Post Malone "F1-Trillion": Teksańska masakra gitarą elektryczną
Post Malone? Ten wytatuowany koleś, który niby trzyma się blisko sceny trapowej, ale chętnie dystansował od tego gatunku? Ten, który romansował z synth-popem, ale w trakcie pandemii prowadził streamy, na których odgrywał covery Nirvany? Ale co to za płyta country? O co chodzi?
To ciekawe, jak wielu mainstreamowych artystów w ostatnich latach kieruje się w stronę country. Może to kontrowersyjne pytanie, ale wyobrażacie sobie, żeby polscy artyści nagle kierowali się w stronę disco polo, ponieważ w młodości budzili się w weekendy rano, aby zobaczyć Tomasza Samborskiego (to przypadek, nic mi nie wiadomo o tym, abyśmy byli spokrewnieni) zapowiadającego teledyski Top One czy Shazzy? A jednak w Stanach Zjednoczonych dla wielu - szczególnie tych wychowujących się na południu - country było pierwszą muzyczną miłością, która nieustannie pobrzmiewa gdzieś w tle.
To zaskakujące, że Post Malone'owie naprawdę do twarzy z country. Oczywiście nie spodziewajcie się tu wybitnych kompozycji. Country w wydaniu Posty'ego to dokładnie to, czego należy oczekiwać pod takiej muzyce - zapiski z życia w trasie i z miłości, które wykonywane zostały prawdopodobnie w jednym z teksańskich, niemal zapomnianych przez świat barów. Tych, gdzie pijani kierowcy przed noszeniem śmierci na drogach, rzucają butelkami najtańszego whiskacza w kraty chroniące muzyka przed bezpośrednią konfrontacją z uczestnikami wydarzenia. Wszyscy mają kapelusze na głowach i kowbojki na nogach - mało kto ma jednak na tyle zdrowego rozsądku, by skupić się na wartości muzycznej.
Post Malone idzie w country. "Bulgotanie pod wodą"
Takie granie trzeba bowiem lubić, po prostu. Warto docenić bluesowe harmonie w "Have The Heart", w którym gościnnie wystąpiła sama Dolly Parton czy stadionową siłę refrenu w "Goes Without Saying" oraz refleksyjną atmosferę w "Hide My Gun", można zaśmiać się na redneckowość "M-E-X-I-C-O", ale to wszystko jest idealnie w konwencji. Więc trudno tak naprawdę czegokolwiek pod tym kątem się przyczepić.
Zwyczajnie słychać momentalnie, ile teksańskiego serca włożono tu w to, aby oddać hołd gatunkowi. Tak samo, jak słychać ile pieniędzy włożono, aby brzmiało to odpowiednio klarownie. Jak to w przypadku płyt Austina, obróbka wokalna nadal potrafi być nieznośna - korektory bardzo ingerują w wokal Posty'ego oraz jego gości, odhumanizowując je i sprawiając, że całość nabiera sztucznego posmaku. Przez to zwrotka Dolly Parton jest wręcz asłuchalna. Nadal mam też ogromny problem z vibrato Post Malone'a, ale to coś przypominające bulgotanie pod wodą muszę prawdopodobnie uznać za mało przyjemny dla uszu znak rozpoznawczy.
Co więcej i co chyba z perspektywy słuchacza jest sporo ważniejsze, brakuje tu mocnych strzałów, które zapadłyby w pamięć na dłużej - czegoś chociażby na potencjał swoistego hymnu, których to jednak samo country miało na swoim koncie sporo. Ba, sam Post Malone zawsze gdzieś na płycie był w stanie wcisnąć coś, co zostałoby ze słuchaczem na dłużej. Tu mamy do czynienia z rzeczą dobrą w swojej konwencji, równą do bólu, ale też przez to zlewającą się w jedność nawet po kilku odsłuchach. A ostatecznie taką, do której raczej nie będziemy wracać po tym, jak kurz opadnie.
Post Malone, "F1-Trillion", Universal Music Polska
6/10