Jakub Żulczyk: Zawsze jest to pewien teatrzyk [WYWIAD]

Jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy w szczerej rozmowie o polskim hip-hopie /Zuza Krajewska /materiał zewnętrzny

O artystach, którzy potrafią zakręcić słowem, umiejętnym przekazywaniu emocji w utworach czy tym, że przestępcy to z reguły źli i głupi ludzie. Rozmawiamy z pisarzem - Jakubem Żulczykiem.

Marcin Misztalski, Interia: Czy polski hip-hop jest ważnym składnikiem twojej muzycznej diety?

- Obecnie nie. Najwięcej słucham szeroko pojętej elektroniki, muzyki improwizowanej. Dużo gitar, są teraz naprawdę świetne okołorockowe i metalowe zespoły. Polski hip-hop to dzisiaj w dużej mierze komercyjna muzyka do radia i na TikToka, tworzona z myślą o dzieciach. Nie mówię, że ona jest zła, po prostu nie jest dla mnie, ja mam jednak czterdzieści lat, jestem dziaders i obowiązki mam dziaderskie. 

Ostatnia polska rapowa płyta, jaką przesłuchałem z uwagą od początku do końca była "Morza Południowe" Żyto/Noon. Znakomite muzycznie i tekstowo. Ludzi ta płyta nie przekonała, to sparowanie rapera z producentem wydawało im się dysonansem. Ale to nieprawda, ta subtelność z brudem wspaniale się zgadza, to bardzo organiczna muzyka. Fajni są jeszcze Kaz Bałagane, Belmondo - wiadomo, oni potrafią zakręcić słowem. Zdolny i muzykalny jest Frosti. Jednak jeśli słucham hip-hopu, to bardziej amerykańskiego, najwięcej klimatów typu neo-retro, starych gości, Roc Marciano, Ka, Boldy James, Westside Gunn.

Reklama

Oczywiście, są teksty utworów, które wpłynęły na mnie w dużym stopniu, prawie tak jak literatura. I w tym są też teksty hip-hopowe. Z polskim hip-hopem byłem kojarzony przez wiele lat, bo kiedyś zajmowałem się nim jako osoba pisząca o muzyce. Wydaje mi się, że byłem jedną z pierwszych osób, które 20 lat temu, pisząc o muzyce do mediów główno-nurtowych i nie-hiphopowych, doszły do wniosku, że naszym hip-hopem trzeba zajmować się na poważnie. Lata temu krytycy może i akceptowali Fisza czy Łonę, artystów bardziej, powiedzmy, subtelnych ale - szczególnie - warszawski rap traktowali jak muzykę dla dresów, dla gości, którzy kradną samochody.

Trzeba się nim zajmować, bo...? Co w nim zobaczyłeś?

- No bo pojawił się jakiś nurt kultury, który stał się lustrem dla rzeczywistości i polem wymiany doświadczeń, budowania wspólnotowości i reakcji antysystemowej. W latach 80. taką funkcję pełnił punk, a w drugiej połowie lat 90. hip-hop. Pierwszym zespołem okołohip-hopowym, którym się zajarałem był Kaliber 44.

Okołohip-hopowym? Na początku nie myślałeś o Kalibrze jak o zespole hip-hopowym?

- Nie zrozum mnie źle - oczywiście, że to zespół hiphopowy. Jednak ich "Księga Tajemnicza. Prolog" była dla mnie płytą "przejściową", bo miała rockowe brzmienie. Realizatorzy nagrywali ją jak materiał rockowy - wokal z przodu, bębny z tyłu, ważna jest melodia... Hip-hopu się tak nie nagrywa, tutaj na przodzie jest bas i perkusja. Oczywiście nie ujmuję Kalibrowi, bo nie chcę powiedzieć teraz czegoś takiego, że nie byli w pełni hiphopowi - absolutnie. Pokazali to zresztą na kolejnych dwóch płytach, gdzie potrafili (jako chyba jedyni w Polsce) stworzyć klimat w stylu De La Soul czy A Tribe Called Quest.

Wobec tego, która polska płyta była dla ciebie w pełni hiphopowa?

- Moim zdaniem polski hip-hop zaczął się od "Skandalu" Molesty, co nie bynajmniej jest odkrywczym stwierdzeniem, ale gościem, na którego w tamtych latach zwróciłem szczególną uwagę, był Sokół. Trochę głupio tak mówić, bo to kolega, ale wtedy był na scenie postacią absolutnie wyjątkową.

Zwróciłeś uwagę tylko na jego teksty?

- Na wszystko. Na rap. W hip-hopie głos, osobowość i tekst to jedno, moim zdaniem to jest nierozszczepialne. Wiele tekstów rapowych na papierze wygląda strasznie, wystarczy spędzić dziesięć minut na Geniusie, by się o tym przekonać. Gdy słyszysz je rapowane, zgrane z bitem, nagle rozumiesz, o co w nich naprawdę chodzi. Hip-hop to muzyka, a nie tekst. Mówi do ciebie konkretny człowiek w konkretny sposób. Owszem, Sokół jest tutaj trochę specyficzny, bo on potrafi napisać naprawdę znakomity tekst, który się broni poza konwencją hiphopową. Ma warsztat i talent, odziedziczone też po ojcu, który się tym zajmował. Ale on też pisze swoje teksty w świadomości swojego głosu, artykulacji, jaką muzykę lubi etc. 

A wracając do tych czasów kombatanckich, większość raperów uprawiała wtedy, zresztą sami się do tego dziś przyznają, jakąś księgę przysłów. "Kto pod kim dołki kopie temu pan Bóg daje, nie pozwól dzieciak, żeby teges" i tak dalej. Sokół był nową jakością, bo używał środków literackich i opowiadał historie. Ja jako pierwszy usłyszałem kawałek "W witrynach odbicia", ktoś mi to włączył po prostu z kasety. Pamiętam ten tekst, że jest w centrum, czeka na kogoś i patrzy na swoje odbicie w witrynie sklepowej. To nie było klepanie księgi przysłów, tylko tekst piosenki.

Kiedy miałeś 17 lat, brałeś na serio teksty raperów? Czułeś, że są prawdziwe? Czy może z tyłu głowy miałeś myśl, że jest w nich zawarta też fikcja?

- Prawda w sztuce nie tkwi w wiernym odwzorowaniu faktów, tylko w umiejętnym przekazie emocji. W skrócie - autentyzm jest wtedy, gdy ty czujesz autentyzm, a nie wtedy gdy ktoś opowiada jeden do jednego swoje życie. Ktoś po prostu mówi coś, co do ciebie trafia i co umiesz przełożyć na swoje życie. Oczywiście, w hip-hopie jest to całe decorum, że ktoś reprezentuje jakieś konkretne miejsce, grupę ludzi, ma swój życiorys, który opowiada, swoje ciężkie sprawy, które przeszedł i jest z tego rozliczany wśród słuchaczy. Ale usilne przywiązywanie się do tego zawsze ma krótkie nogi. Może Eminem tak naprawdę był z dobrego domu, a jego mama była super, ale co z tego? Jak rapuje swoje, to każdy ma gęsią skórkę.

Ta prawdziwość wciąż jest ważna?

- W Stanach raperzy o ulicy i dragach autentycznie to mogą opowiadać na pierwszych nagraniach. Później są już bogaci, żyją jak gwiazdy rocka lub sportu. Oczywiście próbują potem do tego bycia "tru" dociągać i cała ta zabawa byłaby zabawna, gdyby nie była tragiczna w skutkach, bo z tego dociągania robią się tragedie i potem bardzo zdolni artyści dostają kulę w łeb. W ogóle amerykański hip-hop jest trochę na wylocie, bo umarło całe pokolenie młodych raperów. Wszyscy goście, którzy mieli być nowymi supergwiazdami - XXX Tentacion, Pop Smoke, Juice WRLD, Lil Peep itd. - nie żyją. Ale to temat chyba na inną rozmowę. Ale to wszystko teatrzyk.

Myślisz, że słuchacze też tak to odbierają?

- Nie wiem. Myślę, że aż tak bardzo w to nie wnikają. Są na przedstawieniu, więc dobrze się bawią. Tymczasem to, co autentyczne i fejkowe jest tak naprawdę bardzo płynne. Ktoś mógłby powiedzieć i wielu mówi, że Mata jest jakimś fejkiem, bo jest "bananem z bogatego domu", ale z drugiej strony, to właśnie jest jego prawdą. "Patointeligencja" i "Patoreakcja" odniosły taki sukces, bo to są bardzo emocjonalne, nieprzekłamane utwory. Zresztą, o czym my mówimy, to nie jest żaden temat od czasu, jak wykryli że Rick Ross był klawiszem w więzieniu i w żaden sposób mu to nie zaszkodziło. W Stanach po prostu rozumieją, że estrada to estrada, i tyle.

Zmieńmy delikatnie temat. Gdybyś miał przeprowadzić wywiad-rzekę z którymś z polskich raperów, to kogo zaprosiłbyś do współpracy?

- (po chwili namysłu) Nie sądzę, żebym się na coś takiego zdecydował, jednak trzeba się tej drugiej osobie podporządkować przez dłuższy okres i spędzić z nią trochę, a nawet bardzo dużo czasu. Ja chyba się do tego zwyczajnie nie nadaję. W tym trzeba być dobrym, genialnie się w tym odnalazł Rafał Księżyk. Jego wywiady-rzeki ze Stańką, Świetlickim, Brylewskim to wybitna robota. Nie zrobiłbym tego tak dobrze, więc po co to robić? Problem jest chyba jednak taki, że Księżyk nie lubi polskiego rapu (śmiech). Nie chcę wymyślać za innych książek. Kiedyś gadaliśmy z Sokołem a propos jego wydawnictwa, Wydałem, co mogłoby się tam ukazać, i Sokół powiedział, że jego zdaniem najciekawszy polski raper do wywiadu rzeki to Borixon. To chyba prawda jest na scenie od samego początku, przeżył i widział wszystko, no i jest ciekawym facetem z dobrymi historiami.

Myślisz, że artyści z zasięgami Borixona mogliby częściej wykorzystywać swoje profile w social mediach do wypowiadania się w sprawach społecznych, zaangażowanych?

- Wielokrotnie zabierałem głos w różnych sprawach politycznych i zdarzało się, że dostawałem feedback typu: pisarze do piór, proszę tu o żadnej polityce nie bredzić. Oczywiście w większości pisali to ludzie, którzy nie zgadzali się z tym, co mówię. To oczywiście kompletna bzdura. Nie ma sztuki, która byłaby totalnie wolna od obserwacji społecznych, politycznych, świata, w którym żyjemy. Nawet w piosence disco-polo coś znajdziesz, jak się uprzesz. Nikt nie funkcjonuje w próżni. Wymaganie od artystów, by zajmowali się tylko brzdęgoleniem do kotleta, jest głupie. W takich momentach zawsze przypomina mi się screen z jakiegoś forum internetowego, kiedy niezbyt inteligentna osoba napisała na Twitterze Toma Morello z Rage Against the Machine, że mają przestać zajmować się polityką, bo nie wszystko musi być upolitycznione, pomińmy już, że RATM byli jednym z bardziej upolitycznionych zespołów w historii. No i ktoś temu kolesiowi świetnie odpowiedział: "Kretynie, a co ty myślałeś, że te machine w ich nazwie oznacza pralkę czy zmywarkę?" (śmiech). Niech to będzie pierwsza część odpowiedzi na twoje pytanie.

Poproszę więc o część drugą.

- Druga jest taka, że jako ich kolega po fachu, nie będę od artystów żądał, by zajmowali stanowiska w ważnych tematach. To ich prywatna sprawa, kwestia poglądów i sumienia. Nie będę komuś mówił, jak ma wykorzystywać swój wolny czas i swoje profile w media społecznościowych. Mogę odpowiadać tylko za siebie.

"Koniec wiadomej sprawy". Jakub Żulczyk nie popełnił przestępstwa

Odpowiedz więc na pytanie, czy wyróżnienie słowa essa idzie w parze z sukcesami, jakie święci od kilku lat polski hip-hop?

- Język to fascynująca żywa materia, która rozwija się w kompletnie nieprzewidzianych kierunkach. Słowa zachowują się jak wirusy. Wygrywa ten, który jest najbardziej zaraźliwy i potrafi się szeroko rozprzestrzeniać. Z tego, co wiem, essa jest regionalnym słowem, które pochodzi ze szczecińskich imprez drum and bassowych. Wytłumaczył mi to Wini, który chyba wie najlepiej. Oczywiście, że wyróżnienie tego słowa ma związek z obecną pozycją polskiego hip-hopu, ale to nie jest sprawa, która mi spędza sen z powiek. Zauważ, że normalnymi słowami, których teraz wszyscy używają, są słowa pochodzące z grypsery. Rozkminiać jest np. takim słowem, a używa go nawet moja mama. I bardzo dobrze, niech ten język też się rozbraja i powszednieje, bo dla mnie tak zwana kultura gitowska czy też kryminalna nie jest niczym, co powinno podlegać jakiejkolwiek ochronie. Wiadomo, hip-hop zawsze tańczy z ulicą, ze środowiskiem kryminalnym, nawiązuje do jakiegoś gangsterskiego etosu, ale jeszcze raz - zawsze jest to pewien teatrzyk, który jednak zawsze źle się dla raperów kończy, chociażby dlatego, że ci dla przestępców są źródłem łatwego zarobku. Ja natomiast przestępców nie lubię, to z reguły głupi i źli ludzie, w swoich książkach i serialach raczej się z nich śmieję, tak jak w "Ślepnąc od świateł". Naprawdę nie ma co się nimi ekscytować.

Czytaj też:

Igo: Muzyka ma wypływać ze mnie [WYWIAD]

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jakub Żulczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy