Donatan "Równonoc: Raróg": Niskie loty nad Tatrami [RECENZJA]
Nowy album Donatana i - co ważne, a wybrzmiewa za słabo - Cleo, jawi się jako totalnie niepotrzebna kontynuacja pierwszej "Równonocy". Brakuje zarówno tego rozmachu, a koncept rozmazuje się tu jeszcze skuteczniej niż 13 lat temu.

Nie mogę nie odnosić wrażenia, że "Równonoc: Raróg" to nie jest ta płyta, z którą mieliśmy pierwotnie obcować. Pierwsze single wypuszczone zostały ponad rok przed premierą krążka i zapowiadały raczej rozbuchanie swojego pierwowzoru sprzed 13 lat, który to wyniósł Donatana do pierwszej ligi producentów muzycznych w Polsce. Dużo gości powiązanych ze sceną rapową - przypominam, że pierwsza "Równonoc" miała ich aż trzydzieścioro - oraz podpisywanie Cleo w części utworów pod jej alter-ego Runa. Koniec końców okazało się, że Cleo obecna jest w każdym utworze na płycie, a wszystkie te gościnne udziały poznaliśmy już pół roku przed ukazaniem się krążka.
Nie wiem czy zmieniła się koncepcja, czy też zabrakło zapału - wiem natomiast, że podobizna wokalistki zdobi nawet okładkę krążka. Koniec końców gonienie do swojego projektu raperów, będących z natury okropnymi leniami, to orka na ugorze. Nic dziwnego, jeżeli w połowie prac Don stwierdził, że warto postawić na sprawdzoną partnerkę w działaniu.
I to też nie jest tak, że "Równonoc: Raróg" to wielki powrót współpracy Donatana i Cleo. Chociaż media masowo trąbią, że drogi artystyczne między tą dwójką dawno się rozeszły, drobny wysiłek (mniej niż pół minuty) włożony w research (wpisanie w Google) odkrywa wielką tajemnicę wszechświata: Dobrobit odpowiedzialny za produkcję muzyczną wszystkich solowych albumów Cleo to w rzeczywistości właśnie Don. Więc "Równonoc: Raróg" nie jest tyle powrotem do ich działalności, co naturalną kontynuacją i przy okazji powrotem do korzeni - kiedy producent ostatnimi laty konsekwentnie pomagał budować karierę Cleo, tak ta widocznie przy "Równonocy: Rarogu" postanowiła mu się za to odwdzięczyć. Faktycznie, niezwykła jest to więź tego duetu. Tylko czy w ślad za tym idzie dobra muzyka?
Tu już mam więcej wątpliwości. Owszem, są momenty, kiedy muzycy korzystają w pełni ze słowiańskiego rodowodu. Niejednokrotnie są to momenty, gdy nowy krążek Donatana i Cleo naprawdę błyszczy. Trudno mi nie pochwalić autentycznie przejmującej i wykonanej z pomysłem "Topielicy", która łączy folkowe instrumentarium oraz dramatyczny śpiew biały w refrenie z bitem, który aż kusi, by nazwać słowiańskim trapem. A przede wszystkim od strony tekstowej podchodzi do słowiańskiej mitologii z szacunkiem, kierując ją jednocześnie w bardziej uniwersalną stronę.
Podoba mi się też filmowa wręcz epickość połączona z drillowym podejściem do sekcji rytmicznej w "Halnym wietrze" z gościnnym udziałem Inee. Wokalistka i raperka wprowadza bowiem potrzebny oddech dzięki zupełnie innemu pomysłowi na wokal niż słyszymy na ogół na tej płycie.
"Licho" i "Pada deszcz" kuszą niepokojem i bardzo dobrą formą obecnych gości (szczególnie Bonsona), nawet jeżeli marzyłoby się, aby były to numery nieco bardziej utwierdzone w nadrzędnym koncepcie również pod kątem lirycznym. Tylko to był już problem pierwszej "Równonocy" - aby dobrze wyreżyserować koncept z polskimi raperami, widocznie potrzebowalibyśmy muzycznego odpowiednika Paula Thomasa Andersona.
Na dodatek jakoś utwierdziło się, że za nawiązaniem do słowiańszczyzny muszą oczywiście pójść wszelkiego rodzaju stereotypy. Słowianie to w końcu ci, którzy piją na umór, bawią się, jedzą i są gościnni. Kiedy "Równonoc: Raróg" zahacza o te tematy, sięga również po narzędzia muzyczne bardziej przystępne i popowe. Niestety, także najmniej ciekawe i ewidentnie stojące półkę niżej.
Najgorszy moment na płycie? Zdecydowanie "Psoty", które wędrują w niebezpiecznie niskie rejony muzyki biesiadnej pod kątem nie tyle klimatu, co przaśności, prostoty wchodzącej w prostackość i taniość brzmienia. "Sianokosy" czy "Jestem stąd" to dosłownie interpolacje dance'owych numerów Cleo, do których dołożono słowiański zaciąg. Ten drugi numer boli zdecydowanie bardziej oferujące patriotyczne pustosłowie, które mógłby zaśpiewać o sobie każdy naród, gdyby tylko wyrzucić z tekstu wspomnienie o Polsce, Tatrach i tysiącu lat tradycji.
"Czym chata bogata" z gościnnym udziałem Viki Gabor, zapomnianego nieco Wactoji i Golec Orkiestra zapada w pamięć głownie przez połączenie ordynarnej rapowej przewózki rapera oraz golcowej grzeczności do bólu. I to rzecz wręcz kuriozalna. "Światło" miało być przejmującą balladą o rodzicach Cleo, ale marzyłoby się mi mniej szeroko rozpoznawalnych symboli, zdjęcie patosu w trapowym bicie, który zwyczajnie jest tu zbędny.
Pomijam przy tym wszystkim kontrowersyjną kwestię teledysków zrobionych za pomocą sztucznej inteligencji najniższym możliwym kosztem. To - owszem - jakiś smutny element dokładający do całości. Szczególnie gdy przypomnę sobie masę rodzimych artystów wizualnych zainteresowanych szerzeniem kultury słowiańskiej. Choć to pewnie dodatkowo wzmacnia ten mocny dysonans, który czuję - jakby na pewnym etapie prac zdecydowano, że druga część "Równonocy" powinna pójść w innym kierunku niż pierwotnie planowano, a od pewnego momentu zwyczajnie ją odbębniono, bo zaczęła zalegać.
W kilku momentach czuć, że to mógł być naprawdę dobry krążek, ale w tym momencie jest tyle materiału, z którego po odpowiedniej selekcji dałoby się stworzyć co najwyżej dobrą epkę.








