Cinnamon Guy: "Kwestie wizualne muszą iść w parze z muzyką" [WYWIAD]
Ich ostatnie występy porwały tłumy zarówno na Open'erze, jak i Inside Seaside. Cinnamon Gum to zespół założony przez Macieja Milewskiego - Cinnamon Guy'a. Eksplorują niepopularne na polskiej scenie muzyczne rejony retro soulu rodem z lat 60., urzekając jednocześnie autentycznością. Udało nam się złapać Cinnamon Guy'a po niedawnym krakowskim koncercie i zapytać m.in. o "Cinnamon Show" czy granie na największych festiwalach w Polsce.

Wiktor Fejkiel, Interia Muzyka: Czujesz, że po wielu latach muzycznych poszukiwań, wreszcie udało ci się znaleźć miejsce dla siebie? Cinnamon Gum to już projekt docelowy?
Maciej Milewski, Cinnamon Guy: - W tej chwili czuję, że to jest to, co powinienem robić i że znajduję się we właściwym miejscu. Jednak nauczyłem się, że takie odczucia mogą być zmienne. Kiedyś, przy moim poprzednim projekcie, myślałem bardzo podobnie. Mam świadomość, że wszystko w życiu może się zdarzyć. Moja twórczość i muzyczne zainteresowania mogą ewoluować, przybierając z czasem zupełnie inne formy. Dlatego, choć teraz czuję się spełniony, pozostaję otwarty na przyszłość.
Cinnamon Gum to zespół naprawdę unikatowy na polskiej scenie. Ważnym dla ciebie jest wychodzenie ze swoją muzyką za granicę?
- Kiedy wyobrażam sobie swoją przyszłość, nie chcę zamykać się wyłącznie na naszym polskim, lokalnym rynku. To, że śpiewam po angielsku, też nie jest przypadkowe. Po pierwsze, wychowałem się na muzyce anglojęzycznej i to ona dominuje na moich prywatnych playlistach. Z tego też wynika fakt, że język angielski jest dla mnie bardziej uniwersalny i melodyjny. Gatunek muzyki, który tworzę, musi być wykonywany w języku angielskim. W polskiej wersji językowej kontekst całości zupełnie by się zmienił. Moim wielkim marzeniem jest połączenie podróżowania z graniem koncertów. Chciałbym pojawiać się w różnych ciekawych miejscach, na zagranicznych festiwalach i poznawać nowych ludzi, a śpiewanie po angielsku jest uniwersalnym kluczem, który może mi to umożliwić.
Jestem pod niesamowitym wrażeniem, jak dużą wagę przywiązujesz, by ten projekt był tak bardzo spójny intertekstualnie: wizerunek, muzyka, koncerty i scenografia...
- Ta spójność wynika z kilku rzeczy. Z jednej strony, z mojej naturalnej potrzeby poukładania wszystkiego, a z drugiej - z doświadczeń, które wyniosłem z poprzedniego projektu. W tamtym czasie rozwijałem swoje nowe pasje, takie jak fotografia analogowa czy kręcenie filmów, i chciałem wykorzystać te umiejętności w ramach Cinnamon Gum. Poza tym sam - jako słuchacz - bardzo doceniam konceptualne projekty, w których artyści budują wokół swojej muzyki intrygujący i spójny świat. Uważam, że kwestie wizualne muszą iść w parze z muzyką, tworząc jedną, kompletną całość.
Przeszkadzają ci liczne porównywania do legendarnych Khruangbin?
- O ile są to zespoły, które bardzo szanuję, (a Khruangbin do takich należy) to nie. Lubię ich twórczość, chociaż jest ona bardziej instrumentalna i transowa, mocno osadzona w inspiracjach muzyką południową, o których u mnie nie ma mowy. Można ich postrzegać jako prekursorów czerpania z brzmień "vintage", co na pewno jest jakimś punktem wspólnym. Jednak nasza formuła jest inna - gramy w siedmioosobowym składzie, podczas gdy oni są trio.
Za tobą również debiutancki krążek "Cinnamon Show", wydany pod koniec ubiegłego roku - jak oceniasz go po tym minionym czasie?
- Póki co wydaje mi się, że jest on najbardziej nośnym albumem naszego zespołu i nie ukrywam, że nadal bardzo go lubię, nawet po tym czasie. Mamy w sumie tylko dwa wydawnictwa, ale "Cinnamon Show" bez wątpienia otworzyło nam drzwi do nowych miejsc i pozwoliło w fajny sposób ubrać wizualnie nasze koncerty - odbywają się one teraz pod szyldem "The Show". Natomiast nieustannie jestem z niej zadowolony. Pierwsza EP-ka "Moon Water" mam wrażenie, że była tylko wprowadzeniem, na którym jeszcze szukaliśmy swojego brzmienia. Natomiast ten krążek, to pokazanie, że już je znaleźliśmy.
Byłeś zaskoczony tak pozytywnym odbiorem, czy czułeś podskórnie, że może wypalić?
- Zbierając feedback od znajomych, jeszcze pracując nad tym projektem, czułem, że to jest naprawdę dobra płyta. Sam też poświęciłem jej naprawdę bardzo dużo czasu i starałem się bardzo pieczołowicie ją przygotować. Miałem cały czas świadomość, że rynek polski jest dość specyficzny - inny od zachodniego. Tutaj często tego typu pomysły się nie sprawdzają, więc to mimo wszystko była dla mnie spora niewiadoma. Ale wydaje mi się, że przez to, jaki dystans nabrałem do tego wszystkiego, miałem naprawdę bardzo dużo radości z rzeczy takich, jak klipy czy sesje zdjęciowe, które były bardzo spójne z samą muzyką. Więc mając ze sobą tak dobry materiał muzycznie i do tego dopracowaną całą "otoczkę", to nie liczyłem aż tak bardzo na efekty.
To chyba najcenniejsze w muzyce, by nie nastawiać się tylko na liczby, ale czerpać z tego po prostu frajdę…
- Otóż to - żyłem chwilą i na tej fali zajawki, wynikającej z nowopowstałej płyty, dość długo się utrzymywałem. Dość szybko pojawiły się sygnały, że jest to coś innego i że wiele mainstreamowych festiwali interesuje się nami. Było to dla mnie szalenie dziwne, bo dość mocno wyróżnialiśmy się tam chociażby językiem, w jakim śpiewam. Natomiast jestem bardzo zaskoczony, jak intensywnie minął nam ten festiwalowy sezon…
Którego koniec tak naprawdę nastąpił raptem kilka tygodni temu na Inside Seaside - koncertem w Twoim rodzinnym mieście.
- Już przy okazji Open'era, na początku sezonu letniego, mieliśmy taki test, jak ta muzyka się sprawdzi na wielkich scenach, wśród publiki, która nie jest z taką muzyką do końca zaznajomiona - no i się sprawdziła (śmiech). Jeśli chodzi o Inside Seaside to byliśmy naprawdę zaskoczeni, bo graliśmy jako pierwsi w niedzielę na Gdańsk Stage, a drudzy ze wszystkich scen. Więc nie wiedzieliśmy, czy ludzie pojawią się dopiero na te headlinerskie koncerty po 21.00, czy przyjdą też na wcześniejsze. I przyznam, że gdy pięć minut przed rozpoczęciem koncertu wychyliłem się za kotarę, sprawdzając ile tam jest ludzi, to nie było ich zbyt wielu. Natomiast ludzie dochodzili falowo, gdzie finalnie kończyliśmy z wypełnioną po brzegi halą, co przebiło chyba już wspomnianego Open'era.
Po tak intensywnym czasie, jaki jest za tobą, znajdziesz chwilę na złapanie oddechu czy zamykasz się w studio i skupiasz się na kolejnym projekcie?
- Jako że podpisałem miesiąc temu kontrakt z amerykańską wytwórnią "That's Love Records", to mam nadzieję, że znajdę teraz czas, by móc się zająć nowym materiałem. Tych utworów już trochę mam, więc na początku lutego wyjeżdżam do New Jersey, finalizować pracę nad krążkiem

![Mikołajki 2025 w Polsacie. Plejada gwiazd i świąteczne przeboje [RELACJA]](https://i.iplsc.com/000M1ECRB6W4SMS6-C401.webp)





