BRK: "Trzymać się swojej pasji, niezależnie od trudności"[WYWIAD]
Chociaż BRK to weteran znany m.in. ze współpracy z Jareckim oraz Grubsonem, a dwa lata temu wydał swój album producencki "Juice", trudno nie uznać płyty "Barry Black" za jego właściwy debiut. Muzyk postanowił wystawić się na front, chwycić za mikrofon i nagrać album w klimatach soulowo-funkowych. Mieliśmy okazję porozmawiać o krążku, koncertach oraz… byciu rodzicem.

Rafał Samborski, Interia Muzyka: Trafiłem na wypowiedź, w której mówiłeś, że jesteś zwierzęciem stadnym. Skąd wziął się w takim razie pomysł na solową płytę?
BRK: - Wiesz co, zawsze chciałem nagrać solową płytę. Chciałem w pełni realizować swoje pomysły w sposób bezkompromisowy. Jako producent muzyczny często muszę dostosowywać swoje wizje do oczekiwań artystów, z którymi współpracuję, co czasem oznacza, że mój pomysł może wydawać mi się najlepszym na świecie, ale jest weryfikowany i odbija się od ściany. Oczywiście, u artystów, z którymi współpracuję, mam posłuch, jednak pracowałem konkretnie nad ich albumami, a to oznacza, że szanując ich zdanie, musiałem z części swoich pomysłów rezygnować.
Moja płyta producencka była dla mnie lekcją, bo musiałem współpracować z wieloma artystami i dopiąć te wszystkie numery. To był trudny proces, a ponieważ numery oparte były o współpracę, moje pomysły nie zawsze spotykały się z natychmiastową akceptacją. Dlatego poczułem potrzebę, aby wyrzucić z siebie moje pomysły totalnie bezkompromisowo i pokazać ludziom, co naprawdę mi w duszy gra.
Chciałem, aby moja solowa płyta nie była tylko instrumentalna - wiedziałem, że będę musiał użyć mojego wspaniałego aksamitnego głosu (śmiech). To było wyzwanie, ale jednocześnie czułem, że to jest to, czego potrzebuję. Oczywiście, nie oznaczało to, że zamknąłem się w studiu i nie współpracowałem z nikim.
Mimo tego, że to płyta solowa, to faktycznie jest na niej wielu gości.
- Tak, jest na niej wielu gości, instrumentalistów - to było to działanie w stadzie.
Chciałbym cię dopytać o kwestię wypracowania brzmienia. Na "Barry Black" zdecydowałeś się na pójście w stronę soulu czy funku, klimatów Motown Records, a jednak znając twoje dokonania, wiadomo, że horyzonty masz dużo szersze. Trudne było ograniczenie się?
- To są tak naprawdę moje korzenie. Zawsze to powtarzam - propsuję tutaj moją mamę, która tak naprawdę kształtowała mój gust muzyczny, a tym samym mój styl objawiający się na moich solowych rzeczach. Kocham każdy rodzaj muzyki, dla mnie nie ma podziału na style muzyczne, jest bardziej podział na dobrą i złą muzykę.
W przypadku mojej solowej płyty chciałem zrobić coś, co ma jakąś nadrzędną koncepcję. Zresztą nawet kiedy teraz współpracuje z Miodem nad nowym Jamalem - płyta będzie się nazywała "Radio Edit" i już dwa single usłyszeliście - to nagrywając ten album również staramy się trzymać jakiegoś kanonu, trendu i koncepcji. Produkowałem tę płytę, jest tam sporo różnorodności - trochę grime'owo, trochę drum'n'bassowo, jest mocno po "angielsku".
Zdecydowanie słychać to po tych singlach.
- A tworząc moją płytę, najpierw zbadaliśmy temat. Najpierw poszedł numer "Po co mi to?". Kiedy zacząłem w ten sposób, poczułem, że bardzo dobrze odnajduję się w tym stylu. Później, myśląc o dalszych krokach, chciałem zamknąć cały album w takiej formie. Osobiście czuję się najlepiej w takiej muzyce. To wszystko wyszło naturalnie, bez konieczności kompromisów. Moje pomysły, warstwy kompozycyjne, plus mój wokal, same wyznaczyły tę drogę, w którą ostatecznie poszedł cały projekt.
Wydaje mi się, że w ogóle wytworzyła się minimoda na takie brzmienie. Wiesz, w ostatnich latach króluje Michael Kiwanuka czy Silk Sonic…
- O, oczywiście. Black Pumas, Khruangbin. Można tak wymieniać.
Jak myślisz - dlaczego ludzie zatęsknili za takim brzmieniem?
- Ja też zatęskniłem za tym brzmieniem, muszę to przyznać. I widzę, że rzeczywiście jest teraz trend, który skłania się ku bardziej organicznym dźwiękom. Zawsze robiłem dużo rzeczy samplowanych i stąd pewnie u mnie ta tęsknota. Tworząc piosenki na "Barry Black" nie myślałem o tym, aby z tymi utworami dotrzeć do każdego słuchacza. Owszem, chciałem, aby moje utwory były organiczne, ale przede wszystkim myślałem o tym, by mogły być łatwo nucone, czyli były po prostu piosenkami. Chciałem, by były melodyjne, żeby można było je śpiewać lub gwizdać, nawet nie znając słów. I to myślenie mną kierowało, kiedy je tworzyłem.
Otóż to - piosenki. Album promujesz piosenką dość specyficzną, gdyż "Cud" to love song, ale… skierowany do twojej córki. Sam jestem ojcem 8-latki…
- Czyli doskonale rozumiesz ten numer.
Tak, zdecydowanie. Ale czasem zastanawiam się, co bym powiedział sam sobie z czasów, gdy nie byłem ojcem. Jak bardzo bycie ojcem zmieniło twoje życie?
- Dziecko jest czymś, co zmienia człowieka najbardziej. Mnie zmieniło totalnie. Dosłownie pamiętam ten dzień tak, jak w tej piosence - tę eksplozję emocji i ukierunkowanie wartości. Przestałem latać po galaktykach, a zacząłem się skupiać na jednym celu, którym jest wychowanie córki, żeby zapewnić jej byt, przekazać jej w tym wszystkim fajne wartości. Zresztą sam pewnie wiesz, że najtrudniej na ten temat rozmawiać z ludźmi, którzy nie mają dzieci. Bo to uczucie jest tak wyjątkowe i niezastępowalne niczym innym, pozwala też tyle odkryć w sobie, a przede wszystkim skierować się na właściwy tor.
Właśnie - wartości. Sam działasz na TikToku i doskonale wiesz, że z tej aplikacji korzystają też często dzieci, obserwując treści, które z perspektywy rodziców nie są pożądane. Ostatnio też dużo mówi się o serialu "Dojrzewanie", który mocno porusza temat wpływu zewnętrznego na dziecko.
- Tak, boję się trochę wyłączyć ten serial, bo słyszałem, że jest mocny. Wiesz co? Mnie to tak nie przeraża, bo to wszystko wynika po prostu z tego, jak się boimy o nasze dzieciaki i gdzie szukamy tych zagrożeń. W tym momencie jest to technologia. Ale wydaje mi się, że za naszych czasów nie było ich wcale mniej. Teraz są po prostu innej istoty - cyfrowe. Patrzę na moją córkę i co mogę powiedzieć? Trzeba się skupiać na wychowaniu dzieci, pchać je w pasje, żeby ich nie zostawiać samemu. Bo szczerze mówiąc, gdybyś 20 lat temu nie skupiał się na dziecku, to też mogłoby pójść różną drogą, również tą niebezpieczną.
No tak - trudno jako dorosły nie mieć znajomych z dzieciństwa, którzy poszli w narkotyki.
- Dokładnie o to chodzi - mogli pójść w narkotyki, w alkohol. A tu zawsze chodzi o to samo: rodzic powinien skupiać się na swoim dziecku, poświęcać mu czas, rozwijać w nim pasje, osiągać stan, w którym będzie się spełniać. Moja córka, Ola, teraz skupia się na sporcie, co bardzo staram się w niej pielęgnować, więc rzucam wszystko, by zawozić ją na trening, bo wiem, jakie to wartości niesie ze sobą. Jeżeli dziecko nie robi takich rzeczy, to ma czas oglądać TikToka i łatwiej mu trafić na te treści, o których wspominasz.
Moja córka chodzi na ściankę wspinaczkową.
- To sam widzisz, że w momencie, jak się wspina, nie ma jak skorelować tego z przeglądaniem internetu.
Trafiłem na twoim TikToku na filmik, w którym mówiłeś o tym, że przed tą płytą dopadł cię kryzys. Masz bogatą dyskografię, współpracujesz z wieloma artystami i nagle… "trach".
- Wiesz, to nawet nie był jedyny taki kryzys. Było ich naprawdę dużo przez te ponad 20 lat zajmowania się muzyką. Były albumy, które siadały i takie, które w ogóle nie siadały. Były trasy koncertowe, w latach, gdzie jeździliśmy dużo i lata, gdzie jeździliśmy mniej, a trzeba było szukać źródła zarobku, żeby się utrzymać. Utrzymywać się z pasji udaje się nielicznym szczęściarzom albo bardzo wytrwałym i pracowitym osobom. Wielu ludzi musiało na pewnym etapie zrezygnować i iść do pracy, żeby utrzymać rodzinę, co często oznaczało porzucenie swojej pasji.
A co z tym kryzysem, o którym mówiłeś. Tym tuż przed "Barry Black"?
- W moim przypadku kryzys nastąpił około pandemii. Pamiętam, że jeździliśmy mnóstwo z Grubsonem przez dziesięć lat intensywnej trasy. Potem nastąpił moment, że cała branża się zatrzymała, dochody spadły, a my, wyrwani z tej trasy, zasiedliśmy i pojawiły się obawy. Myślę, że każdy z branży muzycznej miał podobne wątpliwości, zastanawiając się, czy jeśli takie coś zdarza się raz, to czy nie zdarzy się znowu. Szukanie backupu, czyli dodatkowego źródła przychodu niezwiązanego z branżą muzyczną, stało się koniecznością. Próbowałem różnych rzeczy, myślałem nawet o zajęciu się czymś zupełnie innym. Wielokrotnie miałem wątpliwości, co mógłbym robić, żeby być finansowo niezależnym. Jednak po rozważaniach i analizie innych branż uświadomiłem sobie, że muzyka jest dla mnie jak tlen. Jeżeli zrezygnuję z muzyki i pójdę w zupełnie innym kierunku, stracę całą radość z życia.
W filmiku polecam każdemu, żeby trzymać się swojej pasji, niezależnie od trudności. Muzyka jest moją pasją, a mimo trudnych chwil warto pielęgnować to, co się kocha. Problemy występują w każdej branży, ale najważniejsze jest robić to, co się kocha. To jest ważniejsze niż pieniądze.
Pandemię mamy za sobą, a teraz będziesz grał koncerty promujące album wraz ze swoim Barry Gangiem. Opowiedz mi o nim więcej.
- To są moje gangusy bardzo bliskie, z którymi znamy się i współpracujemy już od dawna. Na perkusji gra Michał Maliński, który jest moim bliźniakiem muzycznym od zarania dziejów i współpracujemy ze sobą, odkąd tylko pamiętam. Na gitarze będzie grał Kuba Mitoraj. Obaj pochodzą z Opola. Na basie gra Rafał Krzywosz z Wrocławia, na klawiszach Filip Miguła i obaj na co dzień działają we wrocławskim zespole jazzowym Sedno, który polecam mocno sprawdzić. Na chórkach dwa potężne głosy: Martyna Szczepaniak i Nicole Tymcio. I to jest trzon tego siedmioosobowego gangu - być może go powiększymy w przyszłości, ale muszę tu zaznaczyć, że to muzycy z krwi i kości, świadomi, wykształceni.
Kiedy podeszliśmy pierwszy raz do grania tego materiału, wystarczyło już zagrać cztery numery, żebym wiedział, iż jesteśmy w domu. Mógłbym nawet wywrócić się, uderzyć gdzieś w głowę podczas koncertu, a wszyscy i tak będą bawić się do końca. Sam album został skomponowany w taki sposób, aby trzymać się podstawowego instrumentarium, żeby nie trzeba było za bardzo kombinować. Mamy godzinny, świetny set.
W związku z tym, czy odczuwasz stres związany z występami, biorąc pod uwagę, że teraz występujesz jako frontman, a w przeszłości miałeś wokół siebie więcej osób i możliwości ukrycia się np. za deckami?
- Na pewno koncerty z Grubsonem czy Jareckim bardzo mnie wzmocniły. Wiesz, miałem taki etap w życiu, że czułem się lepiej na scenie niż w klubie z pozycji widza. Jestem nauczony przebywania w klubach ze strony sceny. Zauważyłem u siebie, że gdy muszę iść do baru i być wśród publiczności, czuję się mniej swobodnie niż na scenie, gdzie poruszam się naturalnie. Zresztą ludzie często pytają mnie, czy czuję stres związany z występami jako frontman. Nie nazwałbym tego stresem, raczej ekscytacją. Gram z żywym zespołem, a wsparcie od Barry Gangu jest ogromne. Na scenie nie czuję się sam, bo w końcu za mikrofonem są także Martyna Szczepaniak i Nicola Tymcio. Czuję się bardziej podekscytowany niż zestresowany. Po próbach wszystko stało się dla mnie jasne: nie ma się czego bać, jest tylko ekscytacja. Na scenie czuję się jak w domu, tam się wychowywałem. To dla mnie naturalne.
To może chciałbyś jeszcze coś przekazać na sam koniec czytelnikom Interii.
- Chcę przekazać miłość. I oczywiście zapraszam na koncerty oraz do sprawdzenia mojego albumu.