Reklama

Mariusz Duda "Lockdown Spaces": Zamknięcie otwiera klapki [RECENZJA]

Nowy album Mariusza Dudy zaskakuje i to podwójnie: nie tylko z powodu braku wcześniejszych zapowiedzi, ale również z powodu zawartości.

Nowy album Mariusza Dudy zaskakuje i to podwójnie: nie tylko z powodu braku wcześniejszych zapowiedzi, ale również z powodu zawartości.
Okładka płyty "Lockdown Spaces" Mariusza Dudy /

To, że Mariusz Duda jest tytanem pracy wiemy od dawna. Nikt jednak nie spodziewał się, że w trakcie pracy nad nowym Lunatic Soul w głowie muzyka zrodzi się pomysł pobocznego, zupełnie spontanicznego projektu. "Lockdown Spaces" to zestaw utworów wydanych bez jakiejkolwiek zapowiedzi ze strony artysty. Dodajmy: utworów świeżych nie tylko dla słuchaczy, ale również dla samego twórcy. Jak wspomina bowiem lider Riverside, numery zarejestrowane zostały w ciągu dwóch czerwcowych tygodni tego roku.

Dobrze, ale skoro istnieje Lunatic Soul, w którym muzyk eksploruje zajawki, które nie pasują do Riverside, to po co mieszać w głowach słuchaczom i rozbijać twórczość na kolejny solowy projekt? Właśnie dlatego, że Duda zmierza tu w rejony, funkcjonujące w zupełnie innym obiegu niż wszystko do tej pory.

Reklama

Oczywiście łatwo krzyknąć, że "Lockdown Spaces" to w zasadzie ambient, a Duda z tym gatunkiem nie tyle romansował, co wręcz wchodził w długotrwałe związki. Ale czy po twórczości człowieka kojarzonego z rozmarzonymi, onirycznymi melodiami spodziewalibyście się chociażby awangardowych, balansujących na granicy muzyki konkretnej "Waiting" oraz "Screensaver"? Co więcej, na całej płycie nie usłyszycie dźwięków gitary akustycznej czy gitary basowej: są tylko syntezatory oraz sample, częstokrotnie porzucające szeroko pojętą kwestię harmonii.

Pandemia musiała zaciągnąć Mariusza Dudę przed ekran konsoli, bo od "Silent Hall" niedaleko do klaustrofobicznych dźwięków serwowanych przez Akirę Yamaokę w pierwszych częściach serii Silent Hill. Ale inspiracje grami twórca pociągnął jeszcze dalej: utwór "Pixel Heart" to wycieczka w świat ścieżek dźwiękowych do 16-bitowych tytułów lub też odwołujących się do nostalgii graczy piksel-artowych dzieł pokroju FEZ.

Wokal, jeżeli się już pojawia, jest bardzo schowany. W tytułowym utworze przybiera postać szeptu, który czasem pojawia się przecinany wdechami i wydechami. Przy czym to nie tak, że obyłoby się bez niego: druga połowa "Unboxing Hope" brzmi przecież jak próba uwspółcześnienia jakiegoś zagubionego utworu Depeche Mode z początku lat 90. To zresztą bardzo podobny przypadek jak "Bricks": długo rozwijany utwór, jakby próbujący znaleźć swoją tożsamość, ostatecznie zbliża się w miarę do piosenkowej konstrukcji, a jednak nigdy jej w pełni nie osiąga. I brzmi to naprawdę dobrze!

Zresztą "Lockdown Spaces" to naprawdę porządnie zrealizowany projekt. Do tego dość zaskakujący, nawet gdy ma się w pamięci bardziej eksperymentalne dokonania spod znaku Lunatic Soul. Niszowy? Jasne. Zbyt eksperymentalny dla znacznej fanów Riverside oraz Lunatic Soul? Pewnie tak. Otwierający klapki ludziom, którzy zakwalifikowali Dudę jako muzyka specjalizującego się w melodyjnym, melancholijnym rocku? Zdecydowanie.

Miło, że twórca eksperymentuje z formą i ma tę świadomość, że nie jest to twórczość kierowana do mas. Oczywiście co bardziej zorientowani słuchacze będą doskonale wiedzieć, iż Ameryka przy "Lockdown Spaces" nie została odkryta. Co więcej, sam mógłbym ponarzekać na to, że kurek szaleństwa został odkręcony tylko nieznacznie; że szło tu naprawdę poszaleć, pozbyć się hamulców. Mam jednak tę świadomość, że "Lockdown Spaces" to projekt poboczny, będący prezentem-niespodzianką dla najwierniejszych fanów muzyka. W tej roli radzi sobie wręcz doskonale.

Mariusz Duda "Lockdown Spaces", wyd. własne

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mariusz Duda | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy