Jednym uratowało, a innym zniszczyło to kariery. Te zespoły zmieniły wokalistów

Zmiany wokalistów w Genesis niektórzy fani nie mogli tak łatwo zapomnieć /Mick Hutson/Redferns; Vinnie Zuffante/Getty Images /Getty Images

Dla niektórych to nawet gorsze niż rozpad zespołu. Wieloletni fani są w szoku, producenci plakatów zastanawiają się, jak szybko sprzedać zapasy, a menedżerowie rwą włosy z głowy i widzą na horyzoncie tylko jedno - porażkę. Taki ruch odradzałyby pewnie wszystkie poradniki typu "Jak dobrze prowadzić karierę". Mimo to nie brakowało znanych grup, które postanowiły zmienić wokalistów. Niektóre po prostu chciały to zrobić, inne nie miały wyboru. Wiecie, co jest najlepsze? Niektórym zespołom wyszło to nawet na dobre.

Nie oszukujmy się: żadna z tych operacji nie była łatwa i praktycznie za każdym razem muzycy musieli sobie radzić z niezadowoleniem części słuchaczy. Nawet wtedy, gdy zespół angażował nowego wokalistę po śmierci poprzedniego albo kiedy okoliczności absolutnie nie pozwalały już na dalszą współpracę. Wielu fanów groziło spaleniem płyt w ramach protestu i nie potrafiło sobie wyobrazić ukochanego zespołu w nowym składzie. Niektórym przeszło po czasie, a inni doczekali momentu, w którym... to muzykom przeszło.

Genesis

To nie miało prawa się udać, ale wyszło lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał. Na początku wokalistą Genesis był Peter Gabriel. Artysta wystąpił na sześciu płytach zespołu, co i tak jest niezłym wynikiem. Pod koniec swojej kariery w formacji Gabriel nie za dobrze dogadywał się z kolegami - a to i tak bardzo dyplomatyczne określenie. Pozostali muzycy nie byli zachwyceni tym, że grupa zaczęła być w pewnym momencie postrzegana trochę jak solowy projekt Gabriela. Wszyscy mówili o wokaliście i zapominali o pozostałych członkach zespołu. Sam wokalista też wcale nie pomagał i często traktował choćby koncerty jak własne show. Spory wśród muzyków i to, że muzyk był rozczarowany show-biznesem, doprowadziły w końcu do odejścia Petera. 

Reklama

Artyści stanęli wtedy przed decyzją: co dalej? Zespół rozważał nawet granie muzyki instrumentalnej, ale szybko porzucił ten pomysł. Kiedy poszukiwania nowego wokalisty nie przynosiły efektów, muzycy poprosili Phila Collinsa, żeby nagrał coś na próbę i zrozumieli, że dalsze przesłuchania nie będą już potrzebne. Genesis z Philem za mikrofonem odnieśli największe sukcesy w swojej karierze. Ten zespół doczekał się jeszcze jednej zmiany, kiedy w 1996 roku Collins ogłosił, że chce szukać nowej, solowej drogi w muzyce. Do grupy dołączył wtedy Ray Wilson, wokalista znany choćby z zespołu Stiltskin. Grupa nagrała ze Szkotem jedną płytę, która zebrała niezłe recenzje. Trudno było cokolwiek zarzucić Wilsonowi, poza tym, że po prostu nie był Collinsem. Po latach Phil, ku uciesze wielu fanów, wrócił do Genesis, żeby ruszyć w trasę koncertową.

Black Sabbath

Ten zespół ma historię jak z rasowej meksykańskiej telenoweli. Przez wiele lat nikt nie wyobrażał sobie, żeby na czele grupy stał ktokolwiek inny niż Ozzy Osborune. Wokalista miał jednak ten problem, że kochał scenę, ale chyba jeszcze bardziej uwielbiał używki. Notoryczne upijanie się i zażywanie niedozwolonych substancji doprowadziły do tego, że w 1979 roku Ozzy usłyszał od kolegów: "Jesteś zwolniony!". I tu zaczyna się wspominana telenowela. 

To Sharon Arden, córka menedżera zespołu, która zresztą później została żoną Osbourne'a, zasugerowała zastępstwo w zespole, a miał nim być Ronnie James Dio z Rainbow. Muzyk świetnie sprawdził się w nowej roli, tym bardziej że ostatnie albumy Black Sabbath z Ozzym nie były wybitne. Ta sielanka trwała jednak krótko, bo po dwóch albumach Ronnie odszedł z grupy, a zastąpił go Ian Gillan. To świetny wokalista, ale w tym zestawie coś chyba nie zagrało. Zespół próbował jeszcze współpracować z innymi muzykami, jednak nic z tego nie wyszło. Ostatecznie formacja powróciła po latach, najpierw z Dio, a potem z Ozzym za mikrofonem.

Deep Purple

Ta legenda też doczekała się kilku zmian. Na trzech pierwszych płytach grupy zaśpiewał Rod Evans. Jego koledzy z zespołu stwierdzili jednak w pewnym momencie, że chcą grać nieco ostrzejsze dźwięki, a Rod nie bardzo pasuje do tego obrazka. Jon Lord i Ritchie Blackmore zaangażowali więc Iana Gillana, wokalistę Episode Six. Okazało się, że to świetny wybór, bo Ian idealnie sprawdził się w tej roli, było tylko jedno "ale". Gillan nie bardzo dogadywał się z Blackmore'em, zwłaszcza od pewnego momentu. Konflikty doprowadziły w końcu do odejścia wokalisty. 

Miejsce Iana zajął David Coverdale. I tu niespodzianka: Gillan powrócił do składu w 1984 roku, ale tylko na pięć lat, bo znów kłócił się z Ritchiem. Przez chwilę w Deep Purple śpiewał Joe Lynn Turner, aż na początku lat 90., już na dobre, do zespołu powrócił Gillan. Jeśli nie jesteście wielkimi fanami Deep Purple i zgubiliście się po drodze, to w skrócie: Ian okazał się drugim, czwartym i szóstym wokalistą formacji.

Van Halen

Pierwszym wokalistą tej ekipy był właściwie Eddie Van Halen, ale nie wliczajmy tego, bo grupa oficjalnie nazywała się wtedy inaczej. Van Halen po tym właśnie szyldem zaczęli swoją karierę z Davidem Lee Rothem za mikrofonem. I to jaką karierę! Zespół odniósł wielki sukces, ale nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza w szołbiznesie, więc po trasie promującej album "1984" Roth opuścił grupę. Każdy z muzyków inaczej tłumaczył to rozstanie, ale wiadomo, że chodziło o pomysł na dalszą działalność, brzmienie i to, w jakim kierunku zespół miał iść. Van Halen widzieli w roli nowego wokalisty Daryla Halla, ale ostatecznie angaż dostał Sammy Hagar

Niewiele osób wróżyło tej zamianie sukces, bo David i Sammy mieli różne głosy, sposoby śpiewania, to po prostu nie miało prawa się udać. Muzyka potrafi jednak zaskakiwać i grupa z Hagarem jako wokalistą odniosła ogromny sukces. W Van Halen powtórzyła się jednak historia z Deep Purple, muzycy zaczęli się kłócić i Sammy opuścił formację w 1996 roku, chociaż nie do końca na własne życzenie. Na chwilę za mikrofonem stanął jeszcze David Lee Roth, a potem, na nieco dłużej Gary Cherone z Extreme. Członkowie Van Halen mieli już wprawę w zastępowaniu wokalistów, więc liczyli, że skoro taka operacja udała się raz, uda się też po raz drugi, ale to wcielenie zespołu nie okazało się wielkim sukcesem. Historia kołem się toczy, więc grupa wróciła do sprawdzonych rozwiązań i znów zatrudniła Sammy'ego Hagara, a potem Davida Lee Rotha. 

Iron Maiden

Tutaj liczenie już od początku okazuje się wyzwaniem, bo zespół działał z dwoma wokalistami, zanim zaangażował Paula Di'Anno. Ci pierwsi muzycy nie wystąpili jednak na żadnej płycie, więc oficjalnie za mikrofonem stał od początku Paul, a w praktyce - był już trzecim wokalem zespołu. Di'Anno nagrał z grupą dwie płyty, ale miał podobny problem jak Ozzy Osbourne w Black Sabbath - uwielbiał używki. Paul nie ograniczał się na przykład do kilku butelek alkoholu i jednej działki białego proszku. Muzyk wspominał, że zażywał nielegealne substancje bez przerwy, codziennie, kiedy tylko nie spał. To stanowiło sporą przeszkodę w działalności grupy, bo artyści mieli na przykład zaplanowaną trasę koncertową, a Di'Anno wiedział, że nie będzie w stanie dotrwać do końca tournée.

Grupa szybko więc zamieniła Paula na Bruce'a Dickinsona i to właśnie z nim za mikrofonem odniosła największe sukcesy. Jak to często bywa, wokalista postawił w pewnym momencie na solową karierę i pożegnał się z kolegami. Niełatwo było znaleźć zastępstwo. Muzycy przesłuchali setki taśm, a i tak namówili do współpracy Blaze'a Bayleya z grupy Wolfsbane, która kiedyś supportowała Iron Maiden. Sama zmiana nie zachwyciła fanów, dlatego kilka lat później słuchacze z radością przyjęli wieści o powrocie zespołu z Dickinsonem w składzie.

Pink Floyd

Wiele osób, które może nie należą do wiernych fanów Pink Floyd, ale znają największe przeboje zespołu, pewnie nie ma nawet świadomości, że grupa na początku brzmiała inaczej, niż w najsłynniejszym wydaniu. Wokalistą formacji był Syd Barrett, który udzielał się na pierwszym albumie legendy. Muzyk jednak zaczął w pewnym momencie sprawiać spore kłopoty. Artysta miał problemy ze zdrowiem psychicznym, co skutkowało na przykład tym, że koledzy musieli wywlekać go z garderoby na scenę, żeby zagrać koncert. Muzycy umawiali mu wizyty u psychiatrów, zawozili Syda na miejsce, ale on nie chciał nawet wysiąść z samochodu. 

Sytuacja jeszcze pogorszyła się, kiedy grupa supportowała Jimiego Hendrixa. W końcu Barrett, po rozmowach z pozostałymi członkami Pink Floyd, opuścił zespół. Od tej pory za mikrofonami stali Roger Waters i zwerbowany do grupy David Gilmour. David zresztą na początku, podczas występów w programach telewizyjnych, udawał, że śpiewa, kiedy z taśmy był jeszcze odtwarzany... głos Syda. 

AC/DC

Pierwszym wokalistą tej grupy był Dave Evans, ale jego kariera skończyła się na wydaniu jednego singla. Nic więc dziwnego, że dla wielu fanów historia AC/DC zaczęła się od Bona Scotta za mikrofonem. Grupa odniosła z nim spore sukcesy i pewnie nikt nie wyobrażał sobie innej wersji zespołu. Tak samo jak muzycy nie wyobrażali sobie, że kiedykolwiek będą potrzebować innego wokalisty. W lutym 1980 roku Bon i jego przyjaciel urządzili sobie imprezową noc w Londynie. Muzyk wypił tyle alkoholu, że nie dało się go wywlec z samochodu. Scott miał więc wytrzeźwieć w aucie, ale rano artysty nie dało się już obudzić i lekarze orzekli, że wokalista zwyczajnie zapił się na śmierć. 

Muzycy AC/DC byli w szoku, poważnie rozważali zakończenie działalności. Od pomysłu odwiodła ich jednak... rodzina Scotta, która stwierdziła, że on nigdy nie chciałby, żeby grupa zniknęła. Zespół szukał więc zastępstwa i rozważał różne opcje, aż producent Mutt Lange zasugerował, żeby zaprosić na przesłuchanie Briana Johnsona. Artysta przyszedł, zaśpiewał i został na dobre. Co prawda na krótko w rolę wokalisty AC/DC wcielił się Axl Rose, ale tylko zastępował Briana, który miał problemy zdrowotne.

INXS

Michael Hutchence był tak charyzmatyczną postacią i świetnym wokalistą, że nikt nie wyobrażał sobie INXS bez niego. Kłopot w tym, że po śmierci Michaela fani nie wyobrażali sobie życia bez INXS. Muzycy nie bardzo wiedzieli, co zrobić w tej sytuacji. W końcu zdecydowali, że będą dalej działać, z kimś nowym. Na chwilę za mikrofonem stanął Jon Stevens, a jego następcę grupa wyłoniła już w dość oryginalny sposób. Członkowie INXS wzięli udział w reality show i tam szukali nowego wokalisty. Konkurs wygrał Kanadyjczyk J.D. Fortune. Oczywiście nowy skład nie wszystkich fanów zachwycił, ale trudno było winić grupę za to, w jakiej sytuacji się znalazła po śmierci Michaela. J.D. Fortune poradził sobie naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę to, kogo przyszło mu zastąpić. J.D. sam został później zastąpiony, bo jego miejsce zajął na krótko Ciaran Gribbin. To z nim w składzie zespół zakończył działalność, chociaż "nigdy nie mów nigdy".

Alice in Chains

W latach 90. Alice in Chains byli jednym z najważniejszych zespołów na rockowo-grunge'owej scenie. Nie było jednak dla nikogo tajemnicą, że grupa zmagała się z problemami. Największy z nich miał imię i nazwisko: Layne Staley. Wokalista był uzależniony od narkotyków. Nałóg rozwijał się w tak szybkim tempie, że kiedy zespół wydał słynny mini album "Jar of Flies", muzyk musiał trafić na odwyk. Członkowie Alice in Chains odwoływali kolejne występy, w tym prestiżowe trasy, żeby ich kolega miał szansę wyzdrowieć. W końcu formacja zawiesiła działalność. Po powrocie na scenę wydawało się, że wszystko układa się dobrze. Muzycy pozbyli się jednak złudzeń, kiedy po jednym z występów Layne przedawkował substancje i trafił do szpitala. 

Członkowie Alice in Chains zajmowali się od tej pory głównie własnymi projektami, a Staley zmarł w 2002 roku, jak można się było spodziewać - z powodu przedawkowania. Grupa nie miała już w planach powrotu, ale tak się złożyło, że w 20025 roku wystąpiła na charytatywnym koncercie, z gościnnymi wokalistami. Kiedy okazało się, że fani zaczęli wręcz błagać o płytę i trasę, muzycy powrócili z Williamem DuVallem za mikrofonem. Zespół dobrze wiedział, że kładzie na barki nowego wokalisty duży ciężar, ale trzeba przyznać, że grupa chyba nie mogła lepiej trafić.

Audioslave/Velvet Revolver

Dwa podobne przypadki. Muzycy zespołów, które zakończyły albo zawiesiły działalność, nie bardzo wiedzieli, co dalej robić. Albo inaczej: wiedzieli, że chcą nadal grać, ale trudno było to robić bez dotychczasowych wokalistów. Artyści postawili więc na "plan B". Przypadek numer jeden: członkowie Rage Against the Machine wiedzieli, że skoro Zack de la Rocha nie będzie z nimi występować, potrzebują kogoś nowego. I nowej nazwy, bo jakakolwiek muzyka pod szyldem RATM, ale bez tego wokalisty, od razy była skazana na porażkę. Tom Commerford, Tom Morello i Brad Wilk założyli więc Audioslave, a za mikrofonem stanął Chris Cornell

Grupa postanowiła nie kopiować Rage Against the Machine, lecz zrobić coś nowego, co okazało się dobrym pomysłem, bo Audioslave odniosło spory sukces. Powiedzmy też szczerze, że nawet taki wokalista jak Cornell nie byłby w stanie dobrze zaśpiewać piosenek RATM, których grupa zwykle unikała. To potrafi tylko Zack. No i przypadek numer dwa: Slash, Duff McKagan i Matt Sorum, czyli muzycy Guns N’ Roses, założyli nowy zespół bez Axla. Za mikrofonem stanął Scott Weiland ze Stone Temple Pilots. Grupa nazywała się Velvet Revolver i zebrała świetne recenzje, również dzięki temu, że zwyczajnie nie próbowała być Guns N’ Roses w wersji 2.0.

Kasabian

To dość nietypowa, a do tego, jak się okazało, trudna sytuacja. Kiedy wokalista Tom Meighan został oskarżony o stosowanie przemocy domowej, koledzy się od niego odcięli. Nic dziwnego, że grupa nie chciała być kojarzona z damskim bokserem z problemami. Tom nie ukrywał zawodu, ale przyjął to z godnością - przynajmniej oficjalnie. Wiele osób spodziewało się wtedy, że wokalista zwyczajnie się stoczy, tymczasem Meighan poszedł na odwyk, rzucił picie, rozpoczął terapię i stanął na nogi. Dlaczego nie wrócił do zespołu? Jego miejsce za mikrofonem zajął Sergio Pizzorno, gitarzysta i dotąd drugi wokalista, który postanowił od tej pory przejąć wszystkie obowiązki związane ze śpiewaniem. Na światło dzienne zaczęły wychodzić brudy i okazało się, że muzycy już od jakiegoś czasu nie dogadywali się tak świetnie, jak mogło się wydawać. Nie to jednak najbardziej zaszkodziło zespołowi. 

Nawet teraz, po czasie, fani dzielą się na tych, którzy uwielbiają "Kasabian 2.0" i tych, którzy potrafią przyjść na koncert z transparentami "Gdzie jest Tom?". Na powrót Meighana nie ma raczej co liczyć. Muzyk rozpoczął solową karierę, oczywiście na koncertach również wykonuje utwory Kasabian i na razie nie planuje dołączenia do kolegów, chociaż nie takie rzeczy się już w muzyce działy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy