Reklama

Kruk i Wojtek Cugowski: Cały wszechświat to jedna wielka tajemnica [WYWIAD]

- To jest szokujące, że będąc dziećmi mamy tak nieprawdopodobnie rozwiniętą wrażliwość i wyobraźnię. Szkoda, że później z biegiem lat, często na własne życzenie to tracimy - opowiada w rozmowie z Interią Piotr Brzychcy, gitarzysta i lider hardrockowej grupy Kruk. Zespół ze Śląska wypuścił koncertową płytę "Live At Rock Pogoria" z udziałem Wojtka Cugowskiego, który wystąpił w roli wokalisty i gitarzysty.

- To jest szokujące, że będąc dziećmi mamy tak nieprawdopodobnie rozwiniętą wrażliwość i wyobraźnię. Szkoda, że później z biegiem lat, często na własne życzenie to tracimy - opowiada w rozmowie z Interią Piotr Brzychcy, gitarzysta i lider hardrockowej grupy Kruk. Zespół ze Śląska wypuścił koncertową płytę "Live At Rock Pogoria" z udziałem Wojtka Cugowskiego, który wystąpił w roli wokalisty i gitarzysty.
Wojtek Cugowski i Piotr Brzychcy (Kruk) w akcji /Michał Boroń /INTERIA.PL

Michał Boroń, Interia: Data premiery "Live At Rock Pogoria" nie jest przypadkowa, bo to dwa lata od "Be There", rocznica urodzin Ritchiego Blackmore'a i co najważniejsze - urodziny babci Piotrka. W historii Kruka chyba sporo tych przypadków?

Piotr Brzychcy (Kruk): - Sam się zastanawiam często nad tym czy te przypadki istnieją, czy pewne losy są zapisane gdzieś poza zasięgiem naszych umysłów i wyobraźni. Masz jednak rację, sporo jest tych wszystkich sytuacji, które mają duże znaczenie symboliczne. Ta data, 14 kwietnia, w kontekście premiery to zupełnie nieplanowany temat. Zarówno "Be There" jak i "Live At Rock Pogoria" miały ukazać się wcześniej, planowane były daty marcowe, ale jako, że prace się opóźniały w jednym i drugim przypadku to premierę trzeba było przesunąć. Tak naprawdę dużo więcej stresu jest nad tym żeby daną płytę ostatecznie zamknąć i wyrobić się w terminie niż myśleniem jaki to miałby być dzień. Dopiero później gdy płyta już jest zamknięta i ląduję w tłoczni wtedy otwiera się myślenie o tym, że to taka a nie inna data, że to taka a nie inna gra słów, albo symbolika. Jest w tym wszystkim coś tajemniczego i magicznego. Świadomość, że życie, które nas otacza, my sami, przyroda, Ziemia, cały wszechświat to jedna wielka tajemnica, jest bardzo ekscytująca.

Reklama

Skoro jesteśmy przy wydawnictwie koncertowym, to od razu z grubej rury: najlepsza koncertówka wszech czasów to...?

PB: - Nie będę odkrywczy. Dla mnie Deep Purple i album "Made In Japan". Mógłbym jednym tchem wymienić 100 ukochanych tytułów albumów koncertowych, jednak "Made In Japan" wychował mnie za czasów dzieciństwa i nie przez przypadek określany jest mianem koncertowego albumu wszech czasów. Pamiętam każdy szczegół tego wydawnictwa. Pamiętam wszystkie doznania i emocje, które za dziecka były tak ogromnie intensywne, że gdy do tego wracam, to czuję się, jakbym właśnie uczestniczył w locie na Księżyc. To jest szokujące, że będąc dziećmi mamy tak nieprawdopodobnie rozwiniętą wrażliwość i wyobraźnię. Szkoda, że później z biegiem lat, często na własne życzenie to tracimy. Jednak zawsze gdy wracam do "Made In Japan" i zamykam oczy, to wszystko wraca, jakbym przeniósł się do tych pięknych, pełnych beztroski czasów. Ten album w moim przypadku jest jak klucz do magicznego świata przepełnionego ukochaną muzyką i wspomnieniami sprzed lat.

Wojtek Cugowski: - "Made In Japan" to oczywista klasyka, w ogóle koncertowe wydawnictwa Deep Purple to zupełnie oddzielna gałąź, chyba żaden zespół nie wydał aż tyle albumów live. I co najważniejsze: każdy z nich jest bardzo ciekawy, każdy ze składów miał w sobie coś szczególnego. Najbardziej smakowite są dla mnie bootlegowe nagrania Purpli z Joe Satrianim, bo po pierwsze nigdy nie zostały oficjalnie wydane, a po drugie bardzo rozbudzają wyobraźnię: jaka byłaby studyjna płyta Deep Purple z Satrianim? Według mnie on fantastycznie pasował do tego zespołu. Niestety nigdy się nie dowiemy... Wymienię inne, wcale nie mniej ważne dla mnie płyty live, oczywiście bez szczegółowego opisu:

Whitesnake - "Live...In The Heart Of The City"
Black Sabbath - "Live Evil" i "Cross Purposes"
Rainbow - "On Stage"
Toto - "Absolutely Live"
Van Halen - "Live: Right Here, Right Now"
Rush - "Show Of Hands".

Poza materiałem z "Be There" sięgnęliście po utwory z repertuaru Deep Purple (o czym za moment). Nie chcieliście włączyć coś ze "starego" Kruka z poprzednich płyt?

WC: - Do tej pory nigdy nie graliśmy starszych utworów Kruka, skupiliśmy się na naszym wspólnym materiale, co jest naturalne. Być może przyjdzie taki moment, że będę chciał zaśpiewać coś z innych płyt, zwłaszcza, że są tam naprawdę piękne utwory. Nie mam absolutnie żadnej blokady przed starszym repertuarem Kruka, po prostu do tej pory nie spróbowaliśmy tego zrobić. Myślę, że to kwestia czasu.

Co do Purpli - "Anya" to pewnie wybór Wojtka, "Highway Star" - Piotrka, a kto zdecydował, żeby sięgnąć po "The Gypsy" z mniej popularnej płyty "Stormbringer" (1974), czyli z czasów, gdy za wokale odpowiadali David Coverdale wspierany przez Glenna Hughesa?

PB: - Zamknęliśmy się w zeszłym roku w lutym na cały weekend w Koszarawie, w "Zagrodzie Pod Halą" po to żeby razem z Wojtkiem pograć przed koncertami. Przy okazji zagraliśmy też testowo na imprezie zamkniętej. Żeby dojechać do tego miejsca musieliśmy mieć specjalny transport dla nas i sprzętu do góry. Dwumetrowe zaspy śniegu i całkowite odcięcie od świata. Moja sieć nie ma tam nawet zasięgu. Wojtek jak to zobaczył, to stwierdził - "gdzie ty mnie Piotrek zabrałeś, do Aspen?" (śmiech). Zagraliśmy tam mnóstwo rzeczy, które nas zwyczajnie kręcą muzycznie. Jednak te trzy covery same jakoś tak się przebiły, że padło akurat na nie. Pomimo, że nie są to nasze utwory, to mamy ciary, jak to gramy. Nie było więc wyborów, dyskusji, głosowania albo zastanawiania się. Każdy z nas wybrał te właśnie kawałki, choć na naszych koncertach pojawiły się też jeszcze inne, jak choćby "Burn", czy "When A Blind Man Cries". Generalnie to tamten zimowy weekend w Koszarawie zagraliśmy dużo dużo więcej, może kiedyś do tego wrócimy. Choć trzeba podkreślić, że najważniejsze są dla nas nasze utwory i bardzo nas cieszy jak publiczność reaguje na poszczególne z nich.

WC: - Dokładnie tak było, jak mówi Piotrek! To właśnie nasz pobyt w "Aspen" określił ten a nie inny wybór utworów (śmiech)! Uwielbiamy Purpli, więc to był dla nas naturalny drogowskaz. Gramy trzy covery z różnych momentów historii Deep Purple, z czego "The Gypsy" to mój totalny faworyt! Utwór mniej znany, a jakże piękny!

Kruk przed Purplami w czerwcu zagra już po raz czwarty, to prawie "Perfect Friends". Rutyna czy jednak wciąż ekscytacja?

PB: - Za pierwszym razem, 24 lipca 2011 roku w Dolinie Charlotty to był jakiś obłęd. Co ciekawe, w ogóle nie odczuwałem stresu, tylko euforia. Dwa lata później w Hali Stulecia we Wrocławiu, było już dużo więcej stresu. A w 2014 roku, w Spodku, gdzie nagrywaliśmy nasz występ, był piekielny stres. Oczywiście mówimy o pozytywnej formie stresu, takiej która napędza i wzbudza ogromne emocje. Nie ma rutyny, nawet nie wiem, co to jest. Za to emocje i radość największe. Nawet gdybyśmy tam nie grali, to te emocje i tak byłyby przeogromne. Przecież taki festiwal dla fanów rocka to największe święto, jakie może być.

Dla zespołu Kruk ogromną dumą i wdzięcznością jest fakt, że to druga edycja Hard Rock Heroes Festival. Pierwsza miała miejsce w Spodku w roku 2011 z Whitesnake jako gwiazdą główną, teraz gwiazdą główną jest Deep Purple, a Kruk zagra w czerwcu i zagrał wtedy w Spodku. Nawet jest specjalne nagranie dla Interii z tego właśnie koncertu gdzie prezentujemy "Heaven And Hell" Black Sabbath.

Opowiedzcie o swoich kilku migawkach związanych z Purplami, bo o zespole pewnie możecie gadać godzinami i końca nie będzie widać.

PB: - To prawda, dużo jest tych wspomnień. Dla mnie osobiście niewiarygodne było to, że na każdym z tych trzech koncertów, podczas naszego grania pojawiali się muzycy z Deep Purple i nagrywali fragmenty naszych występów. W Spodku udało się zrobić wspólne zdjęcie całej załogi Kruka i całej załogi Deep Purple. W Dolinie Charlotty, w trakcie naszej próby przed występem, dostałem telefon od organizatorów, że musimy zejść ze sceny, bo Don Airey idzie właśnie przetestować swoje instrumenty. Poinformowałem zespół, przerwaliśmy swoją próbę żeby zejść ze sceny, a tu się okazuje, że z tyłu, na słuchawkach Don już gra na swoich organach. W momencie gdy zobaczył, że przerywamy naszą próbę żeby zejść ze sceny, poprosił nas żebyśmy absolutnie tej próby nie przerywali i że przeprasza nas, że zakłóca nam pracę. Taka pokora i skromność pomimo statusu światowej gwiazdy.

Zanim jeszcze powstał Kruk trafiłem kiedyś na wspólną imprezę w hotelu z Deep Purple. Był 2000 rok, kiedy to grali trasę z orkiestrą, a gościnnie pojawiał się miedzy innymi Ronnie James Dio. W pewnym momencie słyszę jakiś kompletnie nieznany mi utwór Dio, który przebija się przez rozmowy różnych ludzi, którzy na tej imprezie byli. Odwracam się, a tu okazuje się, że Ronnie James Dio siedzi z Jonem Lordem przy barze i pełen ekscytacji opowiada mu jakąś historię. Jego głos był tak śpiewny, że nawet jak mówił, to już była to muzyka (śmiech).

WC: - Ja nie wiem, czy mamy tyle miejsca, żeby to wszystko opisać? Po pierwsze rok 1991: wrzesień, pierwszy koncert Deep Purple w Polsce (Poznań), z Joe Lynn Turnerem jako wokalistą, trzy miesiące później Ian Gillan solo (Warszawa). Przeżycie, którego nie mogę porównać z niczym innym. Dla mnie jako 15-latka to był spory szok, że mogę ich zobaczyć i usłyszeć na żywo! Dwa lata później jedyny koncert Purpli w najsłynniejszym składzie, czyli Mark II. Byłem na prawie wszystkich ich koncertach w Polsce i czasem miałem trochę więcej szczęścia, jak w 2003 roku w Spodku, gdzie dzięki Piotrowi Kaczkowskiemu znalazłem się w garderobie Deep Purple i dostałem autografy na nowej wtedy płycie "Bananas".

W 2000 roku byłem wraz z innymi "purpurowymi" fanami w katowickim Novotelu, gdzie mogłem spotkać prawie wszystkich członków Deep Purple oraz Ronniego Jamesa Dio, który był gościem specjalnym podczas ówczesnej trasy z orkiestrą symfoniczną. Także zupełnie kosmiczne spotkanie z Jonem Lordem, który w 2011 roku przyjechał do Warszawy żeby zagrać jeden utwór z Kasią Łaską i moim bratem Piotrem Cugowskim podczas specjalnego koncertu w Teatrze Wielkim. Spędziłem wtedy ponad dwie godziny na próbie muzycznej, w tym czasie mogłem porozmawiać z Jonem, który odpowiadał cierpliwie na wszystkie moje pytania.

Do tych wszystkich pięknych chwil dodam najpiękniejszą: 2 grudnia 2008 roku graliśmy z zespołem Bracia jako support zespołu Whitesnake w warszawskiej Stodole. Członkowie Whitesnake nie postawili nam żadnych warunków odnośnie nagłośnienia i światła, mogliśmy korzystać ze wszystkiego bez ograniczeń. Wszyscy wiemy, że to zupełnie niespotykane... Klasa i szacunek! Do tego gitarzyści Whitesnake Doug AldrichReb Beach zjawili się tuż przed naszym wejściem na scenę, żeby życzyć nam dobrego koncertu. David Coverdale był niestety nieosiągalny, ale widzieliśmy go na zamkniętym, przeszklonym backstage'u skąd pozdrowił nas dwoma kciukami w górze... to wszystko brzmi nierealnie, ale tak było! Dla nas jako dla fanatyków Whitesnake to było nie do opisania! A żeby tego było mało... rankiem tego dnia urodziła się moja córka Weronika. To był zdecydowanie jeden z najbardziej magicznych dni moim życiu. A co się wydarzy 12 czerwca w Krakowie? Może będzie to jeszcze jeden taki dzień, zobaczymy!

Piotrek, z obecnego składu Kruka jesteś jedyny, który pamięta wszystkie trzy dotychczasowe występy u boku Purpli. Oni w tym czasie (od 2011 r. w Dolinie Charlotty) zmienili jedynie gitarzystę - Steve’a Morse'a kilka miesięcy temu zastąpił Simon McBride. Przeszło ci przez głowę, żeby aplikować na to stanowisko?

PB: - Nie zastanawiałem się nad tym nigdy. Sytuacja, w której to Simon wskoczył na stanowisko Steve'a była zaskakująca, bo nikt się nie spodziewał, że coś takiego może się wydarzyć. Simon grał już wtedy z Donem Aireyem i Ianem Gillanem, więc myślę, że to była naturalna kolej rzeczy. Steve powiedział kiedyś, że nie jest pierwszym gitarzystą Deep Purple, ale na pewno chciałby być ostatnim gitarzystą tego zespołu. Stało się jednak jak się stało. Natomiast Simon w jednym z wywiadów powiedział, że nie ważne jak grasz, ale za to ważne z kim pijesz drinka po koncercie (śmiech). 12 czerwca przekażę im swoje CV, sam mnie namówiłeś (śmiech).

Obaj mieliście okazję widzieć go w akcji podczas ostatniej wizyty Purpli w Łodzi - jak waszym zdaniem odnalazł się w składzie, jak jego gra się ma do poprzedników?

PB: - W mojej ocenie klasa sama w sobie. Ma w swojej stylistyce dużo bluesa i jest totalnie inny niż Steve Morse, a choć bliżej mu do Blackmore'a niż Steve'owi, to też nie można ich razem zestawiać. Podoba mi się jego brzmienie i melodyka oraz warsztat. Najbardziej jednak ciekawi mnie jakie powstaną nowe kompozycje Deep Purple z jego udziałem, bo o tym, że płytą powstaje sami muzycy chwalą się już oficjalnie. Dobrze, że grają dalej, że pomimo kolejnej zmiany są ciągle w formie i nie tracą tego blasku.

WC: - Simon McBride jest świetny, zupełnie inny niż Steve Morse. W jego grze jest o wiele więcej bluesa, co powoduje, że jest dużo bliższy korzeniom Deep Purple, choć jego styl jest odległy także od Ritchiego Blackmore'a. Przypomina mi stylistycznie Gary'ego Moore'a: piękne brzmienie, wspaniała artykulacja, szybkie legato. Ostatecznym sprawdzianem będzie oczywiście ich wspólna płyta studyjna, wtedy dowiem się więcej odnośnie komponowania, riffów i melodii. Spodziewam się sporej zmiany, jak zwykle przy kolejnym składzie Deep Purple. Czytałem niedawno wywiad z Rogerem Gloverem, który powiedział, że z Simonem tworzą inny zespół. I ja mu wierzę.

Co do sięgania po utwory innych wykonawców - sami przerabialiście to wielokrotnie (od płyty "Memories" Kruka z Grzegorzem Kupczykiem czy "Tribute to Queen" Braci, udział w Memoriale im. Jona Lorda i Polish Metal Alliance). Jaki waszym zdaniem jest przepis na idealny cover? Jak najwierniej trzymać się oryginału czy wręcz przeciwnie - starać się go wywrócić na drugą stronę?

PB: - Dla mnie idealny przepis na granie cudzego materiału to brak jakiejkolwiek kalkulacji tylko poczucie, że ten dany utwór przemawia do ciebie na maksa, że go naprawdę podziwiasz i cię inspiruje. Nie lubię odtwarzać utworu jeden do jeden, ale uwielbiam trzymać się w duchu danego utworu. Zagrać tak żeby zachować pewne świętości, ale też przemycić fragment siebie. Pewnie każdy ma swój sposób podejścia do tego tematu. Zawsze podobało mi się w grze Blackmore'a to, że nigdy nie grał dwa razy tak samo. Mam mnóstwo bootlegów z różnych lat działalności Deep Purple, czy Rainbow i to podoba mi się najbardziej. Raz jest długa improwizacja, a raz krótkie solo i tyle. Zawsze ciekawie i emocjonalnie. W takim duchu lubię grać swoje utwory i covery.

WC: - Przede wszystkim nie szkodzić! (śmiech) Nie jestem za tym, żeby gruntownie przerabiać cudze utwory, zwłaszcza jeżeli są to naprawdę świetne kompozycje. Po co zmieniać "Bohemian Rhapsody" albo "Child In Time"? Wtedy pozostaje zmierzyć się z oryginalną wersją, raz się to udaje, innym razem nie. Kiedy gram lub śpiewam swoje ulubione kawałki innych wykonawców, staram się zrobić to jak najlepiej, to oczywiste. Na ogół trzymam się oryginału, ale robię to po swojemu, nie umiem stuprocentowo naśladować innych. I chyba tak powinno być: pokazać siebie i swoje umiejętności w ramach określonych przez konkretny utwór.

Od premiery "Be There" minęły dwa lata, więc w sumie powtórzę pytanie z naszej poprzedniej rozmowy - co dalej? Wojtek w tym czasie dokończył swoją solową płytę, wypuścił album z Teksasami, o gościnnych akcjach nie mówiąc, a Kruk na co czeka?

PB: - Pracujemy nad nową płytą studyjną. Mam już cały gotowy materiał, a z zespołem zgraliśmy już pięć kompozycji. Chciałbym jesienią tego roku wejść do studia, do Michała Kuczery w MAQ Records i zarejestrować muzykę. Wtedy na pewno udam się z nią do Wojtka i wspólnie ustalimy co dalej. Ten czas połączył nas nie tylko muzycznie, ale też prywatnie. Lubimy swoje towarzystwo i zawsze takie wspólne spotkanie to mega przyjemny czas. Ludzie, którzy otaczają ten zespół są naprawdę wyjątkowi. Niektórych już z nami nie ma i wielka szkoda, ale ciągle to otoczenie jest wyjątkowe. Choć ja sam odczuwam ostatnio spore trudy pracy nad tym wszystkim. W takiej pracy lubię walczyć o każdy szczegół, a później staje się ona katorżnicza i końca nie widać, a doba ma tylko 24 godziny (śmiech). Ostatnio zacząłem się zastanawiać nad przejściem na wcześniejszą emeryturę, nad ucieczką w naturę, a najlepiej tam gdzie zawsze świeci słońce. Hiszpania ciągle chodzi mi po głowie (śmiech).

WC: - W ostatnim czasie naprawdę sporo się napracowałem w studiu. Był taki moment że byłem zaangażowany w trzy płyty naraz w jednym czasie, do tego kilka innych pobocznych projektów! To jest szaleństwo, choć muszę przyznać, że dało mi to również sporo satysfakcji. Przy tym bardzo wiele się nauczyłem i korzystam z tej wiedzy do dziś. Czy zrobimy z Krukiem następny album? Nie potrafię odpowiedzieć teraz, bo jesteśmy wciąż w momencie promocji naszych dwóch albumów: studyjnego i koncertowego. Na pewno nie wykluczam kolejnych nagrań, współpraca z Piotrkiem jest dla mnie piękną przygodą. Zobaczymy jak się ułoży przyszłość.

Przez te ponad już 20 lat przez skład Kruka przewinęło się już chyba kilkunastu muzyków - do tego stopnia, że poza tobą najdłuższym stażem (nieco ponad 11 lat) może się pochwalić Michał Kuryś. Tak trudno z tobą wytrzymać czy to kwestia prozy życia?

PB: - Myślę, że trudno ze mną wytrzymać (śmiech). Faktycznie ludzie się zmieniają w tym zespole, więc jakaś przyczyna musi być. Dla mnie każda taka zmiana to ogromne przeżycie emocjonalne. Czasem poczucie smutku i żalu jest ogromnie obciążające. Świat jednak nie jest w stanie zatrzymać się w miejscu i pędzi do przodu, a my wszyscy jesteśmy tylko mrugnięciem powieki na osi jego czasu. Nie było w Kruku takiej osoby, której nie miałbym głęboko w sercu. Oczywiście w każdej, nawet najlepszej rodzinie zdarzają się pewne rozterki i nieporozumienia. Mam jednak taką cechę, że zostają we mnie tylko te dobre wspomnienia i myśli, a gdy do tego dołożyć fakt, że jestem sentymentalny to obraz jest kompletny. Czasem naprawdę bardzo tęsknię za muzykami, których już nie ma w Kruku, ale też każdy ma prawo do swoich wyborów i własnej drogi.

W czerwcu zagracie jako w Krakowie podczas Hard Rock Heroes u boku Deep Purple właśnie, Nazareth czy zespołu Jorna Lande. Nie macie poczucia, że tytułowi bohaterowie są nieco zmęczeni? Czy ten klasyczny hard rock ma jeszcze rację bytu?

PB: - Biorąc pod uwagę fakt ich wieku to absolutnie nie czuję u nich zmęczenia. Poza tym wyprzedają hale i stadiony na całym świecie. Rynek muzyczny i publiczność ciągle ich pożądają stąd kolejne nowe płyty i niekończące się trasy koncertowe. To wystarczające świadectwo dla rocka w tym wydaniu. Gillan i Glover w tym roku będą świętować 78. urodziny!!! A przeskoczyliby, jak to się mawia, nie jednego młodziaka. Ja osobiście uwielbiam bywać na koncertach tych wszystkich gigantów rocka. Ich występy dają mi ogromną radość i nie ma dla mnie znaczenia, że nie są to takie koncerty jak były 20, 30 lat temu gdy byli dużo młodsi. Ważne, że grają i nie sądzę żeby robili to tylko dla pieniędzy. Myślę, że ciągle mają z tego ogromną frajdę.

WC: - Oni nie są zmęczeni, to są po prostu wiekowi panowie (może poza Jornem Lande), którzy mają taki a nie inny sposób na życie. I całe szczęście, że wciąż grają, że chce im się to robić, bo przecież nie muszą! Dzięki temu możemy wciąż cieszyć się ich nowymi płytami i kolejnymi trasami koncertowymi. No i moja 14-letnia córka może ich zobaczyć na żywo! (śmiech). Oczywiście, że hard rock ma rację bytu. To jest styl, w którym zawiera się wszystko co najważniejsze w muzyce: kosmiczne umiejętności wokalno-instrumentalne, wspaniałe utwory, płyty, ekspresja, elektryzujące koncerty. Spadkobierców jest niewielu, ale wskazałbym zespół Rival Sons, który ma wszystkie te wymienione przede mnie atuty. A co do weteranów: oby grali jak najdłużej w dobrym zdrowiu!

Przy ostatnim spotkaniu Wojtek wymienił Jorna w roli wokalisty swojego hardrockowego składu marzeń. Coś mi się obiło o uszy, że jest jakaś szansa na wasze muzyczne spotkanie, to prawda?

PB: - Jorn usłyszał kiedyś dwa utwory Kruka i wyraził chęć w kontekście nagrania do nich wokalu. Do dziś mam nawet maila potwierdzającego te chęci. Jest znakomitym wokalistą i myślę, że Wojtek nie miałby nic przeciwko gdyby taki duecik wokalny się skonstruował. Dzięki wielkie za rozmowę i pozdrowienia dla wszystkich czytelników. Interia dla Kruka zawsze była bliska, cieszymy się, że i przy tej płycie nasze ścieżki się krzyżują.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kruk | Wojciech Cugowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy