3. edycja The Legend Festiwal: Święto klasycznego polskiego rapu
15 marca PreZero Arena w Gliwicach zamieniła się w święto fanów polskich klasyków hip-hopowych. Na jednej scenie podczas 3. edycji The Legend Festiwal można było bowiem zobaczyć Liroya, DJ-a HWR, DJ-a 600V, JWP, Pono i Fu z ZIP Składu, Małpę oraz Hemp Gru.

Wchodząc do PreZero Areny już było wiadomo, czego możemy się spodziewać. Z daleka witały nas merch oraz płyty związane z klasycznym nurtem polskiego rapu. Winyle DJ-a 600V, płyty Paktofoniki, Kalibra 44 czy Wzgórza Ya-Pa3 oraz lecące z głośników numery, które na przełomie XX i XXI wieku stanowiły główny nurt gatunku, pokazywały, że jesteśmy w miejscu, w którym nikt nie zapyta o to, jak się witają raperzy.
Podczas rozmowy z organizatorami rzuciłem słowa, że to festiwal hip-hopowy z najwyższą średnią wieku pośród wszystkich tego typu wydarzeń w Polsce. To niesamowite, gdy od kilku lat tkwimy w peaku komercyjnego powodzenia muzyki miejskiej, ale przychodzisz na koncerty, w których raczej trudno dostrzec osoby poniżej trzydziestego roku życia. Co oczywiście wiąże się z tym, że na scenie występowały osoby, na których ci odbiorcy się wychowywali.
Ojcowie chrzestni polskiego hip-hopu na tej samej cenie
Po rozgrzewce DJ-a HWR-a na scenę chwilę po godzinie 18:00 wszedł Liroy. Warto przypomnieć, że Piotr Marzec pod tą ksywą debiutował w 1995 roku - czasach, w których znaczna część dzisiejszych fanów rapu jeszcze się nie narodziła. Krótki, ale dynamiczny, przepełniony boom bapem występ pokazał, że pod kątem energii Piotr w żaden sposób nie ustępuje dużo młodszym kolegom, których mógłby być ojcem. A kiedy zaczął grać "Scyzoryka", w którym zostawiał dużo przestrzeni na dopowiedzenia publiczności, już było wiadomo, że nigdy tej energii nie zgubił.
Po swoim ledwo 20-minutowym koncercie Liroy zapowiedział swój kolejny, dużo dłuższy występ w Katowicach, premierę filmu biograficznego (już 21 marca w kinach!), po czym zaprosił na scenę DJ-a 600V - osobę, która podobnie jak Liroy często nazywana jest ojcem chrzestnym polskiego hip-hopu. Ten zdecydował się na dość nietypowy występ. Swój set rozpoczął od odtwarzania fragmentów najbardziej klasycznych bitów pokroju "Wiedziałem, że tak będzie" czy "Dźwięki stereo", po czym zaczął snuć opowieść. Miało to formę mini-prelekcji, podczas której prezentował swoją drogę, jako producent - od samplowania, do komponowania własnych utworów, a następnie samplowania skomponowanych przez siebie utworów, by uzyskać podobny efekt, jak na swoich pierwszych płytach. Dzięki temu publiczność, która może się nie orientować, że 600V jest dalej bardzo płodnym i aktywnym artystą, miała okazję zapoznać się z jego najnowszą twórczością funkową, jazzową oraz rapową.
Numer Raz, Fu i Pono: Warszawscy weterani w formie
Niedługo później na scenie w towarzystwie DJ-a Eproma oraz Three.50 pojawił się również Numer Raz. Jego koncert stanowił rozstrzał po całej karierze, w którym nie brakowało takich utworów jak "A pamiętasz jak?", "Muzyka, blunty, słodycze" czy "Ławka, chłopaki z bloków" z albumu z DJ-em Zero. Fani Warszafskiego Deszczu mogli również usłyszeć "Oficjalnie przy mikrofonie" czy "Sobotę" oraz "Gram w zielone". Było czuć, że Numer Raz dokładnie wiedział, co robi na scenie i co może szczególnie nakręcić publiczność - jak na faceta, który zawsze lubił stać bardziej w tle, biła z niego niespotykana charyzma i hip-hop. Co najważniejsze, swój test przed publicznością miał również utwór z nadchodzącej płyty, której premiera już we wrześniu. Biorąc pod uwagę formę rapera i jego towarzyszy, warto czekać.

Koncert Fu była jedyną okazją na tym festiwalu, aby na żywo usłyszeć... skrzypce. Początkowo raper występował na scenie ze Spalto, który pełnił rolę jego hypemana. W utworze "Dystans" gościnnie na scenie pojawił się Daniel Warakomski - wokalista współpracujący regularnie z reprezentantami "ciemnej strony" polskiego rapu, a szerszej widowni znany chociażby z występu w "The Voice of Poland". Fu po klasykach pokroju "Śródmieście południowe", "Agresja" czy "Dzień zagłady" zaprosił na scenę Pono, w pełni zaspokajając potrzebę słuchaczy na "nieśmiertelną nawijkę zipskładową". Fu zawsze był postrzegany jako wulkan energii i nawet jeżeli dziś blask jupiterów nie świeci w jego stronę tak mocno jak kiedyś, to nie ujmuje to w żaden sposób temu, co zaprezentował na scenie. Zdarte gardło Pono po koncercie również było doskonałym dowodem na to, że raperzy na scenie dali z siebie absolutnie wszystko.
donGURALesko i "40 milionów serc"
DonGuralEsko natomiast zaskakiwał wdrażaniem bardziej jamajskiej nawijki w swoje flow podczas koncertu na żywo - z innej strony te wpływy od dawna były słyszalne, a melodyjność sama w sobie zawsze była sporą zaletą jego podejścia do rapowania. Tu znowu mieliśmy do czynienia z przekrojem twórczości, tak więc jeżeli ktoś chciał usłyszeć na żywo chociażby "40 milionów serc" na żywo, miał ku temu doskonałą okazję. Szczególnie że Gural po latach działania na scenie doskonale wie, jak prowadzić z publicznością dialog, gdzie zostawiać dla niej miejsce oraz jak prowadzić konferansjerkę, by nawet zapowiedź numeru "Mercedes Benz" na bicie nieco zapomnianej Kady brzmiała, jakby nadchodził absolutnie wyjątkowy moment.
Następnie na scenie pojawili się Wilku WDZ, Ero z JWP, Numer Raz, Pono oraz Fu, a za deckami ponownie stał DJ HWR, aby wspólnie wykonać numer "Ponadczasowo", promujący tę edycję "The Legend Festiwalu". Co natomiast najciekawsze z perspektywy uczestników, nakręcone wideo będzie wykorzystane przy okazji klipu do numeru promującego kolejną edycję wydarzenia.
Małpa mógł wydawać się nieco od czapy z uwagi na mniejszy staż na scenie niż pozostali raperzy. W końcu to reprezentant, który wybił się w momencie, kiedy pierwszą falę komercyjnego zainteresowania hip-hopem mieliśmy już za sobą, a oficjalne wydawnictwa pod tym kątem przeżywały raczej impas. A jednak od razu było czuć, że nie sprawia to, iż powinien ustąpić swojego miejsca na scenie komuś innemu. Raper, który ostatnio grał trasę z okazji jubileuszu wydawania "Kilku numerów o czymś" uderzył z samego początku utworem "Miałem to rzucić" i… całe szczęście, że nie rzucił. Nie zabrakło oczywiście "Paznokci", na które wszyscy z pewnością wszyscy fani rapera czekali.
Zobacz również:
The Legend Festiwal: Najważniejsze, to mieć ze sobą ekipę
Niestety, z uwagi na umówione wywiady nie byłem w stanie zobaczyć na scenie JWP. A szkoda, bo to jeden z tych zespołów, który swoją czystą hip-hopową zajawką nigdy nie zawodzi. Energia Ero, która zarażała w numerze "Ponadczasowo" musiała prezentować się jeszcze lepiej, gdy wychodził na scenę ze swoimi kolegami. Cóż, takie jest już życie dziennikarza, że czasami musi odpuścić zobaczenie czegoś, na co czekał po to, by być w innym miejscu.
Koncert zakończyło Hemp Gru i... to było dopiero ciekawe zdarzenie. Przyznaję, że mimo lat tkwienia w branży muzycznej, mimo tego, że całe moje zainteresowanie muzyką zaczęło się ponad 20 lat temu właśnie od rapu, nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć Hemp Gru na żywo. A kolektywizm tej ekipy był wyczuwalny na każdym miejscu. Wilku WDZ, Bilon i Żary nie prowadzili wyłącznie dialogu z publicznością, ale również ze sobą, wzajemnie się napędzali i nawet jeżeli zdarzały się potknięcia, zapominanie linijek, to było w tym czuć jedność, lojalność i braterstwo słyszalne we wzajemnej odpowiedzialności, pomaganiu sobie.

Aż uruchomił się we mnie wewnętrzny psycholog, który zauważył, ile musi dla nich znaczyć wzajemna obecność. A z perspektywy słuchaczy nie zabrakło oczywiście totalnych klasyków jak "Zjedz skręta" czy kończącego koncert "To jest to". Patrząc na to, ile wśród publiczności można było zauważyć osób w koszulkach HG czy DIIL Gang, mam pełną świadomość tego, jak bardzo przyciągali słuchaczy.
3. edycja The Legend Festiwal była naprawdę interesującym wydarzeniem. Wątpię, że istnieją inne miejsca, w których można usłyszeć jednocześnie tylu artystów, na których wychowało się pokolenie dzisiejszych trzydziesto- czy czterdziestolatków. Nie sądziłem, że część z prezentowanych utworów usłyszę kiedykolwiek w życiu na żywo. Jak jeszcze wkręcałem się w scenę hip-hopową, to zobaczenie jednocześnie na scenie twórców z Kielc, Poznania i Warszawy też mogło być czymś nietypowym. Dziś wszyscy jesteśmy dojrzalsi, dorośli, a życie niezmiennie bywa zaskakujące. To, co zdecydowanie poczułem to fakt, że 15 marca w PreZero Arenie w Gliwicach wszystkim serce biło w rytmie 90 uderzeń na sekundę.