Riverside: Rozpędzeni i odrodzeni
- Z perspektywy czasu widzę jednak, że nie mogę tworzyć smutno-melancholijnych rzeczy bez mroku i psychodelii - mówi w rozmowie z Interią Mariusz Duda, lider warszawskiej grupy Riverside.
We wrześniu 2018 r. Riverside wydał swój siódmy album studyjny. "Wasteland" to pierwszy materiał nagrany po śmierci gitarzysty Piotra Grudzińskiego.
Pozostali muzycy (wokalista, basista i gitarzysta Mariusz Duda, perkusista Piotr Kozieradzki i klawiszowiec Michał Łapaj) ogłosili, że zespół będzie kontynuował działalność jako trio. Pod koniec października 2016 r. wydali dwupłytowy, instrumentalny album "Eye Of The Soundscape", będący kompilacją utworów z lat 2007-2015 oraz nowych, nagranych na początku 2016 roku jeszcze z udziałem Piotra Grudzińskiego. Do koncertowego składu dokooptowali Macieja Mellera, wieloletniego gitarzystę Quidam, występującego z liderem Riverside w trio Meller/Gołyźniak/Duda.
Michał Boroń, Interia: Od premiery "Wasteland" minie wkrótce pół roku. Taki czas pozwala już na spojrzenie na ten materiał z nieco dalszej perspektywy?
Mariusz Duda (Riverside): - Oczywiście. I wciąż uważam, że to jedna z naszych najlepszych płyt.
Czy teraz wypełnia się w końcu to, o czym śpiewałeś w utworze "Moving On" Lunatic Soul? Teraz naprawdę czas pójść dalej? Mówiłeś, że nastąpił koniec pewnej drogi, ale czy faktycznie "Wasteland" jest pokazaniem, że minęliście już skrzyżowanie i wybraliście dalszą trasę?
- Już jesteśmy w połowie. Już działamy na nowo, rozpędzeni, odrodzeni i silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Na pewno sukces nowej płyty i rewelacyjne przyjęcie ubiegłorocznej trasy bardzo nam w tym pomogły.
Gdzie jesteś teraz, na jakim etapie? Z reguły jest tak, że dla twórcy premiera jakiegoś wydawnictwa następuje kilka miesięcy, czasem nawet lat, po tym, co działo się w jego życiu wtedy, gdy tworzył i pisał dany materiał.
- Jak zapewne wiesz, daleko mi do takich twórców. Ja jestem raczej aktywnym muzykiem i moja reguła to jeden album rocznie, wiec moi odbiorcy, słuchacze, mają zawsze szanse być na bieżąco, z tym co uroi się w głowie (śmiech). A odpowiadając na pytanie w tej chwili komponuję nowy album Lunatic Soul robiąc jednocześnie notatki do nowego Riverside.
Czy już znasz kierunek nowego Lunatic Soul? Czy będzie kontynuacją ostatnich płyt?
- Muzyka będzie raczej nawiązywać do dwóch pierwszych płyt, i nie wiem nawet czy nie zatytułuję go po prostu "Lunatic Soul III". Chcę tym razem nagrać mocno folkowy album. Mroczno - folkowy naturalnie.
"Jesteśmy w świecie dotkniętym wojną" - mówiłeś o tym, jak wygląda wasza obecna sytuacja. Te słowa zapewne związane są z postapokaliptyczną tematyką "Wasteland"?
- Jeśli mówiłem coś o wojnie to pewnie tej wewnętrznej, związanej z podziałami, albo z tym co w głowie. "Wasteland" nie jest jednak płytą o wojnie, ale o tym jak się po niej pozbierać.
Na swój użytek nazwałem to "małą wielką apokalipsą", bo dla mnie tekstowo "Wasteland" bliższy jest Lunatic Soul, w którym bardziej odkrywałeś siebie, niż w Riverside, gdzie pojawiają się tematy bardziej ogólne, społeczne. Mam rację?
- W Riverside też odkrywam siebie. Rzekłbym nawet, że zawsze bardziej pisałem o sobie w Riverside, a Lunatic to były podróże fantasy. Przy czym - fakt, od "ADHD" ciut więcej w Riverside socjologii, a na niebieskim i czerwonym Lunatic Soul piszę o sobie chyba najbardziej. Ale wiem do czego zmierzasz.
"Fractured", "Under the Fragmented Sky" i "Wasteland" to taka moja prywatna trylogia żałobna. Wydana w ciągu jednego roku. I pod pewnym względem wszystkie płyty mają sporo wspólnego. Rzekłbym nawet, że trochę nagiąłem rzeczywistość i nagrałem ostatnio najbardziej riversajdowego Lunatica i najbardziej lunaticowe Riverside. Być może te światy za bardzo się ostatnio do siebie zbliżyły, więc na kolejnych płytach je od siebie oddzielę.
"Wasteland" to kolejny etap drogi, wędrówki tym razem przez opuszczone przez wszystkich bezdroża. Klimat postapo przypomniał mi fakt, że w dorobku macie utwór "Forgotten Land", który promował grę "Wiedźmin 2: Zabójcy Królów". Czekacie na serial na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego?
- "Forgotten Land" gramy na obecnej trasie. Świetnie komponuje się z utworami z "Wasteland", zresztą "Memories In My Head" i "Wasteland" mają nawet trochę zbliżone do siebie okładki. Na "Wiedźmina" czekam, jestem fanem, Sapkowski przeczytany za młokosa trzykrotnie, Rozszerzony "Wiedźmin III" już dawno z platyną, a gorszego serialu niż ten nasz z Żebrowskim raczej się nie spodziewam, bo to po prostu niemożliwe (śmiech).
Seriale produkcji Netflixa to jednak w bardzo wielu przypadkach taki McDonalds food, nie oszukujmy się, wiec też i nie spodziewam się jakiejś specjalnej w tym głębi, poza tym czuję, że przegną z multi kulti, żeby się dostosować do trendów i słowiańskość szlag trafi, ale mam też cichą nadzieję, że mile się rozczaruję.
Z jednej strony zostawiasz pole do interpretacji słuchaczom, ale ciekawi mnie, czy większą satysfakcję daje ci sytuacja, kiedy widzisz, że odbiorcy idą tym tropem, który miałeś na myśli, czy raczej, gdy to oni prowadzą cię na ścieżki, o których nawet nie pomyślałeś?
- Wiesz, ja się bardzo cieszę jeśli jestem rozumiany (śmiech), ale wciąż istnieje pewna grupa ludzi, która bez względu na to co nagramy i co stworzymy uważa nas za "zespół w stylu Dream Theater", ciężko więc wymagać dodatkowo jeszcze interpretacji tekstów. Z pewnością zdarzyła się jakaś sytuacja, gdzie interpretacja tekstu bardziej spodobała mi się niż moje własne zamysły, ale nie jestem w stanie teraz sobie tego przypomnieć. Korzystając jednak z okazji - na pewno duża grupa osób myśli, że w utworze "Lament" śpiewam o swoim ojcu. Otóż nie, mojego ojca w tej pieśni nie ma.
To o czyim ojcu śpiewasz?
- W pierwszej zwrotce o ojcu dziecka, które nie wraca do domu, w drugiej o Bogu, do którego modlą się ci, którzy przetrwali Apokalipsę.
Płyta "SONGS" (2013) zgodnie z tytułem była mocno piosenkowa, tymczasem na "Wasteland" jeszcze mocniej poszliście w tę stronę, choć wcale niekoniecznie upraszczając aranżacje. W efekcie trwająca trasa jest ponoć najbardziej rozśpiewana w waszej historii?
- Jeśli chodzi o piosenki, to wiesz - w sumie gramy je od zawsze, "Loose Heart", "In Two Minds", "Conceiving You", "Panic Room", ale to fakt, od piątej płyty chcieliśmy to chyba jeszcze dosadniej zaakcentować, stąd "SONGS" czyli akronim tytułu "Shrine of New Generation Slaves". Na "Wasteland" jest chyba jednak tak samo piosenkowo jak zwykle, tylko powrócił mrok znany z pierwszych albumów. "SONGS" i "LFTM" były takie pastelowo melancholijne, a teraz oprócz melancholii dodaliśmy jeszcze trochę zęba i mroku.
A najnowsza trasa jest faktycznie rozśpiewana. Wynika to chyba z faktu, że w końcu mamy przemyślaną setlistę (śmiech).
"Wasteland" to wasz kolejny numer 1 w Polsce, wyprzedaliście do tej pory chyba najwięcej koncertów, recenzje wprost skrzą się od zachwytów, uwielbienie fanów widać było też na spotkaniach po Empikach - taka sytuacja bardziej ustawia do pionu, mobilizuje, nie pozwala na użalanie się nad sobą?
- Nigdy nie użalałem się nad sobą, a w pionie to ja jestem nawet jak leżę, więc nie mam porównania. Ale jeśli pytasz, czy mamy już prawo chodzić jak gwiazdy z podniesionym nosem, to powiem ci, że nie, ten przywilej pozostawię młokosom, którzy wrzucają swoje pierwsze piosenki na Spotify, ewentualnie dla zespołów, które wydają swój pierwszy album.
Sukces "Wasteland" cieszy bardzo, faktycznie nie spodziewałem się aż tak dobrego przyjęcia. Naprawdę z tego miejsca dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili.
Za wami też udział w lutowym "Cruise to the Edge", czyli progrockowym rejsie po Karaibach. Jak wrażenia? Co was w tym najbardziej zaskoczyło?
- Może to, że mimo iż nie byliśmy tam najmłodsi, to zaprezentowaliśmy chyba dosyć przystępną i całkiem młodzieżową muzykę (śmiech). Wiesz, ja wbrew pozorom wcale nie słucham za dużo muzyki progresywnej, tylko sporadycznie. W dużych ilościach niektóre dźwięki są dla mnie nie do zniesienia. Ale pomijając aspekt muzyczny to takie imprezy są naprawdę fantastyczne, świetna atmosfera, klimat, ludzie - rewelacja. Dodatkowo zupełnie przypadkiem spotkałem na statku swoją przyjaciółkę z Węgorzewa, która była tam na kontrakcie jako wokalistka zespołu jazzowego, wiec wyjazd uważam bardzo udany.
Zdążyliście przy tej okazji też wypocząć? Patrząc po tegorocznym składzie, nie zabrakło chyba okazji do spotkań z muzycznymi przyjaciółmi?
- Było parę spotkań, jak najbardziej, niestety nie do końca był czas na odpoczynek. Ale to nic, nadrobimy na nadchodzącej trasie.
Niemal równocześnie z rozpoczęciem drugiej europejskiej odsłony trasy odbędzie się gala Fryderyków. Po raz drugi zostaliście nominowani w kategorii rockowy album roku. W 2016 r. statuetka powędrowała do Lao Che, teraz czas na rewanż (też są nominowani)? Czy tego typu wyróżnienia - w tym przypadku branży - mają dla was jakiekolwiek znaczenie? A może większą wagę ma docenienie przez słuchaczy?
- Raz byliśmy też nominowani w kategorii muzyka elektroniczna (śmiech). Każde wyróżnienie ma znaczenie, to nagroda za twoją pracę. Oczywiście najlepszym z możliwych wyróżnień jest docenienie cię przez publiczność, ich obecność na koncertach. Nie wydaje mi się jednak, żeby nagrodzono nas Fryderykiem, bo mamy po prostu za mało znajomości wśród członków Akademii, ale gdyby się udało, to przecież nie wyrzucę tego przez okno. Będzie nam z pewnością bardzo miło.
Przy "SONGS" powiedziałeś mi, że w kwestii zadowolenia na twoim pasku staminy jest jakieś 90% zadowolenia, a 10% zostawiasz sobie na szósty krążek. Jak z perspektywy trzech lat oceniasz "Love, Fear and the Time Machine", i jak wygląda pasek przy "Wasteland" pół roku miesiąc po premierze?
- Od płyty "SONGS" zespół Riverside zaczął brzmieć bardziej zawodowo, dojrzały aranżacje, pomysły stały się bardziej spójne. "Love, Fear and The Time Machine" to esencja tego podejścia... Jestem zadowolony z końcowego efektu. Z perspektywy czasu widzę jednak, że nie mogę tworzyć smutno-melancholijnych rzeczy bez mroku i psychodelii, to jest trochę sprzeczne z moją naturą (śmiech), dlatego od "Wasteland" wróciło trochę brudu i mroku, a jeśli pytasz o procenty, to wciąż jest zdrowe 90%.
Pewnie nie miałeś na razie na to czasu, ale nie od dziś wiadomo, że nie ustajesz w muzycznym "knuciu". Myślami wybiegasz już w przyszłość czy jeszcze skupiasz się na tym, co niesie "Wasteland"?
- Ten rok to przede wszystkim rok koncertowy i promocja "Wasteland", ale gdzieś pomiędzy koncertami spróbuję nagrać jeszcze nowego Lunatika i tak jak wspomniałem wcześniej - robię już notatki pod kątem ósmego Riverside. Myślę też o albumie z samymi piosenkami pod szyldem MD.
Nie wiem jeszcze kiedy to wszystko ogarnę, ale mam nadzieję, że już niedługo daty mi się wyklarują. A wracając do koncertów - może warto wspomnieć, że we wrześniu 2019 zagramy jeszcze kilka w Polsce. Bardzo serdecznie na nie już teraz zapraszamy - daty ogłosimy niebawem!