Carla Fernandes o współpracy z Oskarem Cymsem: "Fajnie w tej branży trafić na kogoś, kto wspiera i dobrze życzy" [WYWIAD]
Po ogromnym sukcesie "Do Gwiazd" z Oskarem Cymsem, pod koniec lipca Carla Fernandes wydała swój najnowszy singiel - "Wszystko to co mam". Z tej okazji porozmawialiśmy z nią o planach na długo wyczekiwany drugi krążek. Nie zabrakło również opowieści o współpracy z Oskarem Cymsem oraz muzycznych planach na jesień.

Wiktor Fejkiel, Interia Muzyka: Z jakim odbiorem "Wszystko to co mam" się spotkałaś?
Carla Fernandes: - Spotkałam się z przepięknym odbiorem! Wiadomości i komentarze, które dostaję, bardzo mnie wzruszają. Cieszę się, że muzyka, którą tworzę, trafia do serc i zostaje w nich na dłużej.
To już twój drugi singiel w tym roku. Czy zwiastuje on jakieś większe nowości?
- Płyta cały czas się tworzy, w sumie można pokusić się o stwierdzenie, że materiał już jest, ale nie narzucamy sobie terminów. Pisanie piosenek to moja codzienność - mam przyjemność tworzyć dla niesamowitych artystów, ale zdecydowanie większą presję czuję pisząc autorski materiał. Teraz skupiamy się na singlach, które, mimo że są od siebie różne, należą do tego samego świata. Cieszę się, że mogę się nim dzielić i nie mogę się doczekać, aż oddam w Wasze ręce znacznie większą cząstkę siebie, w postaci albumu! Obiecuję, że nie trzeba będzie długo czekać.
Spotkałaś się z jakimiś trudnościami, przy tworzeniu "Co jeśli" i "Wszystko to co mam"?
- Zarówno "Co, jeśli?", jak i "Wszystko to co mam" powstały bardzo naturalnie. Trochę jakby same się napisały, bo opowiadają o historiach i emocjach, które były we mnie. Ale każdy utwór jest wyzwaniem. Czasami potrafi powstać nawet 8 czy 10 wersji tej samej piosenki, zanim wszyscy w pomieszczeniu poczują, że "to jest to". Na przykład z pierwotnej wersji "Co, jeśli?" zostały tylko bębny i fraza "prywatny wonderland" - gdybym puściła resztę, nikt by nie poznał tego utworu.
Od twojego debiutu minęło już sporo czasu - jakie największe różnice dostrzegasz w twoim podejściu do robienia muzyki?
- Myślę, że największą różnicę poczułam po dołączeniu do zespołu Hotelu Torino. Otworzyłam się na nowe gatunki i rozwiązania, przestałam być zamknięta w swojej perspektywie i pozbyłam się ograniczeń. Pisanie dla innych artystów jest bardzo uświadamiające, ale lubię też pisać dla nikogo, tak po prostu. To wtedy powstają najbardziej magiczne kompozycje, które mają w sobie coś unikatowego, bo nie ma w tym żadnego celu do osiągnięcia - chodzi tylko i wyłącznie o emocje, które są w nas podczas procesu tworzenia. Kilka utworów w mojej dyskografii powstało właśnie w taki sposób.
Zdarza ci się sporo rozmyślać, co dałoby się zrobić lepiej na tym krążku, czy raczej podchodzisz do tego jako coś, co na tamtą chwilę było odzwierciedleniem ciebie?
- Stety, niestety jestem perfekcjonistką i w każdym utworze, który piszę, doszukuję się niedoskonałości - czegoś, co można zrobić lepiej. Z jednej strony cenię sobie tę cechę, bo dążę do ciągłego rozwoju, z drugiej jednak strony wiele utworów utknęło w notatkach głosowych i już raczej do nich nie wrócę. Staram się za dużo nie kombinować i kierować się intuicją. Czuję, kiedy coś mi się podoba, a kiedy nie, albo kiedy jest dobre, ale nie dla mnie. Było kilka utworów, które pisałam z myślą o sobie, ale wiedziałam, że ktoś inny lepiej odda te emocje, a to właśnie w muzyce jest najważniejsze, dlatego z ogromną starannością podchodzimy do nadchodzącej płyty.
Dojść zauważalną zmianą było również postawienie w 100% na język polski, odrzucając angielski i hiszpański - z czego to wynika?
- Uwielbiam śpiewać i pisać po angielsku. Jest to niesamowicie melodyjny język (nie wspominając o hiszpańskim), w którym wszystko brzmi po prostu dobrze. Polski, z drugiej strony, jest bardziej złożony, zarówno jeżeli chodzi o znaczenie, jak i fonetykę. Napisanie tekstu w naszym języku ojczystym jest dużo trudniejsze. Mamy na przykład o wiele mniej słów jednosylabowych, które faktycznie coś znaczą i brzmią wdzięcznie. Kolejnym przykładem są transakcentacje - w angielskim wybaczalne, w polskim raczej się ich unika. Wybrzmienie słów w języku polskim również nie jest oczywiste - wyobraźmy sobie, jak po polsku brzmiałaby piosenka "Poker Face"? Mimo to, pisanie po polsku daje mi ogromną satysfakcję, a wykonywania utworów w ojczystym języku nie da się zastąpić. Nie wykluczam powrotu do angielskiego, czy hiszpańskiego, ale na ten moment czuję, że polski pozwala na najdokładniejsze oddanie moich emocji.
Skupmy się teraz na twojej współpracy z Oskarem Cymsem przy utworze "Do gwiazd". Spodziewaliście się takiego sukcesu?
- Pamiętam nasz występ podczas Gali Fryderyków 2024, kiedy pierwszy raz zobaczyłam, jak publiczność śpiewa ten utwór z nami w całości. Musiałam powstrzymywać łzy, bo energia, która wtedy powstała, była czymś pozaziemskim - nie umiem tego opisać słowami. Wtedy nie liczy się nic oprócz tego, że do kogoś trafiliśmy, że ktoś poczuł to, co chcieliśmy przekazać. Dla artysty nie ma nic piękniejszego.
Jaka jest historia waszego poznania się z Oskarem?
- Miałam okazje pracować przy debiutanckim albumie Oskara. Oprócz tego, jesteśmy w tym samym managemencie, więc wszystko wyszło bardzo naturalnie. Oskarowi bardzo kibicuję i cieszę się z naszej współpracy - fajnie w tej branży trafić na kogoś, kto wspiera i dobrze życzy.
Zobacz również:
Udało wam się zdobyć nagrodę za "Duet Roku" na tegorocznym On Air Music Awards. Czy tego typu nagrody stanowią dla ciebie realnie jakieś znaczenie?
- Oczywiście, że tak! Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie - jest to moja pierwsza nagroda, która ma honorowe miejsce w naszym studio i dziękuję każdemu, kto przyczynił się do tego sukcesu!
Współpraca przy Akademii Pana Kleksa to nie jedyna twoja działalność dookoła kinematografii - 2 lata temu nagrałaś piosenkę "Poukładaj" na potrzeby filmu "Heaven in Hell". Właśnie w tego typu współpracach spełniasz się szczególnie?
- Uwielbiam nowe wyzwania, a szczególnie takie, które nie mają ograniczeń. W przypadku piosenek do filmu, jest to zawsze niewiadoma. Nigdy nie wiesz, który utwór najbardziej wpasuje się w oczekiwania produkcji. Przy każdym takim projekcie robimy "songwriting camp", czasami nawet wokale, które zostały nagrane na demo, zostają w wersji finalnej. Soundtrack do filmu "Heaven In Hell" został już praktycznie zamknięty, kiedy okazało się, że jest zapotrzebowanie na delikatną balladę. Utwór "Poukładaj" powstał na ostatni moment, w kilka godzin, bo już nie było czasu na głębszą pracę, ale dzięki temu oddaliśmy w nim prawdziwą emocję i tak właśnie trafił do filmu. Jestem wdzięczna, że te utwory mogły wybrzmieć na wielkim ekranie.
Po tak intensywnym koncertowym lecie, jakie plany na jesień?
- Mamy w planach przygotować specjalny materiał video z sezonu plenerowego, żeby podzielić się tymi pięknymi chwilami. Mieliśmy na trasie naprawdę cudowną publiczność i ekipę, za co jestem bardzo wdzięczna. Na pewno będę kontynuować songwriting z Hotelem Torino i pracować nad swoją płytą.








