Mariusz Duda (Lunatic Soul) o płycie "Through Shaded Woods": Rok śmierci
Adam Drygalski
- Są trzy płyty po stronie śmierci, trzy po stronie życia a dwie zawieszone gdzieś pomiędzy tymi stanami. Aby wszystko idealnie ze sobą współgrało, musi więc zmierzać w kierunku życia - mówi Interii Mariusz Duda, który wraz ze swoim projektem, Lunatic Soul właśnie wypuścił siódmą płytę "Through Shaded Woods". Choć jeśli chodzi o kolejność albumów to sprawa jest tu nieco bardziej skomplikowana.
Adam Drygalski, Interia: Niech zgadnę, trzymając się terminologii Lunatic Soul, rok 2020 jest dla ciebie rokiem śmierci.
Mariusz Duda (Lunatic Soul): - Niestety ten rok jest ewidentnie po stronie śmierci. Jest jej więcej niż w poprzednich latach z wiadomego powodu. Do tego dochodzi lęk przed jakąkolwiek inną chorobą, bo nie ma za dobrych warunków, żeby ją leczyć. Mamy też lockdown, zamykające się firmy, więc dodatkowo mamy też rok po stronie depresji. Na szczęście Lunatic Soul wypuszcza teraz płytę, która nie mówi nam, że jest źle, bo o tym wiemy - tylko, że może być lepiej. Płytę, która może być antidotum i lekarstwem na naszą poszarpaną psychikę.
No właśnie, "Through Shaded Woods" ma premierę 13 listopada. Przy odrobinie nieszczęścia załapiesz się na pełny lockdown. Czasy są takie, że wydawanie płyt w samym środku pandemii i przechodzącej przez Polskę wojny światopoglądowej to jest, delikatnie mówiąc, trudny moment, o ile nie gra się w crust punkowej kapeli.
- Nastroje nie sprzyjają zakupom, ale czasy są takie, że dobrych momentów na premiery płytowe po prostu nie ma. Wielu artystów poprzekładało premiery swoich albumów z wiosny 2020 na jesień 2020 i dziś widać, że w niczym to nie pomogło. Koncertów, jak nie było, tak nie ma. Szczerze mówiąc, przeszła mi przez głowę myśl, aby ten album wyszedł w styczniu 2021, ale... no właśnie, nie wiadomo przecież, jaka zastanie nas wtedy sytuacja.
Więc niech będzie, co ma być. Jeśli normalne sklepy zostaną zamknięte to zawsze pozostaje sprzedaż w internecie. To jest bardzo ciężki czas dla całej branży muzycznej i nie ma co ukrywać, chyba największa próba jakiej zostaliśmy poddani od dawien dawna.
Czytam teraz "Dziką rzecz" Rafała Księżyka. Książkę o muzyce w czasach polskiej transformacji. Może ten 2020 rok będzie dla nas kolejną rewolucją i to nie tylko w takim sensie, że ludzie będą o nim nagrywać płyty. Może tak, jak opisywany tam zespół Izrael, zamiast w klubie trzeba będzie grać przed garażem albo na squocie, bo większość klubów muzycznych po prostu padnie.
- I przeprosimy się ze starym wynalazkiem, jakim są państwowe domy kultury? Przyznam, że jest to odrobinę upiorna wizja, bo przecież łatwo można sobie wyobrazić, że przed drzwiami do takiego domu stanie urzędnik i poprosi o wypełnienie kilku stosownych formularzy.
Proszę podpisać, że nie wspiera pan Strajku Kobiet i można zaczynać. A jak nie, no to sorry. Idźcie sobie pograć gdzieś indziej.
- Czasy są i fascynujące i przerażające zarazem. Nie przypominam sobie, żeby artyści i ich menadżerowie musieli kiedykolwiek wcześniej starać się być tak bardzo kreatywni, tylko po to żeby przetrwać. Żeby utrzymać się na powierzchni, nie zniknąć. Na pewno nastąpi coś w rodzaju naturalnej selekcji. Część będzie musiała zmienić zawód, bo w innym przypadku po prostu zabraknie im do pierwszego.
Współczuję wszystkim tym, którzy żyli z koncertów. Którzy byli wynajmowani do zagrania konkretnej sztuki. Koncerty online nie wypełnią tej luki. Ile jesteś w stanie ich zagrać? Jeden, może dwa? Zapewne z myślą, aby potem wydać całość w formie DVD. Paradoksalnie - najłatwiej mają ci, którzy już w jakiś sposób ugruntowali swoją pozycję na rynku. Tacy, którzy mogą zamknąć się w studiu, nagrać płytę, wiedząc, że ludzie tę płytę po prostu kupią.
I jedną z takich osób jest Mariusz Duda. Zanim powstało "Through Shaded Woods" nagrałeś sygnowane swoim imieniem i nazwiskiem "Lockdown Spaces".
- W marcu kiedy wróciliśmy z trasy z Riverside, daliśmy sobie wolne i każdy skoncentrował się na własnych sprawach. Maciej Meller skończył i wydał swój solowy album "Zenith". Michał Łapaj skoncentrował się na rodzinie i wykańczaniu solowej płyty a Piotr Kozieradzki skoncentrował się na swojej firmie Vintage Vinyl oraz przeróbkach naszej sali prób.
A ty?
- A ja nagrałem dwie solowe piosenki, potem "Lockdown Spaces", a potem nowego Lunatica. Mam tak, że najlepiej odpoczywam, jak pracuję nad nową muzyką, nową płytą, a pracę nad nową płytą mógłbym podzielić na dwa etapy. Ten pierwszy, kiedy tworzę demo, jest dla mnie najciekawszy. Bo wtedy po prostu siebie uzewnętrzniam. I w sumie później to najchętniej zająłbym się już czymś innym, ale oczywiście biorę się za wszystko od nowa. Piszę teksty, podmieniam gorszej nagrane instrumenty na te lepiej nagrane. Ulepszam.
I w przypadku "Through Shaded Woods" trwało to cały rok. W pewnym momencie miałem już dość tej płyty. Stąd też powstał "Lockdown Spaces" oraz drugi krążek lunaticowy, który składa się na całość wydawnictwa. Był odskocznią, czymś co na trochę oderwało mnie od całego tego żmudnego procesu produkcyjnego, którym zdążyłem się już zniechęcić. I tam znajduje się na przykład utwór "Transition II".
W którym słychać oddech biegnącego człowieka. Domyślam się że ten człowiek nie będzie chciał już oglądać się na to, co było za nim. "We part our ways/ it's the point of no return"... Tak przynajmniej rozumiem przekaz z "The Fountain" stanowiącego to wielkie światło, o którym wspomniałeś.
- W dyskografii Lunatic Soul są trzy płyty po stronie śmierci, trzy po stronie życia a dwie zawieszone gdzieś pomiędzy tymi stanami. Płyty po stronie śmierci są orientalne, pozbawione elektroniki. "Through Shaded Woods" jest orientalna, jest pozbawiona elektroniki i jest ostatnim albumem z kręgu śmierci. Aby wszystko idealnie ze sobą współgrało, musi więc zmierzać w kierunku życia. Musi zmierzać do ponownych narodzin.
I tak, chciałem wreszcie napisać utwór, gdzie na końcu nie będzie tylko światełka nadziei, tylko taki, gdzie to światło pojawi się już na dobre. Cały czas próbowałem kończyć płyty jakimś optymistycznym akcentem. W przypadku Riverside były to na przykład "Coda" ze "Shrine of New Generation Slaves", czy "Found" z "Love, Fear and Time Machine". Przykładów znajdziesz zresztą więcej, ale "The Fountain" jest dla mnie finałem wszystkich finałów. Ten utwór zamyka już taką konstrukcję albumów.
I to przy pomocy basu piccolo, którego brzmienie łatwo pomylić z gitarą elektryczną!
- Jestem takim basistą, który wygląda na gościa, który kiedyś grał na gitarze, ale wyrzucili go z zespołu i jedyne, co mu zostało to bas (śmiech). Całe życie próbuję grać na basie, jak na gitarze. Problem jest jednak taki, że mam tylko cztery struny i czasami kończą mi się skale, a że nigdy nie przepadałem za basami sześciostrunowymi, któregoś razu pogadałem z lutnikiem o swoim problemie i ten stwierdził: "Dobra, to ja ci zrobię bas piccolo!". Będzie to bas ze strunami do gitary. I jak powiedział, tak zrobił.
To jest instrument, który doskonale do mnie pasuje, bo bardzo służy wszelkim eksperymentom. A ja nie jestem z tego typu basistów, co biorą na warsztat kawałki Jaco Pastoriusa i grają je od rana do wieczora. Na piccolo zagrałem na przykład cały "Wasteland" - ostatni studyjny krążek Riverside. Na piccolo zagrałem też praktycznie całe "Through Shaded Woods". Jeśli komuś kojarzy się czasem z "Wasteland" to głównie przez to brzmienie, ale myślę, ze nowy Lunatic to jednak zupełnie nowe otwarcie.
Skoro ustaliliśmy na początku, że rok 2020 był rokiem śmierci, to rok 2021 powinien być rokiem życia. Co planujesz w nim zrobić?
- Wracam do Riverside. Tak jak wspomniałem, będzie nowa sala prób, więc nie ma co czekać z pracami nad nowym materiałem. Zwykle, przed wejściem do studia miałem już w głowie połowę skomponowanej płyty a teraz nie mam nic. Spotkamy się i zaczniemy od zera na nowych zasadach. I tak sobie myślę, że przez pierwszą połowę nowego roku będziemy siedzieć w tej sali prób.
A potem?
- Potem może się z niej wyjdziemy! Skoro ma być życie, to miejmy nadzieję, że również z koncertami! Kto wie, może i Lunatic Soul też w końcu zagra jakiś koncert. Np w lesie.