"Czas walki miał całkowity sens"

Znakomity urodzinowy prezent z okazji 10. rocznicy powstania sprawiła sobie hardrockowa grupa Kruk. 6 czerwca do sprzedaży trafiła druga autorska płyta zatytułowana "It Will Not Come Back". O tym, co nie powróci, o nowej definicji szczytu obciachu i poczuciu dumy gitarzysta Piotr Brzychcy opowiedział Michałowi Boroniowi.

Tomasz Wiśniewski i Piotr Brzychcy (Kruk)
Tomasz Wiśniewski i Piotr Brzychcy (Kruk)fot. Adam Jędrysik / jedrysik.com

Na otwarcie płyty w króciutkim intro słychać skrzeczenie kruków. Niczym w "Ptakach" Hitchcocka, lecz nie jest to złowrogi odgłos, raczej zapowiedź trzęsienia ziemi, a później emocji mamy jeszcze więcej.

- Obraz, który zobaczysz pod płytami, a także to intro są pewnego rodzaju ilustracją narodzin. W tym wypadku rodzi się zespół, rodzi się muzyka, dźwięki różnej maści i różnej treści. Jest oczywiście element grozy i przerażenia, ale czyż człowiek nie rodzi się w bólu i przerażeniu, wychodząc pierwszy raz na świat, opuszczając ciepłe, wygodne łono matki?

Ponieważ na początku płyty pojawia się utwór "In Reverie" to od razu opowiedz jak doszło do tego, że w tym nagraniu gościnnie śpiewa Doogie White, niegdyś głos Rainbow. Kruk to wprawdzie nie debiutant, ale tak naprawdę przecież wciąż dopiero obrastacie w piórka. Jak do niego trafiliście i jakie są jego wrażenia na waszą muzykę?

- Uwielbiamy Doogiego za jego dokonania w całokształcie. Czego się nie dotknie, to od razu staje się złotem. Niewątpliwie jednym z najważniejszych przystanków w jego karierze był zespół Rainbow z gitarzystą Ritchiem Blackmorem na czele. Pomysł zaproszenia Doogiego pojawił się już w okolicach naszej debiutanckiej płyty. Teraz to wytwórnia zaproponowała taką opcję. Wysłaliśmy zatem jeden utwór dla próby i jak się okazało to wystarczyło. Bardzo spodobał mu się pomysł na podział głosów z Wiśnią i niezwykle szybko odesłał utwór ze swoimi partiami. Wbiło nas w ziemię to co usłyszeliśmy. Później drogą mailową osobiście podziękowałem Doogiemu, który w odpowiedzi jednoznacznie wyraził chęć i aprobatę dla twórczości Kruka. Doogie wraz z zespołem Tank wystąpi na Metal Hammer Festival i to wtedy planujemy też jakieś wspólne zdjęcia do klipu.

White'a nie ma na liście ulubionych wokalistów Tomka Wiśniewskiego. Kto zatem następny w kolejce do spełnienia marzeń?

- Nie ma? Pewnie przegapił (śmiech). Pamiętam nieprawdopodobną ekscytację po koncercie Yngwie Malmsteena w Katowicach, kiedy to Doogie White uścisnął Wiśni dłoń... O mały włos a nastąpiłby samozapłon. Zresztą moja i Krzyśka Walczyka reakcja była identyczna. Myślę, że w przyszłości Glenn Hughes, albo David Coverdale, albo Robert Plant, bądź Joe Lynn Turner, może Ian Gillan... i ogromnie szkoda, że nie Ronnie Dio...

Macie już w dorobku występy przed takimi legendami, jak m.in. UFO, Thin Lizzy i niedawno Uriah Heep. Chodzą słuchy, że w lipcu do tego zestawu dołączy Deep Purple, to prawda? Fajne macie te prezenty urodzinowe (śmiech).

- Tak, wspaniałe (śmiech). Koncert przed Deep Purple jest już oficjalnie potwierdzony, więc tak naprawdę los jest dla nas maksymalnie łaskawy. Oby tak było z przyjęciem i sprzedażą naszej płyty. Rozwijając wątek tak zwanych supportów przed tak niesamowitymi zespołami muszę powiedzieć ci, że nie jest to łatwy kawałek chleba. Zawsze istnieje ryzyko, że nie zagrasz próby przed swoim występem, zawsze jest ryzyko, że publiczność wyczekująca na występ główny nie będzie entuzjastycznie nastawiona do przedgrupy.

- Jednak te niewiadome budują pewnego rodzaju napięcie, które później przekłada się na pewną determinację w dążeniu do celu, którym w tym wypadku jest zaprezentowanie maksymalnych możliwości na scenie. Do tego dochodzi świadomość, że gdzieś tam obok w garderobie słuchają cię muzycy, których wielbisz. Dlatego jeśli już dźwigniesz ten ciężar to jesteś całkowicie szczęśliwy.

Co do rocznic - premiera "It Will Not Come Back" wypada dokładnie w 10. rocznicę założenia Kruka. Z tego co wiem, ten dzień pamiętacie ponoć bardzo dokładnie.

- Tak, a to z uwagi na fakt, że właśnie wtedy, tuż po koncercie Glenna Hughesa w warszawskiej Proximie postanowiliśmy z Krzyśkiem Walczykiem założyć hardrockowy zespół. Znaliśmy się już jakiś czas, ale decyzje o założeniu wspólnego zespołu zapadły właśnie wtedy. Glenn dał nieprawdopodobny koncert, mieliśmy tez po raz pierwszy okazję uścisnąć mu dłoń. Gościnnie z Glennem występował też Grzegorz Kupczyk, z którym po raz pierwszy wtedy rozmawialiśmy. Mam wrażenie, że te wszystkie pozytywne emocje przełożyły się na chęć wspólnego grania, a w dalszej części tej historii na ogromny upór w zmaganiu się z różnymi przeciwnościami.

Tytuł głosi "It Will Not Come Back" - co takiego nie powróci? Jak wygląda tematyka tekstów, bo hard rock w większości przypadków nie grzeszy zbyt wielkimi ambicjami (patrz choćby ceniony przez was Whitesnake)?

- W naszym przypadku teksty mają duże znaczenie i często ubolewam, że nie można pogodzić tych anglojęzycznych wersji z polskojęzycznymi. Opisujemy różnorakie perypetie, które nam się przytrafiają. Szukamy natchnienia w życiu i tak naprawdę czytając nasze teksty w jakimś sensie jesteś w stanie odnaleźć siebie. Dla przykładu tekst utworu "In Reverie" jest pewnego rodzaju narracją wydarzeń, opisem odczuć jakie towarzyszyły narodzinom mojego syna. Zresztą moja żona jest współautorką tego tekstu. Pomysł zrodził się w chwili gdy zauważyliśmy, że w pierwszych tygodniach życia naszego synka, kiedy płakał, nic bardziej nie uspokajało go jak właśnie instrumentalna wersja "In Reverie".

- Chłopaki też piszą swoje rzeczy i pewnie usłyszałbyś całą masę ciekawych historii. Jeśli chodzi o sam tytuł i przesłanie jakie za tym się czai, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ostatnie miesiące były dla nas czasem absolutnie wytężonej pracy, która z jednej strony dawała ogromną radość, z drugiej strony budowała napięcia i prowadziła do kłótni. Reasumując całość dochodzimy jednak do wniosków, że był to wspaniały czas, właśnie przez ten czynnik niepewności. Biorąc pod uwagę fakt, że w finale wszystko się powiodło, można śmiało powiedzieć, że ten czas walki miał całkowity sens. I nagle uświadamiamy sobie coś banalnego, trywialnego.... To się już nigdy nie powtórzy... Trzeba się cieszyć tym, co nas spotkało. Czasem jak mam zły dzień to interpretuję ten tytuł przez pryzmat polskiego rynku muzycznego i polskiego społeczeństwa... Jeśli nie będzie w tym kraju miejsca na muzykę rockową, to trzeba ten kruczy lot przerwać...

Wasz materiał jest zapowiadany jako "klasyczny hard rock w najlepszym wykonaniu". Tymczasem moim zdaniem, szczególnie w porównaniu z debiutem, pozwoliliście sobie na poszerzenie tego poletka - te lata 70 i miłość do Deep Purple są mocno przefiltrowane i mam wrażenie, że to, co w muzyce zdarzyło się później nie jest wam obce, a wręcz przeciwnie (np. taki początek "Now When You Cry" trochę zawdzięcza z jednej strony Red Hotom, a z drugiej Rage Against The Machine). Zgoda?

- Zgoda i to wielka zgoda. Choć ta nazwa pojawia się po raz pierwszy, natomiast słyszałem już takie nazwy jak Tool, Dream Theater, Arjen Lucassen, Evergrey, Iron Maiden, Treshold i wiele, wiele innych nieoczywistych skojarzeń. Slogany natomiast zawsze będą sloganami, a hasła hasłami, jeśli jednak już przebijesz się przez tą warstwę całkowitego szacunku dla klasyki rocka jaki zawiera się w tym materiale, a masz na tyle chęci i wyobraźni żeby szukać, to odkryjesz lądy, które z hard rockiem mają niewiele wspólnego. To jednak pozostawiam słuchaczowi do indywidualnej oceny. Słuchamy dużo muzyki, penetrujemy gatunki, których nigdy nie okiełznamy swoimi prostymi rockowymi umysłami, ale w finale coś zawsze pozostaje, coś zawsze się przemyci. Oczywiście nie robimy nic z premedytacją, wszystko dzieje się naturalnie i o to w tym wszystkim chodzi.

Czytaj także:


Na płycie jest też pewna niespodzianka - bonus w postaci "Simply The Best" Tiny Turner z udziałem Piotra Kupichy. Dla niektórych to szczyt obciachu, inni chwalą pomysł na poszerzenie grona osób, które mogą usłyszeć o Kruku. Powiedz, jak doszło do tej współpracy i kto zadecydował o wyborze utworu?

- Dziś, po kilku tygodniach od premiery tego utworu, na forum publicznym mogę ci śmiało zaręczyć, że powstała nowa definicja szczytu obciachu w odniesieniu do tego precedensu. I tak szczytem obciachu są właśnie wszyscy ci, którzy nie potrafią dostrzec w tej współpracy czegoś absolutnie ciekawego. Szczytem obciachu jest krytykować coś dla samej zasady, ponadto krytykować coś, co tak naprawdę jest dobre. Może coś komuś zwyczajnie nie leżeć w kwestii gustu i to jak najbardziej szanujemy, ale obrażać coś tylko po to, żeby to zrobić, jest raczej małostkowe i świadczy o głupocie.

- O wyborze utworu zdecydował przypadek. Rozmawiałem z Piotrem kiedy ten powiedział, zróbcie coś z innej muzycznej bajki niż ta, w której tkwicie. Rzuciłem... "na przykład Simply The Best?", na co odpowiedział, "tak stary, to strzał w dziesiątkę". Nie było zatem poszukiwania i analizowania co jest lepsze, a co gorsze. Decyzja zapadła w ułamku sekundy. Rozmawialiśmy z Piotrem wcześniej o jego udziale w jednym z naszych utworów, ale nie był to właściwy kierunek. Zamykając ten temat powiem ci, że wszyscy ludzie, którzy bywają na koncertach Kruka, którzy znają już naszą wersję "Simply..." wyrażają się pochlebnie, co daje mi absolutną satysfakcję, z faktu, że ryzyko zawsze się opłaca.

Mówiłeś też, że to prawdopodobnie nie będzie jednorazowa rzecz, że z Kupichą planujesz stworzyć własny rockowy projekt. Jakieś szczegóły możesz podać?

- Tak, myślimy o wspólnym projekcie. Powstały już nawet jakieś pomysły i raczej nie odpuścimy tematu. Piotrek ma strasznie otwartą głowę oraz duże doświadczenie i można się od niego sporo nauczyć. Z drugiej strony czuję, że w pełni ufa mi jeśli chodzi o muzyczne klimaty w stylu hard'n'heavy. Chcielibyśmy stworzyć zespół w klimatach Audioslave, albo Nickelback, czy 3 Doors Down, czyli taki nowoczesny hard rock z dużą dawką nieokiełznanej energii. Wyzwanie jest duże i to jeszcze bardziej podkręca nasze chęci. Jednak na chwilę obecną jestem maksymalnie zajęty Krukiem, a Piotrek na jesieni wydaje trzeci album Feela, dlatego nasze plany na pełny rozwój wydarzeń poczekają do przyszłego roku.

Wasz autorski debiut ukazał się w dwóch wersjach językowych: angielskiej i polskiej, a na koncertach zdarzało się wam mieszać ten repertuar. Przy "It Will Not Come Back" wygląda na to, że na polski nie ma już co liczyć. Rozumiem, że świadoma decyzja, ale jak wyglądają wasze argumenty w tej kwestii?

- Tak, jest to świadoma decyzja, choć ciężko było rozstać się z wersjami polskojęzycznymi. Muzyka rockowa ma jednak to do siebie, że lepiej brzmi w wydaniu anglojęzycznym. Po debiucie faktycznie zdarzało nam się mieszać te wersje na koncertach, czasem Wiśnia śpiewał pół numeru po polsku, a pół po angielsku (śmiech). Nie obstawałbym jednak przy słowach, że nie ma już na co liczyć. Kilka dni temu Polskie Radio Jedynka, które jest patronem medialnym naszej płyty wysunęło propozycję, aby trzy utwory nagrać w języku ojczystym. Rozważamy tą propozycję, gdyż jest naprawdę kusząca.

W stosunku do pierwszej płyty słychać wyraźny postęp i pewnie z perspektywy czasu widzicie, jakie w tym czasie popełniliście błędy. A teraz, mając nowy album w rękach, odczuwasz pełną satysfakcję, czy za każdym razem wydaje ci się, że coś jeszcze można było poprawić, nagrać inaczej?

- Przy poprzedniej płycie panowało takie przeświadczenie, że można było lepiej i zagrać, i zabrzmieć. Czasem zęby zaczynają mnie boleć jak słyszę jakąś zagrywkę, którą chętnie bym poprawił. W przypadku "It Will Not Come Back", pomimo, że sesja nagraniowa była zdecydowanie krótsza, to nic bym nie poprawiał. Były to świadomie nagrane dźwięki i wokale, poprawiane w bardzo małym stopniu i to jest w moim odczuciu atutem tej muzyki. Jest naturalna, szczera, nie wymuskana, nie wygłaskana, żywa jak człowiek. Omylność jest wpisana w gatunek ludzki podobnie jak umiejętność wyciągania konsekwencji z popełnionych błędów. Wtedy, przy pierwszej płycie popełniliśmy ich naprawdę dużo, ale dzięki tej świadomości nabraliśmy ogłady, samodyscypliny i chęci do dalszej pracy.

Pamiętam, że przy debiucie byliście mocno chwaleni, teraz też pozytywnych głosów pojawia się dużo, nie tylko w branżowej prasie. Przypuszczam, że takie opinie na pewno dają mocnego kopa, ale czy mają one jakieś przełożenie na pozycję zespołu?

- Może nie tyle pozycję zespołu, co bardziej pozycję muzyki rockowej w Polsce. Są fani, którzy nie potrafią już żyć bez naszej muzyki, którzy kochają to co robimy i wspierają nas na całej linii. Nie sposób jest jednak wbić się między tryby rozpędzonej machiny zwanej show-biznesem, która zmierza w wiadomą stronę. Patrząc na te minione lata wiem, że i tak bardzo dużo udało nam się dla muzyki rockowej zrobić. Mam w sobie przekonanie, że godnie w tym względzie reprezentujemy i swój region, i na arenie międzynarodowej swój kraj. Nie ma takich przypadków, żeby ludzie opuszczali nasz koncert z rozczarowaniem, wręcz przeciwnie, zawsze pojawiają się te same opinie i te same komentarze. Jako Kruk robimy wszystko co w naszej mocy aby rock nie umarł, jeśli znajdą się entuzjaści tej teorii to liczymy na ich wsparcie. Nasze koncerty stoją otworem, płyty dostępne są w sklepach. Jeśli zatem jesteś fanem rockowego grania to sam wiesz co masz robić.

10 lat minęło, czas na pewne podsumowania - z czego jesteś najbardziej dumny, jeśli chodzi o Kruka, a co uważasz za największe rozczarowanie / porażkę w tej kwestii?

- Dumą napawa mnie fakt, o którym wspomniałem wcześniej. Udowodniliśmy, że da się w czasach obecnych grać muzykę rockową, wciąż ją komponować i porywać za sobą ludzi. Dumą napawa mnie fakt, że zgromadziliśmy wokół nas armię nieprzeciętnych ludzi, wrażliwych, chętnych, przyjacielskich, oddanych. W końcu dumą napawa mnie fakt, że żyjąc tym graniem uciekliśmy przed schematami jakie narzuca na człowieka życie.

- Natomiast największym rozczarowaniem jest chyba to, że musieliśmy tak często zmieniać skład, rozstawać się z ludźmi, którzy byli z nami w jednej rodzinie. Takie rozstania zawsze osłabiały nas samych i choć każdy nowy członek zespołu wnosił świeżość, to jakaś wyrwa w sercu pozostała. Ten sukces, jeśli mogę tak to nazwać, zawdzięczamy także tym wszystkim, którzy przez te lata z nami grali. Może zabrzmi to paradoksalnie w odniesieniu do tego z czego byłem dumny przed chwilą, ale porażką jest też polski rynek muzyczny i same gusta Polaków jako narodu. Choć wielu jest fanów muzyki dobrej, ambitnej, niezależnie od podziałów, to i tak obraz przeciętnego Polaka na siłę przedstawia się jako bezguście muzyczne.

Drugą dekadę (swoją drogą patrząc szczególnie na zagranicznych rockmanów, to dopiero początek drogi...) otwieracie z naprawdę dużym impetem, czego zatem wam życzyć najbardziej?

- Przede wszystkim tego, żeby nasza płyta trafiła do ludzi kochających muzykę rockową. Jeśli dotrzemy do nich, jeśli usłyszą naszą płytę, a później zechcą wybrać się na nasz koncert i posłuchać tego co proponujemy w wersji scenicznej, to jestem przekonany, że kolejne lata będą przynosić jeszcze lepsze płyty. Jeśli to wypali, to spełnią się nasze marzenia związane z pełnymi klubami i salami koncertowymi, bo choć nie jest źle w chwili obecnej, to mamy świadomość, że mogłoby być jeszcze o wiele lepiej. Możesz życzyć nam również sukcesu poza granicami naszego kraju. Spływa wiele pozytywnych opinii związanych z tym co robimy, pojawia się zainteresowanie, ale to wciąż wielka niewiadoma. Na sam koniec życzenie, które jest być może najważniejsze choć skrywa się pod całą masą innych kwestii... Musimy być jako Kruk szczęśliwi z tego co robimy, tak jak do tej pory. Niezależnie od całego tego bałaganu, musimy patrzeć sobie wzajemnie głęboko w oczy widząc przyjaciół, którzy na dobre i złe walczą po tej samej stronie barykady.

I tego wam życzę. Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas