Demi Lovato "It's Not That Deep": powrót z zaświatów [RECENZJA]
Niektórzy nazywają to zmartwychwstaniem - że się tak będę powtarzał. Po ciężkich, rockowych eksperymentach, jeszcze cięższych tematach i swoim "pogrzebie muzyki pop" Demi Lovato odwraca się od hardrockowych wystąpień z "Holy Fvck" czy "Revamped" i wraca na dziewiątym albumie do popu, dodając do tego klubowe rytmy. Wraca w dobrym stylu.

To nie jest jednak powrót w stylu "Tell Me You Love Me", czyli do emocjonalnych utworów, które potrafiły rozłożyć słuchacza na łopatki. "It's Not That Deep" to - zgodnie z tytułem - propozycja lekka, taneczna, klubowa. Nie zgodzę się jednak z tym, co często czytam - że to jest powrót Demi do korzeni. W tym przypadku byłby to czysty pop lub pop-rock, a nie dancefloorowe hymny. Cały album włożyłbym na półkę z płytami elektroniczno-popowymi, jak już lubimy mieć coś nazwane wprost. "It's Not That Deep" jawi się więc raczej jako nowy rozdział niż nostalgiczna podróż do przeszłości. Znając Demi, nie wiadomo czy doczekamy się kontynuacji na kolejnym albumie, bo jednego dnia mówi jedno, a drugiego robi drugie. Jedno jest pewne: artystka bawi się teraz konwencją, świadomie rezygnując z wokalnych fajerwerków i monumentalnych bridge'ów, z których była znana i które przez lata były jej firmowym znakiem rozpoznawczym. Tutaj wokale ustępują miejsca tryskającej energii, rytmowi i… no cóż - hedonizmowi.
"I'm not so sure, I've ever felt like this before…" - to pierwsze wersy utworu "Fast", który otwiera cały album. Według mnie to chyba najlepszy kawałek z tego materiału i świetnie oddaje charakter całości, dlatego pewnie został pierwszym singlem. Nie znaczy to, że dalej jest już tylko gorzej. Krótkie, intensywne wejście, które od razu pokazuje kierunek: bas, beat i zero zahamowań, znajduje swoją kontynuację dalej. Na przykład w "Here All Night", który brzmi jak soundtrack do filmu z lat 80., tylko że podkręcony do współczesnych standardów. Lovato śpiewa wprost o intymności i pożądaniu. To już okrzyk radości i zabawy, a nie rozpaczy, taki jaki znamy na przykład ze "Skyscraper". Teraz to raczej mrugnięcie okiem i zaproszenie dalej. A dalej mamy też "Kiss" - jeden z ulubionych momentów Demi, czyli klubowa euforia, ale wciąż podszyta popową lekkością.
Producent Zhone prowadzi tę płytę pewną ręką, budując spójny, błyszczący świat. Jego syntezatory robią robotę. To nie są produkcje nastawione na wokalne popisy, tylko produkcje nastawione na taniec. Ci, którzy znają Lovato z dramatycznych bridge'ów, potężnych wokalnych kulminacji i emocjonalnych nokautów, mogą poczuć braki. Są oczywiście takie "trudne" miejsca, ale raczej gdzieś w tyle, w chórkach i trzeba się wsłuchać (ja niektóre podsłyszałem za drugim odsłuchem). Zastanawiam się, czy można było inaczej przeprowadzić mix/mastering płyty. Brakuje mi momentu, który zatrzymałby słuchacza w pół kroku i kazał powiedzieć: "wow, tylko Demi potrafi to zrobić".
To nie znaczy, że emocji nie ma wcale. W retrospekcyjnym "Sorry To Myself" mamy ciche ukłonienie się dawnym błędom. "Let You Go" i "Before I Knew You" pozwalają odetchnąć, a zamykający album "Ghost" wyciąga trochę z powrotem delikatną Demi, tę od której łamie się głos. I choć nie jest to ballada pokroju jej największych hitów, daje potrzebne zakończenie w bardziej refleksyjnym tonie.
Dlaczego więc nikt nie zrobił szumu? Bo takie mam wrażenie, że album niestety przeszedł trochę bez większego echa. Protestuję! Tym razem artystka odpuściła emocjonalne granie i techniczne popisy, ale zrobiła to świadomie. Rzeczywiście "It's Not That Deep", choć bardzo chwytliwy, nie ma tego jednego, głośnego momentu, który zwykle wynosi album Lovato na wyższy poziom. No i też, z tego co czytałem, nie był specjalnie promowany przez wytwórnię Demi, choć działania samej Demi w mediach społecznościowych wywróciły do góry nogami jej dawną energię, sięgając chociażby po memy (np. wróciła do The Bigg Chill, miejsca w którym rozegrała się afera z mrożonym jogurtem). To świetny przykład ilustrujący, że nowa muzyka odzwierciedla ducha odpuszczania, wspominania przeszłości z uśmiechem i nietraktowania siebie zbyt poważnie w teraźniejszości. Ten klimat przewija się przez większość płyty.
"It's Not That Deep" to album, który robi dokładnie to, co obiecuje: bawi, pulsuje, niesie energię. Nie ma miejsca na zbędne przemyślenia: to bezpośrednia eksplozja taneczno-popowych utworów wypełniających parkiet, które natychmiast sprawiają, że ciało się rusza i poci. Demi Lovato wraca do popu, ale nie w swojej klasycznej, intensywnej odsłonie. Tym razem jest bardziej figlarnie, bardziej syntetycznie i bardziej klubowo. Momentami płytko, ale celowo. Dla jednych to odświeżenie i radość z powrotu Demi do muzyki popularnej, dla drugich brak "tego czegoś". Jedno jest pewne: Demi pozwala sobie na luz, a my możemy tylko tańczyć razem z nią.








