Kruk i Wojtek Cugowski o płycie "Be There": Siła przeznaczenia [WYWIAD]

Wojtek Cugowski i Piotr Brzychcy (Kruk) /LARK Dariusz Świtała/Paweł Płonka /materiały prasowe

- Pomysłów mamy przynajmniej na dziesięć albumów do przodu, więc jeśli będzie sens robić to dalej, to z całą pewnością będziemy to robić - mówi w rozmowie z Interią Piotr Brzychcy, gitarzysta i lider hardrockowej grupy Kruk. Śląska formacja na płytę "Be There" do współpracy zaprosiła Wojtka Cugowskiego, który wystąpił w roli wokalisty i autora wszystkich tekstów.

Michał Boroń, Interia: Okładki, wizyty w śniadaniówkach, zachwyty wśród słuchaczy i recenzentów (co widać też na listach sprzedaży) - jednym słowem: sukces. Więc ciśnie się pytanie: czemu tak późno? Muzyka była przecież gotowa pod koniec 2018 r. Nie wierzę, że przez cały ten czas szukałeś numeru do Wojtka...

Piotr Brzychcy (Kruk): - Gdy patrzę na to wszystko z obecnej perspektywy, to cały czas urastam w przekonaniu, że właśnie tak miało by, że ten czas był potrzebny właśnie po to, aby ten materiał finalnie był dokładnie taki, jaki jest. Być może gdybyśmy skończyli go z Wojtkiem dwa lata temu, to nie jest wykluczone, że byłby inny, a być może czas nie byłby tak łaskawy, bo dziś różnica dwóch lat to jednak zmiana i różnych trendów modowych i zapotrzebowania.

Reklama

Mam wrażenie, że czas pandemii i odcięcia od koncertów sprawił, że gatunek muzyczny jakim jest szeroko pojęty rock wrócił do łask, a to było w całym tym zamieszaniu jedną z niewielu sprzyjających rzeczy. Ludzie zatęsknili za swego rodzaju niepowtarzalną energią jaka jest w muzyce rockowej i będąc w statusie odcięcia od muzyki, zwyczajnie poczuli pragnienie, dlatego tak docenili to, czym ich poczęstowaliśmy muzycznie na płycie "Be There". Oczywiście nie szukałem numeru do Wojtka przez ten czas (śmiech).

Wojtek dostał materiał dokładnie 6 stycznia 2019 roku i od tamtego czasu wiedzieliśmy, że chcemy to razem zrobić. Czas jest jednak nieubłagany, a Wojtka zobowiązania wobec wcześniej ustalonych planów sprawiły, że jego kalendarz był mocno napięty. Musieliśmy wszyscy, włącznie z Wojtkiem czekać spokojnie w kolejce, aż nadejdzie właściwa chwila. Dużą rolę odegrał w tym miejscu Darek Świtała z Metal Mind Productions, który pilotował cały proceder i za każdym razem dopingował nas do działań, aż w końcu cały materiał został nagrany, wyprodukowany i zgodnie z terminami wydany 14 kwietnia.

Początkowo mieliśmy nagrywać wszystko w Wojkowicach, w Maq Records Studio z Michałem Kuczerą, ale z uwagi na wspomnianą już pandemię Wojtek nagrywał swoje partie z Adamem Drathem u siebie w Lublinie. Bardzo się cieszę, że to co zrobiliśmy, spotkało się z takim uznaniem wśród słuchaczy, wśród dziennikarzy i w środowisku muzycznym. To największa i najlepsza nagroda za lata grania i trwania w wierze, że muzyka rockowa - wbrew niektórym krążącym opiniom - ma się w naszym kraju bardzo dobrze.

Znacie się nie od dziś, inspiracje i zainteresowania macie bardzo zbliżone - z czego wynika zatem tymczasowość projektu? Nie było pomysłów, że może by tak na stałe?

PB: - Ja powiem za siebie, ale myślę, że Wojtek ma podobne zdanie. Od chwili gdy daliśmy Wojtkowi płytę z instrumentalnymi utworami do dziś upłynęło trochę czasu i nikt wtedy, na początku nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, ale też nikt nie zakładał statusu tymczasowego naszego projektu. Pomysłów mamy przynajmniej na dziesięć albumów do przodu (śmiech), więc jeśli będzie sens robić to dalej, to z całą pewnością będziemy to robić.

Swoboda przy pracy bez kalkulacji i karkołomnych założeń daje dużo więcej polotu przy tworzeniu i działaniach wszelakich. Nikt nie stoi nad głową z kontraktami i nie mówi, ma być tak i tak. Decydujemy o tym my i w jakimś sensie los, a jeśli ten jest sprzyjający, to mamy takie zwieńczenie jak muzyka na "Be There" i co może najważniejsze mnóstwo radości z samej pracy jaką wykonaliśmy. To z kolei samo wyciska z nas chęci do tego, aby napisać kolejne strony tej historii, którą właśnie zaczęliśmy tworzyć. Wielokrotnie w rozmowach sami łapaliśmy się za słowo gdy mówiliśmy - "przy następnej płycie zrobimy to tak i tak" albo "następnym razem spróbujemy zrobić to inaczej". Ta współpraca dużo nas nauczyła i wiemy o sobie na tyle dużo, że jeśli tylko będą sprzyjające warunki, to z przyjemnością do tego wrócimy i to w niedługim czasie.

W Braciach byłeś głównie gitarzystą, tu zająłeś się nie tylko wokalami, ale także napisaniem tekstów. Piotrek nie dopuścił do gitary? Czy od razu obaj odrzuciliście pomysł na dwie gitary?

Wojtek Cugowski: - Po pierwsze Piotrek jest gitarzystą i założycielem Kruka i w żaden sposób nie chcę tego zmieniać, po drugie dostałem zadanie wokalne i na tym się skupiłem, a było tutaj mnóstwo do zrobienia. Muzyka była już w całości gotowa w momencie mojego dołączenia do projektu, zająłem się więc pisaniem linii melodycznych i tekstów. Jeżeli dojdzie do koncertów, to z pewnością będę wtedy również grał, ale nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić Piotrkowi w kompetencje. Myślę, że tak jak przy tworzeniu naszego albumu, tak i przy przygotowaniach do koncertów dogadamy się znakomicie w tej kwestii.

Kruk ma już na koncie "podpórki", kiedy do mikrofonu dopuszczał osoby z zewnątrz - na początku drogi wsparł was Grzegorz Kupczyk przy płycie "Memories", potem były kolejne pojedyncze strzały typu Doogie White, Józef Skrzek czy Piotr Kupicha, teraz powtarzacie ten manewr co prawie dwie dekady temu, choć tym razem z własnymi rzeczami. Dlaczego?

PB: - Wszystko odbyło się spontanicznie i bez kalkulacji. Po płytach "Be4ore" i koncertówce "Beyond Live" nasz wokalista Roman Kańtoch postanowił wyjechać do Londynu. Początkowo zakładaliśmy wszyscy, że będzie do nas wracał na koncerty i ewentualne inne działania. Jednak po jakimś czasie powiedział, że nie udźwignie tego wszystkiego i zasugerował, żebym szukał kogoś za niego. Nie miałem na to zbytniej chęci, bo byliśmy wtedy przepracowani, a ja czułem, że kolejny brak stabilizacji personalnej to nie jest dobra rzecz dla zespołu.

W tym samym czasie doszło do spotkania z naszym wydawcą Metal Mind Productions i wtedy padły pierwsze pytania o kolejną płytę. Powiedziałem, jak wygląda sytuacja, na co wydawca zasugerował aby kolejną płytę zrobić w jakiejś formie specjalnej w związku z zaistniałą sytuacją gdzie zostaliśmy w czwórkę. Chwilę później podzieliłem się z Darkiem Świtałą z Metal Mind Productions moim pomysłem dotyczącym zaproszenia Wojtka, a ten znając się z nim już bardzo dobrze po wspólnej pracy przy płycie projektu WAMI eksplodował entuzjazmem. Dalsze losy już znacie.

Oczywiście nie zawiesiliśmy w tym czasie broni, gdyż pojawiały się propozycje koncertowe, ale tu zawsze wspierał nas przyjacielsko Andrzej Kwiatkowski, który w tamtym czasie miał zawieszony zespół Fatum też z przyczyn emigracji muzyka zespołu za granicę. Andrzej wspierał nas już koncertowo kilka lat wcześniej, między innymi przed Deep Purple we Wrocławiu i Carlosem Santaną w Dolinie Charlotty, ale wtedy z uwagi na jego inny zespół - Xpressive nie zdecydował się z nami działać na stałe.

Na ile Wojtek miał swobodę przy wpasowaniu się do całości? Czy były to tylko ogólne założenia, że ma być po angielsku, czy były jakieś wskazówki nawet natury ogólnej, czy musiałeś się wpasować do już gotowej muzyki? Jak to wyglądało dokładnie? Piotrek musiał wszystko akceptować, odrzucał jakieś pomysły, które rodziły się w trakcie?

PB: - Materiał muzyczny był już gotowy, a Wojtek jak się okazało miał pełną swobodę w kontekście pisania partii wokalnych i tekstów. Już po pierwszym utworze jaki przysłał, a był to "Rat Race", nie było wątpliwości, że to będzie wyjątkowy materiał. Zawsze pracowałem nad wokalami, pisałem teksty i to były dla mnie ważne kwestie. Tym razem mogłem tylko ekscytować się tym co wokalnie stworzył Wojtek, na nowo odkrywając  ten materiał i cieszyć się na każdy kolejny utwór.

WC: - Miałem absolutną wolność przy tworzeniu swoich partii, co bardzo mi odpowiadało, a co jeszcze ważniejsze Piotrek ani razu nie zgłosił mi żadnych poprawek. Dzięki temu cała praca nad płytą przebiegła bardzo harmonijnie, wiemy już, że możemy pracować w ten sposób, mając do siebie pełne zaufanie. Z pewnością zadziałał tutaj fakt, że jesteśmy fanami podobnych dźwięków i obaj instynktownie wiedzieliśmy, co chcemy uzyskać. To się udało w stu procentach.

Jeśli chodzi o zawartość tekstową "Be There", to padały hasła o mrocznym przesłaniu i kondycji człowieka w niepewnych czasach. Jak na was odcisnęła piętno pandemia, która dla muzyków chyba jest dodatkowo trudnym okresem, odciętych nie tylko od zarabiania, ale też (a może przede wszystkim) od występów przed publicznością? Czy ten "Rat Race" w końcu zwolnił?

WC: - Tak, rzeczywiście czas pandemii wpłynął w jakiś sposób na to, co napisałem, ale tematyka tekstów nie ogranicza się tylko do tej kwestii. "Rat Race" jest akurat o czymś zupełnie innym, o facecie który wpada w kierat codzienności i po jakimś czasie zauważa, że jest niewolnikiem jakiegoś idiotycznego wyścigu, który na dłuższą metę nie ma żadnego sensu. Całe szczęście moje życie nie wygląda w ten sposób, i choć ostatnie półtora roku było pod względem zawodowym najcięższe w moim życiu, to w dalszym ciągu uwielbiam swoje zajęcie i nie zamieniłbym go na żadne inne. Przetrwałem pandemię jako muzyk, nie mogło być inaczej.

Jednym z najbardziej wyróżniających się utworów jest "Prayer of the Unbeliever (Mother Mary)", ale wydaje mi się, że mama żadnego z was nie ma na imię Maria. Jak do tego doszło, że pojawiła się tu biblijna historia?

PB: - Moja mama ma, ale ten utwór nie jest o niej (śmiech). Wojtek wszystko opowie najlepiej w kontekście wymowy tekstu. Ja dodam tylko od siebie tyle, że podczas naszego spotkania w katowickim studiu Mama Music z Michałem Kuczerą, chłopakami z zespołu i wytwórnią MMP spróbowaliśmy pierwszych demo nagrań Wojtka wokalu. Pracowaliśmy nad dwoma utworami, a Wojtek szlifując swoje wokalne partie śpiewał przypadkowe słowa po angielsku i wtedy pojawił się ten refrenowy zaśpiew "Mother Mary". Od tamtej pory razem z Darkiem Świtałą przekonywaliśmy Wojtka do tego żeby ten zwrot pozostał i żeby tekst dotknął takiej tematyki...

WC: - To wcale nie jest biblijna historia, wszystko wzięło się od tego, że śpiewając ten utwór po raz pierwszy w studiu użyłem po prostu słów "Mother Mary" w refrenie, zupełnie nie mając pojęcia, że ten tekst zostanie. To się jednak na tyle spodobało i Piotrkowi i Darkowi (Świtale z MMP), że przekonali mnie, żeby napisać całą piosenkę z tym dokładnie refrenem. Powstał więc utwór o tym, że człowiek niewierzący w sytuacji bez wyjścia odwołuje się siły wyższej, myślę że takich momentów przeżyło wiele osób. Nie jest to więc jednoznacznie biblijne odniesienie, to po prostu coś, co mogło się przydarzyć każdemu. Mając słowa "Mother Mary" w tekście trudno jest zupełnie uniknąć powiązań z Pismem Świętym, ale starałem się to napisać dużo bardziej uniwersalnie i myślę, że to mi się udało.

A co kryje się za powstaniem zamykającego płytę nagrania "Be There (If You Want To)"? Czapki z głów, bo takiej ballady w swoim dorobku jeszcze nie mieliście.

PB: - Dziękuję za te słowa. Na poprzedniej płycie "Be4ore" utworem zamykającym całość jest "Time Line". Instrumentalny i półakustyczny utwór, który powstał wtedy z przypadku i bardzo spodobał się fanom. Postanowiłem zupełnie spontanicznie, że i tym razem tak będzie zamknięta płyta, a jako, że bardzo lubię kontynuacje różnych myśli w twórczości innych artystów na kolejnych albumach i twórczości Kruka, z czego zresztą jesteśmy znani, to tym bardziej ten pomysł mi się spodobał.

Miałem już gotowy taki utwór i pracowałem nad nim od dłuższego czasu, a że pewnym momencie Wojtek powiedział mi, że dobrze byłoby wrzucić jeszcze jakąś balladę akustyczną, żeby troszkę rozluźnić atmosferę po tych siedmiu mocnych kompozycjach. Nie wiedział wtedy, że mam już coś takiego w opracowaniu. Wtedy zapadła w mojej głowie szybka decyzja, że jednak nie będzie to utwór instrumentalny, a Wojtek od razu poprosił o to żebym mu wysłał ów utwór. Jednak ja ciągle jeszcze musiałem go dopieszczać i zwlekałem z wysyłką aż czas się skończył.

Siadłem wtedy z gitarą akustyczną żeby go nagrać ostatecznie i samoistnie, zupełnie przypadkowo wyszły mi te akordy, które słyszysz w  "Be There (If You Want To)". Nie wróciłem już do poprzedniego utworu, który dopieszczałem przez długi czas, on wylądował w koszu, a na to miejsce wskoczył nowy i świeży pomysł. W chwili gdy usłyszałem pomysł Wojtka na wokal, który nagrał zwykłym dyktafonem z telefonu, wręcz się wzruszyłem. To było kolejne zrządzenie losu i teraz, gdy tak oceniasz ten utwór, to tym bardziej czuję siłę przeznaczenia.

Na ile na płycie pojawiają się wątki autobiograficzne? Czy można tak całkiem oderwać się od własnych przeżyć?

WC: - Z pewnością nie da się od tego uciec, jest wśród tych tekstów kilka wątków, które dotyczą bezpośrednio moich aktualnych przeżyć. Wszystkie teksty napisałem w czasie lockdownu, więc siłą rzeczy opisywałem także swoje odczucia, jakie towarzyszyły mi w tym trudnym czasie. Starałem się je napisać "w trzeciej osobie", nie zależało mi na tym, żeby omawiać konkretne sytuacje z życia, czy też konkretne osoby i okoliczności. Chodziło mi o to, żeby napisać teksty jak najbardziej uniwersalne, które każdy może interpretować na swój własny sposób, dlatego nie będę się szczegółowo wgłębiał w każdy z tych tekstów i tłumaczył "co autor miał na myśli". Dużo lepiej zrobią to za mnie słuchacze, ci którzy zechcą się w moje teksty wczytać.

Różne koleje losu i proza życia sprawiły, że skład Kruka mocno się zmienił przez te prawie 20 lat. Już po nagraniach "Be There" zmienił się basista - moim zdaniem dodającego wam charakteru Krzyśka Nowaka zastąpił Maciej Guzy. Na ile miał on możliwość wpasowania się do zespołu, zaznaczenia jakoś swojej obecności na płycie?

PB: - Krzysiek był osobą wyjątkową dla zespołu i choć w jakimś sensie jestem liderem tej formacji, to w chwili gdy pierwszy raz powiedział o tym, że mierzy się z myślami aby zmienić swoje życie i zrezygnować z muzyki (choćby dlatego, że ta branża narażona jest na wiele nieprzyjemnych sytuacji, z którymi przez lata trzeba się mierzyć), to wiedziałem, że będzie to trudny czas, gdy już nastąpi. Trafiło w najgorszy czas, bo mieliśmy już nagraną wspólnie muzykę na nową płytę, a ja prywatnie zmagałem się z problemami. Wtedy po raz pierwszy chciałem zrezygnować z kontynuacji tej przygody.

Koszmarem były te wszystkie myśli i wątpliwości, a jeszcze większym fakt, że Krzysiek podjął już decyzję i wiedziałem, że nie ma od tego odwrotu. Ostatnie nasze wspólne zespołowe spotkanie postawiło przysłowiową kropkę nad i, a ja choć udawałem, że jestem silny, nawet w środku przed samym sobą to czułem, że nie mam już siły tego dalej ciągnąć. Maciej Guzy pojawił się z nami już wcześniej podczas koncertów, na których grał z nami w zastępstwie Krzyśka. Był przygotowany w całej rozciągłości. Do tego znaliśmy się od lat, gdyż wcześniej współpracował i przyjaźnił się od długich lat z Michałem Kurysiem, naszym hammondzistą. Kilka lat wcześniej ja sam zaproponowałem go do projektu muzycznego Patryka Kumóra gdzie też razem graliśmy koncerty. Nie gra na tej płycie, co jest zresztą zaznaczone wyraźnie na wkładce, ale wsparł nas swoją osobą w tym trudnym czasie.

Pojawiają się regularnie głosy, że może dobrze by było, żeby za mikrofonem ponownie pojawił się Tomek "Wiśnia" Wiśniewski. Myślałeś o tym? Czy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i trzeba z zespołem patrzeć tylko w przyszłość?

PB: - Inne stare porzekadło mówi - nigdy nie mów nigdy (śmiech). Tęsknię za tymi ludźmi, którzy byli częścią Kruka na przestrzeni tych dwóch dekad. Z większością mamy dobry kontakt. Z Krzyśkiem Walczykiem rozmawiamy co jakiś czas o wspólnym graniu i było nawet blisko, ale widocznie to nie był jeszcze ten czas. Ta myśl jest mi zdecydowanie najbliższa. W kwestii Kruka to mamy teraz tak piękny czas i tak znakomicie zbudowała się nasza relacja i porozumienie z Wojtkiem, że naprawdę to jest w moim odczuciu źródłem pozytywnej energii i radości. Mam naprawdę nadzieję, że to tylko początek czegoś bardzo wyjątkowego, choć już teraz jest to naprawdę wspaniały czas.

Pytanie się rodzi takie: co dalej z Krukiem? Kurz opadnie, do końca wciąż nie wiadomo, jak faktycznie będą wyglądały koncerty i czy fani ochoczo się rzucą pod scenę, Wojtek zaraz pewnie zajmie się solową płytą i cała para pójdzie w gwizdek?

PB: - Tego nie wie nikt, ale my razem z Wojtkiem jesteśmy zdeklarowani i gotowi do działań koncertowych, pojawił się nawet menedżer, z którym w trójkę przeprowadziliśmy kluczową rozmowę i mamy nawet wspólne mocne ustalenia. Nie wiem, czy na tym etapie mogę już powiedzieć kto to jest, ale powiem tylko tyle, że współpracował z czołówką polskiej sceny. Chemia na tym spotkaniu pozwala mi myśleć bardzo pozytywnie o nadchodzącej przyszłości.

Muzycy nie tylko zagraniczni, ale także krajowi mają po kilka projektów, zresztą ja sam gram czasem w kilku projektach jednocześnie, więc myślę, że dla chcącego nic trudnego. Nawet gdyby cała para poszła w gwizdek to i tak jestem szczęśliwym i spełnionym człowiekiem z uwagi na fakt, że mogłem wziąć udział w takim wydarzeniu jak nasz wspólny projekt, że mogłem współpracować z doskonałymi fachowcami i wspaniałymi ludźmi. Czy to nie jest najważniejsze? Dla mnie bezcenne.

WC: - To prawda, że nie jestem w tym momencie w stanie dołączyć do zespołu Kruk na stałe, niemniej nagraliśmy wspólną płytę i z pewnością zechcemy zagrać chociaż kilka koncertów promocyjnych. Czekam na ten moment, ponieważ jestem pewien, że materiał z tej płyty doskonale sprawdzi się na koncertach, poza tym chciałbym zobaczyć jak bezpośrednio zareagują fani Kruka na naszą współpracę. Co będzie później? Nie wiem, ale nie wykluczam tego, że jeszcze kiedyś coś zrobimy razem. Nad "Be There" pracowało nam się tak dobrze, że świetnie byłoby to powtórzyć! Musimy tylko wiedzieć, że istnieje sens dalszego grania, co, mam nadzieję, pokażą nam koncerty promocyjne.

"Be There" to nawiązanie do poprzednich wydawnictw Kruka, zarówno tytułem, jak i obrazem przygotowanym przez Ewę Toczkowską. To również nie jest przypadek, że na okładce znalazł się twój syn Kuba. Teraz już pewnie historię Krukową pisze bardziej świadomie i aktywnie, bo pamiętam go jako małego dzieciaka, gdy razem jechaliśmy przez Polskę na wasz koncert przed Deep Purple w Dolinie Charlotty.

PB: - Rozmawiałem z Ewą w kontekście tej okładki od samego początku. Mieliśmy różne pomysły i nie wyobrażałem sobie, żeby nie było w tym przypadku kontynuacji, tak po prostu czułem. Pewnych rzeczy nie da się robić w nieskończoność  i wiem, że sam Kruk być może będzie potrzebował jakiejś prostej okładki jak czarny album Metalliki, ale tutaj czułem w głębi duszy, że Ewa powinna to zrobić. Skoro Ewa to i padł pomysł związany z Kubą, bo przecież jest już na dwóch poprzednich płytach. Nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy to jest dobry pomysł, ale jak zobaczyłem obraz namalowany przez Ewę, jak usłyszałem opinie innych w tej kwestii to wszystkie wątpliwości się rozwiały, a dziś wiem, że to była dobra droga, bo zarówno fani jak i dziennikarze wypowiadają się w tym temacie w samych superlatywach, a sama okładka bardzo fajnie wyróżnia się na tle innych płyt w sklepach muzycznych.

Kuba to niezwykle wrażliwy i rozsądny dzieciak, czasem myślę, że zamieniliśmy się rolami (śmiech). Jest bardzo praworządny i grzeczny, a jakiekolwiek wykroczenia ze strony taty traktuje surowym okiem i wtedy muszę mu ustąpić i też stać się grzecznym chłopcem (śmiech). Ma świadomość tego co się dzieje z zespołem i nawet sam głosuje na różnego rodzaju listach gdzie się pojawiamy, ale nie ciągnie go do gitary. Dzisiejszy świat oferuje chyba bardziej atrakcyjne gadżety (śmiech). Kiedyś gitara z przesterami zastępowała tablety, telefony, konsole, czy komputer, no może alternatywą było CB Radio, ale dziś jest inaczej, a ja nie zamierzam z tym walczyć. Być może kiedyś znajdzie w gitarze jakąś inspirację i sam wtedy podejmie decyzje. W końcu w domu w każdym miejscu są gitary i płyty (śmiech).

A propos dzieci - czy Kuba miał okazję poznać się z Weroniką, która stawia pierwsze, coraz odważniejsze kroki wokalne? Może jakiś pomysł na duet młody Brzychcy & młoda Cugowska? Muzycznie znaleźli jakieś punkty wspólne?

PB: - Jeszcze się nie poznali, ale ja miałem już tą przyjemność z Weroniką i wiem po pierwsze, że jak już do tego dojdzie to na pewno bardzo się polubią, a jak Kuba zdecyduje się na gitarę, to kto wie, co z tego wyjdzie. Tatuśkom byłoby to z pewnością na rękę (śmiech). Weronika jest o rok starsza, ale Kuba o zgrozo poszedł do szkoły rok wcześniej, dlatego chodzą do tej samej klasy.

WC: - Wszystko powiedział Piotrek, nasze dzieci jeszcze się nie poznały. Weronika na razie nagrała jedną piosenkę, co oczywiście nie oznacza że będzie się w przyszłości zajmować muzyką. Tego jeszcze nie wie nawet ona sama (śmiech). Niewątpliwie ma ku temu predyspozycje, ale czy wybierze akurat to zajęcie? Zobaczymy.

Muzyczne inspiracje są oczywiste i słyszalne, nigdy ich nie kryliście - czy mierzycie się z pytaniami, po co takie granie, kiedy jeszcze są oryginały, które w dodatku (przynajmniej niektórzy) nie zamierzają odpuszczać i wypuszczają płyty nie odstające od klasycznych dokonań? Taka Greta Van Fleet co chwilę musiała odpowiadać, jak to jest być kopią Led Zeppelin, u nas na mniejszą skalę Mech w pewnym momencie zbierał cięgi za byciem klonem Ozzy’ego Osbourne’a.

PB: - Nasze inspiracje są tak rozległe, że chyba nawet my sami do końca nie zdajemy sobie z tego sprawy. Oczywiście kochamy ten gatunek i twórczość takich zespołów jak Deep Purple, Rainbow, Whitesnake, czy Led Zeppelin stały się dla nas najbliższe. Przepraszam, że mówię w liczbie mnogiej, ale to jest taki nasz mocny wspólny mianownik, zresztą Wojtek swoje już na ten temat powiedział wiele razy, więc mam pewność w tej materii. Nie boję się, że będziemy porównywani, bo w naszej muzyce nie ma takich jednoznacznych podobieństw.

Owszem, jest podobne instrumentarium jak w wymienionych przeze mnie grupach, ale jeszcze raz podkreślę, że gdybym chciał wymienić grupy, które nas interesują, a które mają podobne instrumentarium, to byłby to wywiad rzeka. Zbierać cięgi za to, że się jest klonem Ozzy'ego to zaszczyt sam w sobie (śmiech). Dla mnie Mech to dobre klasyczne granie, a skojarzenie jest tylko pozytywem. Jeśli chodzi o formację Greta Van Fleet to powiem szczerze tak - fanem nie jestem, ale już w tej chwili mogę powiedzieć, że oby jak najwięcej tego typu zjawisk spadło na naszą planetę, w końcu ktoś gra klasycznego rocka i świat się tym emocjonuje.

Oczywiście jest w ich muzyce wiele podobieństw do Led Zeppelin, ale to też wcale nie jest złą rzeczą. Jeszcze raz to powiem, oby jak najwięcej powstawało zespołów, które czerpią z klasyki. Pamiętajmy o jednym - Deep Purple, Led Zeppelin, Black Sabbath... oni też czerpali z klasyki, przyznają się nawet do tego, że podkradali pomysły, ba mają przecież przegrane procesy o plagiaty, ale pokochały ich całe pokolenia, a nieśmiertelność zapewniło im to, co potrafią stworzyć na bazie swojej szerokiej fantazji muzycznej.

Wracając do płyty "Be There" to o samym utworze "Rat Race" słyszałem tyle różnych opinii i porównań, że aż nie potrafię uwierzyć, że ktoś naszą twórczość może porównać do takich pomnikowych dzieł muzycznych. Jestem z tych porównań dumny, bo nigdy nie pozwoliłbym sobie na plagiat, ale gdy słyszę, że udało się w naszej muzyce uchwycić ducha muzyki, którą kochamy to znaczy, że ten duch jest tam prawdziwy i sam zdecydował o tym, że przesiąknie tam muzykę. Bardzo lubię te wszystkie porównania, bo czasem nawet nie znam twórczości danego wykonawcy, do którego jest porównywany mój pomysł, a to oznacza, że muzyka jest nieodgadnioną, żywą materią. Tak też postrzegam płytę "Be There", to żywy organizm, który w pewnym momencie zaczął żyć już swoim życiem i poniekąd nas pociągać do odpowiedzialności za swoje istnienie i rozprzestrzenianie się (śmiech).

WC: - W ogóle się nad tym nie zastanawiałem, muzyka którą gra zespół Kruk jest mi bardzo bliska, poza tym było to dla mnie wyzwanie jako dla wokalisty, dlatego zdecydowałem się to zrobić. Porównania to sprawa oczywista, ale w przypadku naszej płyty nie ma mowy o bezmyślnym kopiowaniu, albo próbach zbliżenia się do naszych muzycznych bohaterów. Nagraliśmy płytę w starym, dobrym hardrockowym stylu, to jest muzyka, na której obaj się wychowaliśmy, nie próbowaliśmy wymyślić jej od nowa, tylko zrobić coś, z czego będziemy zadowoleni i zrobić to na najwyższym możliwym poziomie. Wszystko podczas pracy nad albumem "Be There" poszło dokładnie w tym kierunku, jaki sobie założyliśmy, dlatego możemy być zadowoleni z efektu końcowego.

Na koniec zabawa - spróbujcie złożyć wasz purpurowy dream team, zespół, w którym to wy wybieracie skład marzeń, decydując o obsadzie poszczególnych stanowisk. U Piotrka pewnie Ritchie Blackmore na gitarze, u Wojtka David Coverdale na wokalu, czy coś się zmieniło?

PB: - Teraz to się już obawiam, że czytasz mi nie tylko w myślach, ale i w duszy (śmiech). Dla mnie nic się nie zmieniło. Moim wymarzonym składem był ten tzw. Mark II Deep Purple, czyli Ritchie Blackmore na gitarze, Jon Lord na organach Hammonda, Ian Gillan na wokalu, Ian Paice na perkusji i Roger Glover na gitarze basowej. 31 października 1993 roku widziałem ten skład w akcji w Zabrzu, był to mój pierwszy koncert w życiu i zarazem jedyny koncert tego wspaniałego składu. Nie da się ocenić i przecenić ich wkładu w muzykę spod znaku hard rocka. Twoje pytanie oczywiście otwiera moją wyobraźnię i chętnie opowiadałbym o różnych muzycznych połączeniach personalnych, ale kto by chciał czytać te opasłe wyobrażenia (śmiech).

Jestem przede wszystkim fanem muzyki i to te różne personalne kombinacje rajcowały mnie najbardziej. Powiem jednak w wielkim skrócie - bardzo chętnie zobaczyłbym Paula Rodgersa w jakimś muzycznym projekcie z Ritchie Blackmore'm, zresztą Ritchie w latach 70. bardzo chciał tej współpracy, ale bez wzajemności, myślę jednak, że to byłoby coś niebywałego. Z chęcią zobaczyłbym też Wojtka na wokalu w tej nowej reinkarnacji Rainbow, to byłaby miazga (śmiech).

WC: - Supergrupy rzadko się sprawdzają, dlatego trudno powiedzieć, czy skład który podam nagrałby coś dobrego. Chociaż na przykład wspólna płyta Davida Coverdale'aJimmy'ego Page'a była absolutnie wybitna, tak samo mariaż muzyków Rage Against The MachineChrisem Cornellem pod szyldem Audioslave, to już chociażby Them Crooked Vultures albo MetallicaLou Reedem nieco mniej.

Purpurowych dream-teamów było tak wiele, już sam Mark II czy Mark III to były wspaniałe zespoły! Także każdy skład Rainbow, może poza ostatnim wcieleniem, był "atomowy", każda kolejna inkarnacja Whitesnake też była bardzo mocna. Skład Rainbow z czasów płyty "Rising", to był zestaw marzeń: Ronnie James Dio, Ritchie Blackmore, Cozy Powell, Jimmy Bain i Tony Carey...

Tak, Paul Rodgers z Ritchie Blackmorem, to mogłoby być spektakularne! Gdyby nagrali coś w latach 70. lub 80., kiedy Blackmore zajmował się tylko muzyka rockową i był w pełni sił? Fajnie jest pomarzyć... Podam skład, który byłby możliwy jeszcze dzisiaj i sądzę, że taki zestaw muzyków poczęstowałby nas płytą z najwyższej półki: Tony Iommi - gitara, Jorn Lande - wokal, Geezer Butler - bas, Bobby Rondinelli - perkusja, Derek Sherinian - instrumenty klawiszowe.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kruk | Wojciech Cugowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy