Brodka: Mam wrażliwość, która lubi smutne dźwięki

Monika Brodka opowiedziała nam o EPce "Sadza" /Wojciech Olszanka /East News

Monika Brodka wróciła do pisania w języku ojczystym, czego efektem jest jej nowa EPka "Sadza". Co nam o niej powiedziała? Zapraszamy do przeczytania krótkiego i treściwego wywiadu.

Marcin Misztalski, Interia.pl: Na nowym krążku mówisz o sprawach bardzo osobistych. Twoi słuchacze zasługują na to, byś wpuszczała ich do swojego intymnego świata?

Monika Brodka: - Pisząc coś szczerego, w ogóle się nie zastanawiam nad tym, czy osoba po drugiej stronie głośnika na to zasługuje. To wynika bardziej z potrzeby wyrzucenia z siebie emocji i przekucia ich w sztukę.

Spodziewałem się bardziej wyszukanej odpowiedzi (śmiech). Tym razem swoje historie zdecydowałaś się przekazać w języku polskim. Dlaczego akurat teraz zdecydowałaś się na taki ruch?

Reklama

- Odpowiedź będzie bardzo prosta: zatęskniłam za naszym językiem, dawno nie pisałam po polsku. Po 12 latach nagrywania po angielsku stwierdziłam, że chcę powrócić do tworzenia w rodzimym języku. Czerpię z tego przyjemność.  Zależało mi na bardziej bezpośrednim przekazie.

Brodka "Sadza": Pokonać potwora - przeczytaj recenzję!

Przypuszczam, że podobnego zdania jest Zdechły Osa, którego zaprosiłaś na krążek.

- Ta współpraca wzięła się trochę stąd, że doszły do mnie słuchy, że Osa chce coś ze mną nagrać. Kiedy zastanowiłam się nad tym połączeniem, to wydało mi się ono bardzo nieszablonowe i ciekawe. Stwierdziłam, że połączenie jest na tyle szalone, że albo powstanie coś wspaniałego, albo skończy się to fiaskiem. Postanowiłam zaryzykować.

Naprawdę uważasz to za szalone połączenie?

- Na pewno jest dla wielu niespodziewane. Myślę, że słuchacze prędzej spodziewaliby się mojego utworu z Dawidem Podsiadło niż ze Zdechłym Osą. Osa ma swoją niszę i działa na pograniczu hip-hopu i punk rocka, a to nie są światy, które od razu kojarzą się ze mną.

Ale Dawid Podsiadło chyba nie do końca pasuje do twojej nowej płyty.

- Tego nie wiem. Byłam ciekawa, co Osa wniesie na płytę, a wniósł dużo. Mam wrażenie, że w "Hydroterapii" pokazał się z zupełnie innej strony. Jest dużo bardziej emocjonalny i wrażliwy niż w swoich utworach. Zachęcałam go do takiego ruchu i cieszę się, że udało nam się to osiągnąć. Ludzie kojarzą go z takim nastoletnim, rebelianckim sznytem, a na mojej płycie otwarcie mówi o swoich emocjach i o tym, że płacze. Nikt go do tej pory nie znał z takiej strony.

Producenta płyty, 1988, też pokazaliście z nieznanej do tej pory strony?

- Na początku pracy nas "Sadzą" bliżej było mi do "Brutu". Jednak w trakcie pracy nad krążkiem poczułam, że mam silną potrzebę nowego otwarcia. Poczułam chęć zrobienia jakiejś muzycznej wolty. Uznaliśmy z Przemkiem (1988 - przyp. red.), że pomysły, które proponujemy, są zbyt zachowawcze. Postanowiliśmy więc przesunąć trochę granice i poszliśmy o kilka kroków dalej. Myślę, że podczas pracy wiele się od siebie nauczyliśmy. Dla Przemka to chyba pierwsza płyta wychodząca poza hip-hop. I dobrze, bo to nie miał być hiphopowy krążek. Jestem pierwszą osobą, z innego gatunku muzycznego, z którą nawiązał współpracę na większą skalę niż zrobienie jednego kawałka. Zachęcałam go do wyjścia ze swojej strefy komfortu i zrobienia czegoś, o co by sam siebie nie podejrzewał. Odkryliśmy nową jakość naszych muzycznych charakterów.

1988: Nie czuję się częścią polskiego hip-hopu - przeczytaj wywiad!

A ty czego się od niego nauczyłaś?

- Weszłam w jego muzyczny świat i wzięłam z niego pewne narzędzia, które pozwoliły, by ten materiał był oparty o hiphopowe zabiegi. Zdecydowałam się np. użyć auto-tune'a, którego pewnie nigdy bym nie użyła, bo ten efekt mnie drażnił. Tutaj znaleźliśmy sposób, jak go przemycić i stworzyć intrygujący, spójny świat. Super było obserwować go przy pracy, jak wkładał w to całe swoje serce. Jestem mu szalenie wdzięczna za ten wkład i za jego talent. Bez niego ten krążek nie byłby taki sam.

Intrygujący jest też artwork twojej nowej płyty.

- Artwork jest dopełnieniem nagranego materiału. Napisałam bardzo osobiste teksty i chciałam, by płyta była autorska też na płaszczyźnie oprawy graficznej. Jest formą takiego pamiętnika przedstawionego w kolażowy sposób, bazuje na wykonanych przeze mnie zdjęciach. Zdecydowałam się na "ręczną" książeczkę, bo inspiracją do jej stworzenia były ziny, które - jak wiadomo - też były robione ręcznie. Stwierdziłam, że taka forma będzie bardziej osobista i emocjonalna niż typowa książeczka z tekstami. Tym razem nie do końca chciałam, by projektował ją grafik - ktoś, kto nie miał z tą płytą nic wspólnego. "Sadza" jest zbyt osobista.

Osobista, ale i szorstka.

- Mam wrażliwość, która lubi smutne dźwięki i rzeczy nie do końca łatwe i przyjemne w odbiorze. Na płycie jest dużo melancholii i sentymentu, bo dużo takich cech mam w sobie. Takie rzeczy we mnie rezonują.

Sentyment miał też wzbudzić zabieg, który zastosowaliście w outrze?

- W tym roku niejednokrotnie słyszałam na koncertach od ludzi, bym zagrała "Miał być ślub". Ta piosenka w ostatnich miesiącach wyjątkowo często deptała mi po piętach. Wymyśliliśmy, że powrócimy do utworu w inny sposób. Zinterpretowaliśmy go na nowo. Wyciągnęłam wersy, które w oryginale nie leżą obok siebie i one stworzyły taki... nowy wzór. To fajna klamra zamykająca ten album.

Jak dziś reagujesz na te wszystkie prośby o granie twoich cukierkowych kawałków sprzed lat?

- Rozumiem je, ale im nie ulegam (śmiech).

Brodka "Brut": Marka sama w sobie - przeczytaj recenzję!

Zwracasz jeszcze uwagę na takie rzeczy jak odbiór krążka przez słuchaczy?

- Każdy na to zwraca uwagę. Najbardziej zależało mi na tym, by dać ludziom cząstkę siebie w osobistym, a momentami w intymnym wydaniu. Liczę, że "Sadza" spotka się z dobrym feedbackiem. Może ktoś będzie mógł się z nią utożsamić? Może komuś pomoże w trudnych chwilach?


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monika Brodka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy