Parkway Drive: Sami byliśmy zaskoczeni, że nagraliśmy pozytywny utwór [WYWIAD]
Kiedy dwadzieścia lat temu australijski Parkway Drive stawał na czele rosnącej w siłę sceny metalcore'owej, wydawało się, że jest zespołem ściśle zdefiniowanym. Ostatnie lata pokazują jednak, że potrafi zaskoczyć, czy to występem w słynnym Sydney Opera House, czy... zaproszeniem do gry na perkusji Chrisa Hemswortha.

Jarosław Kowal, Interia Muzyka: Kiedy wydaliście "Sacred", wiele osób - ze mną włącznie - spodziewało się rychłego ogłoszenia nowego albumu, ale wciąż do tego nie doszło. Jaki macie plan?
Winston McCall: - Planujemy po prostu dalej komponować muzykę, ale tym razem podeszliśmy do procesu tworzenia materiału na album w odmienny sposób. W przeszłości ten sztywno ustalony system często nas ograniczał. Za każdym razem musieliśmy wyjeżdżać do Kanady i przez kilka tygodni skupiać się tylko na muzyce. Wyłącznie na tych dziesięciu utworach, które wcześniej wytypowaliśmy i szlifować je, aż efekt będzie zadowalający. W ostatnich latach technologia rozwinęła się do tego stopnia, że nie musimy się już w ten sposób hamować. Możemy pracować nad pojedynczym utworem, który akurat jest nam bliski i kiedy tylko skończymy, natychmiast go wydać. Właśnie tak było z "Sacred" - kiedy całość mieliśmy już gotową, stwierdziliśmy, że po prostu wrzucimy ją do internetu. Póki co będziemy się tego trzymać.
Planowaliśmy wprawdzie dzielić się kolejnymi utworami z większą regularnością, ale kiedy dostaliśmy propozycję zagrania w Sydney Opera House, wszystko odstawiliśmy na bok i całą energię poświęciliśmy przygotowaniom do tego koncertu. Zaraz później mieliśmy już zaplanowaną trasę, więc tak się złożyło, że nie znaleźliśmy jeszcze czasu na dokończenie drugiego kawałka (śmiech). Pracujemy jednak nad nim i myślę, że w przyszłym roku coś się już ukaże. 2026 chcemy poświęcić na komponowanie, nagrywanie i wypuszczanie kolejnych utworów.
W ostatnich latach coraz rzadziej nagrywane są utwory z pozytywnym przesłaniem, nawet w muzyce popowej, co nie może być zaskakujące, jeżeli rozejrzymy się dookoła - pod niemal każdym względem świat jest w opłakanym stanie. "Sacred" podnosi jednak na duchu. Wciąż masz nadzieję, że ludzkość czekają lepsze czasy?
- Dla nas również nagranie czegoś takiego jest bardzo rzadkie. Podejrzewam, że nie napisałem więcej niż dwóch pozytywnych utworów w całym swoim życiu. Z jakiegoś jednak powodu czułem silną potrzebę, by podzielić się właśnie czymś takim. Nigdy nie przestaję wierzyć w ludzi. Nawet wtedy, gdy jesteśmy w najgorszej formie, bo otacza mnie wiele wspaniałych osób. Łatwo zapomina się o tej pozytywnej stronie, kiedy pochłaniają nas nieustannie napływające negatywne informacje. Wystarczy spędzić chwilę w mediach społecznościowych i wszystko wydaje się koszmarne, ale później wychodzisz do swojej lokalnej społeczności i odkrywasz, że ludzie wciąż potrafią dawać wiele dobra. Dlatego wciąż mam nadzieję, ale to nie oznacza, że będę odtąd pisał wyłącznie optymistyczne piosenki. Podoba mi się jednak wyjście poza strefę komfortu i dzielenie się czymś, co ma szansę dodawać innym osobom energii. Wiele utworów Parkway Drive dotyczy lęków, niepokoju i gniewu, ale doświadczamy ich dzisiaj tak często, że chciałem pójść w przeciwnym kierunku.
Zmotywowała cię do tego jakaś konkretna sytuacja albo refleksja?
- To była raczej spontaniczna reakcja, ale one także odzwierciedlają to, co w sobie nosisz i jaką jesteś osobą. Czasami tworzę w taki sposób, że mam gotowy tekst, dostaję muzykę i jestem w stanie po prostu jedno na drugie nałożyć. Wszystko do siebie od razu idealnie pasuje. Kiedy indziej długo siedzimy nad jakimś utworem i czuję, że zaczyna wzywać mnie pewne uczucie. Zaczynam je gonić i coraz lepiej poznawać, a później opisuję słowami. Kiedy pracowałem w ten sposób nad "Sacred", sam w pewnym momencie zdziwiłem się i pomyślałem: "Czy ja właśnie piszę pozytywny utwór?" (śmiech). Muzyka była odpowiednio ciężka, ale żadne inne słowa nie pasowały mi do niej.
Po ponad dwudziestu latach na scenie często zdarza się wam tego rodzaju spontaniczność czy na ogół Parkway Drive to dobrze naoliwiona machina, która działa według ściśle określonego planu? Spontaniczność często jest romantyzowana, ale w zespole lepiej sprawdza się chyba dobre zorganizowanie.
- Rany, trafiłeś w samo sedno (śmiech). Do pewnego stopnia potrzebne jest i jedno, i drugie. Po tych wszystkich latach wiemy już, że najlepiej działamy wtedy, gdy wszystko od strony organizacyjnej - od prób po plan trasy - jest tak dobrze dopracowane, że możemy funkcjonować na autopilocie. A jak już nie musimy przywiązywać dużej wagi do każdego aspektu naszej działalności, nagle robi się sporo miejsca na spontaniczność. Nawet jeżeli plan koncertu mamy po stokroć przećwiczony, co wieczór gramy tę samą setlistę i całość wieczór w wieczór przebiega w zbliżony sposób, nie oznacza to, że nie możemy dać się ponieść chwili na scenie i zrobić czegoś wbrew pierwotnym założeniom. Wcześniejsze dobre przygotowanie odciąża nas z ciągłego rozmyślania nad każdą sekundą koncertu, możemy poświęcić się po prostu byciu razem z publicznością tu i teraz. To ważne, bo tak naprawdę koncerty są jednym z najmniejszych elementów działalności zespołu. Więcej czasu spędza się chociażby w podróży. Dlatego nie chcemy tych wyjątkowych chwil traktować mechanicznie i odtwarzać naszych utworów jak zaprogramowane roboty. Ważne jest jednak również to, by każdego wieczoru publiczność mogła doświadczyć widowiska na najwyższym możliwym poziomie.
Wygląda na to, że po tych wszystkich latach nie utraciłeś radości z grania w zespole. Macie zresztą sporo rozrywek, na przykład całkiem niedawno Chris Hemsworth został na chwilę waszym perkusistą. Jesteś dzisiaj bardziej wyluzowany i w pewnym sensie mniej poważny jako lider Parkway Drive w porównaniu z waszymi początkami?
- Na samym początku nie traktowaliśmy grania w zespole na poważnie, ale później zaczynało się to stopniowo zmieniać. Kiedy zaczynaliśmy, nie spodziewaliśmy się, że cokolwiek z naszego grania wyniknie. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Im jednak więcej graliśmy koncertów i wydawaliśmy albumów, tym silniej dawało się odczuć presję. W pewnym momencie pozakładaliśmy rodziny, a zespół był już nie tylko sposobem na spędzanie wolnego czasu z kolegami - stał się pracą. Pochodzimy z małego miasta i wszystko postawiliśmy na jedną kartę. Gdybyśmy przestali grać, nie mielibyśmy niczego innego, z czego dałoby się żyć. Nagle stało się to więc poważnym zobowiązaniem. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem, ale wtedy naciski na utrzymanie tego poziomu stały się jeszcze większe. Wszystko zmienił dopiero covid. Zamiast martwić się, tak naprawdę wreszcie wyluzowaliśmy i okazało się, że zainteresowanie Parkway Drive wzrosło jeszcze bardziej. To wciąż jest nasza praca i traktujemy ją poważnie, ale zawsze przed koncertem mówimy do siebie: "Dobrej zabawy". O to w tym wszystkim chodzi. Uwielbiamy grać, być razem, występować dla ludzi. Ostatecznie to jest najważniejsze. Mam wrażenie, że mamy teraz bardzo zdrowe podejście do tego, co robimy.
Przypominasz sobie, kiedy ostatnio coś cię zaskoczyło w tym zespole?
- Na pewno Chris Hemsworth zasiadający za naszym zestawem perkusyjnym (śmiech). Było jeszcze kilka takich sytuacji... Nawet kiedy szedłem do Opera House, aż do ostatniej chwili wydawało się to nierealne. Nie docierało do mnie, że za chwilę stanę na tej scenie i odegramy koncert wraz z orkiestrą symfoniczną. To był jeden z tych momentów w życiu, kiedy czas nagle staje w miejscu i zaczynasz się zastanawiać: "Co tu się właściwie wyprawia?". Wciąż wydaje mi się to nieprawdopodobne, że zespół grający taką muzykę mógł ją przedstawić w jednym z najbardziej charakterystycznych budynków na tej planecie. Podobnie było z Chrisem. W pewnym momencie uderzyła mnie myśl: "Dlaczego Thor gra na naszej perkusji w programie produkowanym przez National Geographic?". To się wydaje kompletnie pozbawione sensu. Z jednej strony często mam więc wrażenie, że wszystko już widziałem, a z drugiej naglę zostaję porażony czymś takim.
Wspomniałeś kiedyś, że chcielibyście grać na stadionach, ale czy brakuje ci też małych klubów, gdzie publiczność znajduje się tuż naprzeciwko zespołu?
- Tak, naprawdę mi tego brakuje i od czasu do czasu próbujemy wrócić do grania w mniejszych klubach. Niedługo czeka nas zresztą koncert w Berlinie w maleńkim klubie bez barierek pod sceną - będzie fantastycznie. Jesteśmy teraz w rozkroku. Z jednej stronie gramy już w halach, myślimy o stadionach i sprawia nam to wielką radość, z drugiej nie chciałbym, żeby publiczność zaczęła odczuwać brak więzi z nami. Trudno to wyważyć, bo jeżeli damy się ponieść pragnieniu grania "po staremu" i zabookujemy kluby na dwieście-trzysta osób, to w rezultacie kilkaset innych osób nie będzie miało szans na kupienie biletu. Nie chciałbym, żeby wokół Parkway Drive powstała przez to aura elitaryzmu i renoma zespołu, który tylko nieliczni mogą zobaczyć na żywo. Staramy się te dwa światy wyważyć.
Któryś z dużych halowych koncertów, w jakich brałeś udział okazał się inspiracją i wyznacznikiem standardu, jaki sam próbujesz utrzymać?
- Byłem na wielu halowych i stadionowych koncertach, byłem też na wielu festiwalach, ale chyba nie uznałbym żadnego z nich za wyznacznik standardu. Nie mam tak, że patrzę na kogoś i myślę: "Chcę robić to samo". Każde miejsce traktuję raczej jak plac zabaw, po wejściu na który zastanawiam się, co mogę z dostępnymi narzędziami zrobić. Oczywiście im przestrzeń jest większa, tym z większą swobodą można bawić się scenografią i efektami, ale dostosowanie się do ograniczeń też ma swój urok. Sfera wizualna jest podczas koncertu tak samo ważna jak sfera dźwiękowa, nigdy jej nie zaniedbujemy.
Nawet kiedy gracie koncerty realizowane z największym rozmachem, nie tworzycie na scenie alternatywnej rzeczywistości jak na przykład Rammstein czy Kiss. Wydaje się, że jesteście po prostu sobą.
- W ten sposób tworzy się najbardziej autentyczną więź z publicznością. Potrafimy być w tym, co robimy bardzo teatralni. Czasami może się pojawić sekcja smyczkowa albo choreografia taneczna, ale do każdego koncertu podchodzimy bardzo osobiście. Wszystkie te dodatki są rozwinięciem prawdziwej potrzeby grania, którą odczuwamy nieprzerwanie, odkąd ten zespół powstał. Od kiedy byliśmy słuchającymi hardcore'u dzieciakami, które nie patrzyły z zazdrością na wynoszone na piedestał widowiskowe kapele. Nie zapatrywaliśmy się na gwiazdy rocka sprawiające wrażenie nadludzi, tylko na osoby, które wydawały się podobne do nas i śpiewały o naszych problemach. Wywoływały w nas najszczersze emocje. Chcę, żeby publiczność postrzegała Parkway Drive w taki sam sposób. Żeby każdy pod sceną myślał: "Rozumiem, kim oni są".
Na początku tego stulecia staliście na czele metalcore'owego ruchu, co na pewno pomogło wam zaistnieć, ale czy z biegiem czasu nie stało się ciężarem? Za każdym razem, kiedy coś nowego wydacie, ktoś narzeka, że to już nie to samo, co kiedyś.
- Tak, to się często pojawia (śmiech). Oczywiście, że to już nigdy nie będzie to samo, co kiedyś. Na tym polega muzyka (śmiech). Nie odbieram naszej przeszłości jako ciężaru i nie mam problemu z niezadowolonymi głosami. Każdy może mieć swoją opinię. Z naszej strony zawsze najważniejsze jest tworzenie ze szczerymi intencjami. Nigdy nie zakładaliśmy, że musimy trzymać się konkretnego brzmienia albo nawiązywać do własnego dziedzictwa. Nic się pod względem motywacji przez te wszystkie lata nie zmieniło. Założyliśmy zespół z miłości do muzyki i wciąż właśnie to daje nam siły do działania. To naprawdę jest aż tak proste. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał co do nas pewne oczekiwania i żądania, ale naszym zadaniem nie jest zadowalanie wszystkich dookoła. Nie przeszkadza mi to, że najpierw staliśmy na czele metalcore'owej sceny, a teraz jesteśmy postrzegani jako jej antychrystusowie (śmiech). Najważniejszy test to odpowiedzenie sobie na pytanie, czy jestem zadowolony z tego, co robię. Teraz jestem.
Wasze brzmienie wyraźnie się zmieniało na przestrzeni lat, ale nie aż tak drastycznie, jak brzmienie na przykład 30 Seconds to Mars albo Bring Me the Horizon. Dopuszczasz możliwość, że ta transformacja będzie się jeszcze bardziej pogłębiała i dodacie na przykład syntezatory albo gościnny głos jakiejś wielkoformatowej gwiazdy, powiedzmy Sabriny Carpenter?
- Jeżeli Sabrina zechce znaleźć się na naszym albumie, to jestem całkowicie za tym (śmiech). Tak naprawdę liczy się dla nas tylko konkretna wizja. Elektronika interesuje nas, ale raczej w zakresie nieobejmującym Parkway. Mamy silne przekonanie, że to musi być ciężki zespół. W żadnym stopniu nie ciągnie mnie do śpiewania w stylu bliższym gwiazdy popu. Nie chcę nawet wyobrażać sobie żadnego dziwacznego miksu tych dwóch światów. Fundamentem są dla nas ciężkie gitary, melodie, agresja, adrenalina i szczerość. Występują w różnych proporcjach i w różnych odmianach, co pozwala nam odkrywać własne oblicza, jakich wcześniej nie znaliśmy. Jeżeli w przyszłości w którymś z utworów pojawi się gość, będzie to musiało wynikać bezpośrednio z identycznego procesu, zgodnie z którym zawsze tworzymy naszą muzykę.



![Parkway Drive: Sami byliśmy zaskoczeni, że nagraliśmy pozytywny utwór [WYWIAD]](https://i.iplsc.com/000M1BG2R7Q1XPPH-C401.webp)





