i wyjątkową energią. Już po raz 18. w kompleksie Hali Stulecia odbył się festiwal 3-majówka, który wielu miłośników muzyki od lat traktuje jak mały przedsmak Pol'and'Rocka.
Przez dwa pierwsze dni pogoda dopisywała, a uczestnicy koncertów, ubrani w skórzane kurtki z ćwiekami i brudne glany, obijali się o siebie nawzajem w pogo i biegali w kółko do największych przebojów rockowych legend polskiej sceny. Choć trzeciego dnia pogoda się popsuła, deszcz i błoto nie przeszkodziły słuchaczom w świetnej zabawie.
Co działo się pierwszego dnia tegorocznej edycji 3-majówki we Wrocławiu?
1 maja bramy wydarzenia otworzyły się o 16.00, a już godzinę później cały festiwal rozpoczął się koncertem zespołu LemON. Hala Stulecia prędko się zapełniła, gdy tylko posiadacze biletów usłyszeli, że z budynku dobiegają dźwięki znanych im piosenek. Setlista zespołu była nostalgiczna - nie zabrakło bowiem starszych przebojów, za które Polacy pokochali przeszywający wokal Igora Herbuta i mocne brzmienie grupy. Tłum kołysał się do spokojnych "Nice" czy "Jutro", aby już za chwilę w całości oddać się dźwiękom "Scarlett", "Napraw" i "Będę z tobą". Występ obfitował w popisy instrumentalne (moje serce w szczególności skradł fragment perkusyjny), a wszystko to opakowane było w zjawiskową grę świateł.
Scenę na Pergoli otworzył tego dnia zespół Luxtorpeda, który zaserwował uczestnikom sporą dawkę ciężkich brzmień. W tłumie utworzyło się pierwsze pogo, a kłęby kurzu wcale nie przeszkadzały słuchaczom w dobrej zabawie. Wokalista ze sceny docenił Wrocław, przyznając, że gdyby nie to miasto, to nie byłoby go na świecie. Niedługo później na scenę wkroczyła poznańska formacja Flapjack, która zachwyciła młodzieżową energią. Wokaliści skakali na scenie, jakby rozpierała ich energia, czym zarażali publiczność pod sceną, która też się nie oszczędzała. Zgrabnym połączeniem thrash metalu, punk rocka i rapu sprawili, że niemalże każdy uczestnik imprezy znalazł w ich koncercie coś dla siebie.
Chwilę po godzinie 20.00 otworzyła się Scena Klubowa, na której wystąpił niepowtarzalny duet: John Porter i Agata Karczewska. Artyści wprowadzili uczestników w swój mroczny świat, wyśpiewując szczere teksty, pełne bólu, namiętności oraz wspomnień. Muzycznie była to podróż do najgłębszych zakątków bluesa oraz country, z domieszką rockandrollowej energii. Głosy Portera i Karczewskiej z łatwością się ze sobą komponowały i tworzyły piękną harmonię, dzięki której można było oddać się refleksji i nieco odpocząć od ciężkich brzmień, wszechobecnych na festiwalu.
Tego dnia scenę na Pergoli zamknął legendarny zespół Ira. W repertuarze grupy nie zabrakło utworów znanych przez najwierniejszych fanów, a także coverów, wykonywanych przez gitarzystów - najpierw wybrzmiało "Chcemy być sobą" Perfectu, a następnie "Smells Like Teen Spirit" Nirvany. Na sam koniec formacja zachwyciła wielkimi przebojami - "Nadzieja" oraz "Szczęśliwego Nowego Jorku" - które od ponad trzech dekad wyśpiewywane są przez pokolenia Polaków w niebogłosy.
O 23.00 na scenie w Hali Stulecia pojawiła się grupa Myslovitz, która właśnie przeżywa swoją drugą młodość. Wiele osób wciąż utożsamia formację z Arturem Rojkiem, który opuścił jej szeregi w 2012 r., lecz muzycy nieustannie udowadniają, że z nowym wokalistą radzą sobie nawet lepiej niż doskonale. Charyzmatyczny Mateusz Parzymięso wręcz perfekcyjnie tam pasuje, a jego głos i aparycja nie pozwalały ani na chwilę oderwać wzroku i słuchu od tego, co działo się na scenie w Hali. Publiczność miała okazję doświadczyć mieszanki rocka i alternatywy w najlepszym stylu. W setliście nie zabrakło wielkich hitów, takich jak "Scenariusz dla moich sąsiadów", "Chłopcy", "Peggy Brown" czy najbardziej kultowego "Długość dźwięku samotności". Muzycy zaserwowali też kilka emocjonalnych ballad ("W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" czy "Chciałbym umrzeć z miłości"), a niektórym z uczestników festiwalu nawet polały się łzy - widziałam na własne oczy! Na ekranie za muzykami przez cały koncert wyświetlały się spektakularne wizualizacje, dzięki którym występ był nie tyle kompletny, co widowiskowy.

Na koniec dnia wpadłam jeszcze na ostatni z koncertów Sceny Klubowej, gdzie zaprezentował się Jacek Sienkiewicz, znany z Kwiatu Jabłoni. Muzyk tym razem pokazał się uczestnikom festiwalu z nieco innej strony - zaprosił na swój DJ set. Spora dawka elektronicznych brzmień pozwoliła zakończyć pierwszy dzień imprezy w iście tanecznym stylu. Jacek mocno wczuwał się we wszystkie dźwięki, które wydobywały się z głośników, a swoim zaangażowaniem przyciągnął do Centrum Kongresowego spory tłum zmęczonych już uczestników.
Drugi dzień 3-majówki 2025 - eksperymentalna alternatywa mieszała się z surowym rockiem
Widać było, że pierwszego dnia festiwal dopiero się rozkręcał, bo 2 maja już od pierwszych koncertów na teren imprezy przybyło o wiele więcej osób. Piątkowy dzień, na pierwszy rzut oka, cieszył się znacznie większą frekwencją i nawet artyści, grający o godzinie 15.00, mogli liczyć na pokaźny tłum pod sceną. Pergolę otworzył Wojtek Szumański, którego polska publiczność pokochała za "Balladę o cyckach". Na Pol'and'Rocku rozkręcił wielką imprezę, więc i tym razem udało mu się namówić słuchaczy do wspólnego tańca oraz śpiewu. Mnie szczególnie urzekł melancholijnym utworem "Tomek", którego zabawny tekst nie mógł mi wyjść z głowy przez kolejnych kilka godzin.
Scenę w Hali Stulecia otworzyła tego dnia Natalia Przybysz, której występy zawsze owiane są nutą magii, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Artystka przyznała, że wraz z zespołem miała ostatnio nieco dłuższą przerwę w koncertowaniu, a występ na 3-majówce był im niezwykle potrzebny. Muzycy kompletnie nie dali po sobie poznać, że dawno razem nie grali. Natalia zachwyciła rockową energią, która szczególnie dawała o sobie znać przy okazji starszych przebojów, takich jak "Miód" czy "Nie będę twoją laleczką". Nie obeszło się bez niespodzianek, bowiem wokalistka wykonała cover hitu młodej Billie Eilish, który ostatnimi czasy podbija listy przebojów na całym świecie - "Lunch". Artystka zaprosiła także do tańca improwizowanego, dzięki któremu każdy uczestnik koncertu mógł poczuć się jak źdźbło trawy, falujące na wietrze. Właśnie tak powinno się rozpoczynać festiwalowe dni.
Chwilę po godzinie 17.00 na Pergoli zaprezentował się zespół Hurt, który świętował na 3-majówce 20-lecie swojego albumu "Załoga G". W odśpiewaniu wielkich przebojów grupy pomogli nie tylko uczestnicy koncertu, lecz także goście specjalni (m.in. Krzysztof "Grabaż" Grabowski, wokalista takich zespołów, jak Strachy na Lachy czy Pidżama Porno, a także Martyna Baranowska z grupy Nago). Gdy wybrzmiał tytułowy hit z pamiętnego krążka, publiczność wręcz oszalała.
Scenę Klubową tego dnia otworzyła Kasia Lins. Artystka zaprezentowała publiczności mroczną podróż przez najgłębsze zakamarki swojej twórczości. Jej przeszywający wokal niejednokrotnie wywołał na mojej skórze ciarki. Scenografia, której głównym elementem był zwisający z sufitu nóż, dopełniała klimat tajemniczego występu. Zaraz po Kasi na scenę wkroczył Dawid Tyszkowski, który zaprosił widzów na niezwykle emocjonalny koncert. Artysta wykonał od początku do końca swój najnowszy album "Mam szczęście", który wbrew pozorom nie do końca traktuje o szczęściu. Smutna opowieść, zaśpiewana i zagrana bez zbędnych przerywników, pozwoliła na wyciszenie i zgłębienie własnych emocji. Nie byłam przekonana, czy jest to materiał na festiwale, ale Dawid i jego zespół udowodnili, że nie ważne jest miejsce, a raczej odpowiedni odbiorca, których na 3-majówce pod sceną nie brakowało.
O 20.40 w Hali Stulecia odbył się koncert Artura Rojka, który przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Spodziewałam się raczej statycznego występu, przepełnionego alternatywnymi dźwiękami i nostalgicznymi przebojami. Artur natomiast zaprezentował rockowe widowisko, przepełnione gitarowymi riffami, szaleńczym tańcem, rytmem wybijanym na tamburynie i marakasach oraz delikatnym a charakterystycznym wokalem, którego chce się słuchać w nieskończoność. Przekrojowa setlista pozwoliła wrócić pamięcią do czasów, gdy wokalista występował z zespołem Myslovitz, a także zanurzyć się w jego obecną, solową twórczość. Publiczność odśpiewała samodzielnie "Długość dźwięku samotności" - Artur w całej piosence użył swojego mikrofonu jedynie dwa razy. Na bis wykonał energetyczne "Bez końca", a przy tym zszedł ze sceny, aby stanąć na barierkach i wykonać utwór twarzą w twarz ze swoimi fanami.
Tego dnia na Pergoli zaprezentowały się także zespoły Dubioza Kolektiv i Pidżama Porno, dzięki którym w tłumie nieustannie się kotłowało. Halę Stulecia z kolei zamknęły koncerty Nosowskiej i Króla oraz Dreadzone. Pierwszy z wymienionych ponownie pozwolił na zanurzenie się w dźwiękach pełnych emocji, a wykonywane przez wyrazisty duet ballady rozkołysały nawet tych, którzy w Hali zajęli miejsca siedzące. Brytyjski zespół Dreadzone z kolei zachwycił nietuzinkowym połączeniem muzyki elektronicznej i rytmów reggae, przekazując uczestnikom słoneczną energię, którą wykorzystali jeszcze kolejnego dnia imprezy.
Trzeci dzień 3-majówki obfitował w ciężkie brzmienia i rockandrollową energię
Ostatniego dnia 3-majówki na teren festiwalu dotarli tylko najwytrwalsi. Pogoda nie sprzyjała w plenerowych koncertach, lecz tylko niektórzy postanowili oglądać popisy rockowych wyjadaczy spod daszku. Duża część uczestników wydarzenia z wielką przyjemnością taplała się w błocie, przypominając sobie dawne edycje Pol'and'Rocka. Koncerty Dezertera i KSU pozwoliły poczuć prawdziwą punkrockową energię, dzięki której w tłumie nie było osoby, która ustałaby w miejscu dłużej niż jedną piosenkę.
Chwilę po godzinie 18.00 Hala Stulecia została rozgrzana do czerwoności przez zespół Hunter, i to nie tylko za sprawą efektów pirotechnicznych. Muzycy wkroczyli na scenę w rytm kultowej piosenki z serialu "Czterdziestolatek", a wszystko to z okazji ich wyjątkowego jubileuszu. Podczas jednego z utworów do zespołu Hunter dołączył wokalista Nocnego Kochanka, Krzysztof Sokołowski, a chwilę później formację wsparł także chór, który dodał występowi wielowymiarowości. Koncert obfitował w ciężkie brzmienia i mroczną energię, a dzięki przekrojowemu repertuarowi festiwalowa publiczność mogła bawić się zarówno do najstarszych jak i najnowszych kompozycji grupy.
O godzinie 19.00 na Pergoli rozkręciła się prawdziwa impreza, a to wszystko za sprawą celtycko-punkowego zespołu The Rumjacks. Wokalista zachęcał publiczność do śpiewania wpadających w ucho refrenów, dzięki czemu był to jeden z najgłośniejszych koncertów festiwalu. W tłumie nie zabrakło tańca, a ludzie nieustannie dryfowali na fali, niesieni przez ręce innych słuchaczy.
Niedługo później na Hali Stulecia zaprezentował się Mrozu, który był tego dnia chyba jedynym przedstawicielem mniej rockowych, a bardziej popowych brzmień. Artysta dał energetyczny koncert, którym przyciągnął do Hali pokaźny tłum. W repertuarze nie zabrakło piosenek z wydanego trzy lata temu albumu "Złote bloki", wielkich przebojów z projektu Męskie Granie ("Wolne duchy" i "Supermoce"), lecz także gratki dla najstarszych fanów artysty. Mrozu wykonał bowiem odświeżoną wersję hitu "Miliony monet", dzięki któremu wystartowała jego kariera. Jeśli ten koncert nie porwał kogoś do tańca, to prawdopodobnie nic nie będzie w stanie tego zrobić.
Scenę plenerową festiwalu zamknął występ legendarnego Kazika Staszewskiego i zespołu Kult. Większego tłumu na Pergoli nie widziałam podczas żadnego z wcześniejszych koncertów. Publiczność wykrzykiwała wraz z wokalistą teksty piosenek, które ukształtowały pokolenia Polaków, a z nieba znów zaczął padać deszcz - było w tym coś magicznego.
Koncertem, którym ja zakończyłam swoją 3-majówkową przygodę, był natomiast elektroniczny popis Bassa Astrala, który rozpoczął się niedługo po Kulcie. Artysta swoimi tanecznymi ruchami zachęcał publiczność do zabawy, a jego DJ set był świetnym sposobem na pożegnanie się z 3-majówką.