25 lat solowego debiutu Lauryn Hill: wielki hit ze zdradą, awanturą i pozwami w tle
Kompromisy? Nie, dziękuję. Lauryn Hill doskonale wiedziała, jaką solową płytę chce nagrać. Jeszcze lepiej wiedziała, czego unikać. Debiutancki album artystki, "The Miseducation of Lauryn Hill", świętuje 25-lecie wydania. Droga do tej płyty była długa i wyjątkowo wyboista, ale dzięki temu powstało coś, co do dzisiaj jest wzorem dla wielu muzyków, nie tylko hiphopowych zresztą.
Lauryn Hill nigdy nie robiła ani tego co wypada, ani też rzeczy, które pomogłyby jej zdobyć jeszcze większą popularność i pozwoliły więcej zarobić. Inaczej nigdy nie dopuściłaby do zakończenia działalności The Fugees (posłuchaj!). Grupa biła rekordy popularności, tym bardziej po płycie "The Score" z 1996 roku, i wydawało się, że nikt nie jest w stanie zagrozić zespołowi. Karierę The Fugees zniszczyli... sami muzycy. Problemy zaczęły się już przy nagrywaniu ostatniego albumu. Hill zaczęła romansować z Wyclefem Jeanem (posłuchaj!), kolegą z zespołu, który na dodatek "zapomniał", że ma żonę. To dosyć mocno zachwiało relacjami w grupie. O ile wcześniejsze problemy w ekipie udawało się zwykle szybko rozwiązać, o tyle tutaj nie poszło tak łatwo. W końcu Lauryn zdecydowała o odejściu z zespołu.
Ostatniego dnia sesji nagraniowych do "The Score" wokalistka po prostu stwierdziła, że dłużej nie da rady tak pracować. Powiedziała kolegom, że mogą dokończyć płytę z jej wokalami, nagrała jeszcze fragment piosenki "Ready or Not" (posłuchaj!) i wyszła. Album trafił do sklepów, świetnie się sprzedawał, więc pojawił się pomysł, żeby zorganizować jeszcze trasę promocyjną. Jean i Hill dogadali się na tyle, że byli w stanie razem występować, niektórzy obstawiali nawet, że zespół będzie nadal działać, jakby nic się nie stało. To się jednak nie wydarzyło. Dlaczego?
Lauryn związała się z Rohanem Marleyem, synem Boba Marleya. Okazało się też, że artystka jest w ciąży - i tu sprawy się skomplikowały. Wyclef sądził, że to jego dziecko i kiedy wyszło na jaw, że ojcem jest Rohan, muzyk poczuł się oszukany. Pojawił się też drugi problem. Wokalistka od dawna chciała nagrać solową płytę. Podczas trasy dowiedziała się, że własne albumy mieli już zaplanowane jej koledzy, a ona ciągle nie mogła się przebić ze swoim pomysłem w wytwórni. Dodatkowo na każdym kroku słuchała komentarzy ludzi z branży, którzy mówili jej, że dziecko w takim momencie kariery to fatalny pomysł. W końcu wściekła Hill zadzwoniła do swojej menedżerki i powiedziała, że ma tego dość.
"Kto pracuje z Lauryn, nie pracuje ze mną"
Trasa The Fugees się skończyła, a dla wokalistki zaczął się nowy etap jej kariery. Hill chciała złożyć ekipę, z którą zamierzała nagrać solowy album. Nie było to jednak wcale proste, bo między nią a Wyclefem Jeanem toczył się cichy konflikt. Wyclef przesłał branży jasny sygnał: kto pracuje z Lauryn, nie pracuje ze mną. Hill znalazła więc muzyków, którzy nie byli jeszcze żadnymi sławami w branży. Vada Nobles zajął się bitami, Rasheem Kilo Pugh pomagał przy tekstach i tworzył melodie, Tejumold Newton grał na pianinie, a Johari Newton na gitarze. Wokalistka wymyśliła nawet nazwę dla grupy swoich głównych współpracowników: New Ark.
Mniej więcej wtedy Hill nauczyła się też zamieniać wszystkie emocje w piosenki. Kiedy artystka czuła się zraniona - pisała, kiedy ktoś ją zawiódł - pisała, kiedy spotkało ją w życiu coś dobrego - pisała. Lauryn stworzyła w swoim studiu na poddaszu domu w New Jersey ponad 30 utworów. To nie wszystko, bo wokalistka dostawała też cały czas zamówienia na piosenki dla innych muzyków, na dodatek w wielu stylach: gospel, soul, hip hop. Hill pomagała przecież w pisaniu oraz produkcji utworów nawet takim sławom jak Aretha Franklin czy Whitney Houston. Lauryn cieszyła się z każdej tego typu współpracy, bo zderzenie z różnymi stylami i artystami bardzo przydało jej się przy tworzeniu własnej płyty.
The Fugees tworzyli jako ekipa, każdy podsuwał swoje pomysły, które później muzycy po prostu składali w utwory. Lauryn została ze wszystkim sama. New Ark bardzo pomagali, ale cały czas byli młodymi ludźmi bez wielkiego doświadczenia. Hill uczyła ich więc tego, czego sama dowiedziała się podczas lat kariery w zespole. Ostatecznie jednak to wokalistka czuwała nad każdym elementem projektu, bo uznała, że nikt lepiej nie opowie jej historii niż ona sama. Wytwórnia próbowała co prawda zaproponować producenta z zewnątrz, ale artystka grzecznie podziękowała. Chris Schwartz z firmy Ruffhouse stwierdził więc: "Słuchaj, do tej pory nie zrobiłaś niczego głupiego, więc pozwól, że dam ci wolną rękę". Co ciekawe, pomoc przy tworzeniu albumu zaoferował też Wyclef Jean, który wcześniej wcale nie był zwolennikiem solowej kariery Lauryn. Za tę ofertę artystka też podziękowała, już mniej grzecznie.
"The Miseducation of Lauryn Hill" powstawało w kilku studiach. Prace rozpoczęły się w Chung King Studios w Nowym Jorku, a skończyły w Tuff Gong Studios na Jamajce, czyli w przybytku założonym przez Boba Marleya. Wyjazd do Kingston okazał się świetnym pomysłem, mimo że sprzęt dojechał z opóźnieniem, bo został zatrzymany przez celników. Hill musiała jednak odciąć się od branży muzycznej, zamieszania wokół siebie i negatywnej energii, a właśnie na Jamajce znalazła spokój. Oczywiście nie dosłowny, bo podczas nagrań w studiu kręciły się wnuki Marleya, które ciągle śpiewały razem z Lauryn. Dorośli też często przyglądali się pracom, a niektórzy - jak gitarzysta Julian Marley - zagrali nawet na albumie. No właśnie, zagrali. Artystka nie chciała, żeby płyta brzmiała jak dzieło techników. Lauryn gromadziła więc w studiu wszystkie możliwe instrumenty, które mogły jej się przydać.
Wokalistka wymarzyła sobie album, który może nie będzie perfekcyjny od pierwszej do ostatniej sekundy, za to będzie "ludzki". Jak to osiągnąć? Artystka prosiła czasem muzyków o lekkie rozstrojenie instrumentów. To miało dać lepszy dźwięk, ale bez konieczności używania programów komputerowych. Płyta była później chwalona między innymi za to, że wielu artystów dzięki niej wróciło do klasycznego nagrywania. Mała ciekawostka: na albumie zagrał, wtedy jeszcze młody i mało znany pianista, John Stephens. Nie kojarzycie? Muzyk parę lat później zaczął występować pod innym nazwiskiem: John Legend.
Kiedy usłyszała, że to nijakie piosenki, zgarnęła swoje rzeczy i wyszła
Prace trwały w sumie około półtora roku. O ile z nagrywaniem nie było problemów, o tyle solowa płyta wokalistki nie wszystkim wydawała się dobrym pomysłem. Wiele osób wolało, żeby Lauryn wydała kolejny album z The Fugees. Nie brakowało więc, nawet w wytwórni, ludzi, którzy co prawda zgadzali się na prace nad piosenkami, ale liczyli, że nic z tego nie wyjdzie i artystka wróci na scenę z zespołem. Rohan Marley wspominał w rozmowie z "Rolling Stone", że Hill poszła ze swoją matką do wytwórni, żeby zaprezentować wstępne wersje utworów. Tam kobiety usłyszały: "Co to za nijaki, bezbarwny szajs?".
"Lauryn zgarnęła swoje rzeczy i po prostu wyszła" - mówił Rohan. Duża część branży muzycznej uważała, że album, jeśli w ogóle się ukaże, będzie porażką. Bez reszty The Fugees, bez rzeszy znanych współpracowników - ludzie nie wierzyli w sukces wokalistki. Im więcej takich wątpliwości się pojawiało, tym bardziej Hill starała się stworzyć coś wyjątkowego i mobilizowała ekipę do maksymalnych starań. Wcale nie po to, żeby nagrać przeboje, bo o nich artystka w ogóle nie myślała. Lauryn chciała po prostu stworzyć coś wyjątkowego i zamknąć usta niedowiarkom.
Jedno się wokalistce nie udało. Jak na płytę, która nie była tworzona pod kątem wysokiej sprzedaży, "The Miseducation of Lauryn Hill" okazało się wielkim sukcesem komercyjnym. Tylko w pierwszym tygodniu sprzedało się prawie pół miliona egzemplarzy, dzięki czemu Lauryn ustanowiła nowy rekord wśród kobiet w muzycznym biznesie. A to był dopiero początek. Pamiętacie tę wizję: "Nie robimy przebojów?". "Everything Is Everything" czy "Doo Wop (That Thing)" nie schodziły z radiowych playlist, a muzyczne telewizje w kółko emitowały teledyski Hill. Wokalista była nominowana do 10 nagród Grammy, a ceremonię opuściła z pięcioma statuetkami, co wcześniej nie udało się żadnej kobiecie.
Nie same wyróżnienia były tu jednak najważniejsze. "The Miseducation of Lauryn Hill" pokazało światu, że hip hop może mieć wiele wcieleń i doskonale łączy się z soulem albo reggae. Słuchaczy ujęła też w tej płycie szczerość. Lauryn śpiewała o bólu, frustracjach, wierze, synu, ale też o tym, jak ludzie, którym ufała, odwrócili się od niej. Album pozwolił przy okazji wielu fanom The Fugges poznać kulisy tego, co działo się w zespole, mimo że bohaterowie opowieści nie zostali wymienieni z imienia. Nie musieli.
W makijażu nawet do spożywczaka
Płyta zrobiła z Lauryn Hill wielką gwiazdę. Oczywiście artystka była już znana z The Fugees, ale tego, co się wydarzyło po solowym debiucie, nikt nie przewidział. Jayson Jackson, ówczesny menedżer wokalistki, wspominał, że Lauryn nie mogła już nawet wyjść na zakupy do pobliskiego sklepu bez makijażu. Czy to zamieszanie zachwycało wokalistkę? Niekoniecznie. Hill i jej ekipa postanowili jednak, że nie będą wpychać artystki do wszystkich kolorowych magazynów i programów telewizyjnych ani organizować setek wywiadów.
Lauryn, zgodnie zresztą z prawdą, miała być osobą, której sława "się przydarzyła", a nie kimś, kto za nią gonił. Żeby nie było tak pięknie: wokół albumu pojawiło się sporo kontrowersji, kiedy grupa New Ark pozwała wokalistkę. Muzycy i producenci uznali, że nie zostali odpowiednio podpisani na płycie jako współtwórcy piosenek. Po dwóch latach zawarto pozasądową ugodę, której warunki były oczywiście tajne, ale nieoficjalnie mówiło się o pięciu milionach dolarów wypłaconych dawnym współpracownikom. Sprawa nie zaszkodziła wtedy ani Lauryn, ani samej płycie. "The Miseducation of Lauryn Hill" sprzedało się w ponad 20 milionach egzemplarzy i trafiło na listy najchętniej kupowanych albumów w historii.