Igo: Muzyka ma wypływać ze mnie

Igo opowiedział nam o swojej debiutanckiej solowej płycie /.

Igor Walaszek wydał swoją pierwszą solową płytę, pt. "IGO". Mieliśmy okazję porozmawiać z artystą o powstawaniu tego krążka, o ojcostwie, emocjach, jakie można wywoływać muzyką i śmiałych planach podbijania swoją muzyką świata.

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: W 2019 roku wystąpiłeś na płycie Sokoła, która mimo dużego dorobku Wojtka, była jego solowym debiutem. Teraz też wydajesz pierwszy solowy album, chociaż już kilka płyt na koncie masz. Traktujesz to jako swego rodzaju debiut?

Igo: - Wiesz, to jest moja 10. premiera w życiu, więc już nie mam takich wielkich emocji. Chociaż nie jest to mój debiut fonograficzny, to jest to pierwsza sytuacja, w której jestem odpowiedzialny za wszystko. Odpowiadam za większość kompozycji i za warstwę liryczną. Za to zawsze byłem odpowiedzialny, ale nie musiałem teraz iść na żadne kompromisy. To jest moja płyta i pod tym względem jest to debiut.

Reklama

Masz w związku z tym większy stres? Na nikogo już nie możesz zwalić winy w razie czego (śmiech).

- No to jest jedyny minus, kiedy pracujesz na swoje konto. Jak coś się nie uda, to będzie na mnie. Ale z drugiej strony jak się uda, to też będzie to tylko mój sukces.

Pamiętam, że kiedy zaczynaliście jako Bass Astral x Igo, dużo moich znajomych pisało na Facebooku, że "tego jeszcze w Polsce nie było", a po waszych koncertach, że byli na "najlepszym koncercie w życiu". Jak myślisz, co wnosisz na polską scenę swoją solową twórczością?

- Na pewno będziemy zupełnie inaczej grali pomimo tego, że jest to w pewien sposób mix wszystkich moich dotychczasowych projektów. To jest coś innego niż Bass Astral x Igo. Myśmy grali przez większość czasu totalnie elektroniczne, z komputera. Tutaj będę miał ośmioosobowy zespół na scenie. To co się będzie działo, będzie bardzo żywe. Na to przede wszystkim stawiam - na bardzo dobrych muzyków i to będzie coś, co będzie nas wyróżniało.

Na płycie elektroniki też nie zabrakło.

- Oczywiście, ja bardzo lubię elektronikę i też w pewnym sensie się z niej wywodzę. Ta płyta jest taka dlatego, że ja taki jestem. Kiedy zaczynaliśmy Bass Astral x Igo, też nie zastanawialiśmy się nad tym, czy to ma być elektronika czy coś innego - po prostu tak wyszło. To jest świetne w muzyce, że ona jest na tyle emocjonalna, że nie muszę decydować, jaka ona powinna być, tylko jest taka, jaka wychodzi. To dzieje się samo.

Ta płyta to też twój debiut jako muzykującego taty. Trudniej było ci się skupić na tworzeniu, od kiedy pojawiła się twoja córka?

- Pracuje się ciężej, bo jest mniej czasu. Ale przez to, że jest go mniej, to też dużo bardziej go doceniasz. Każde 10 minut wykorzystujesz. Wcześniej zdarzało mi się przez trzy godziny leżeć i się zorientować, że nic przez ten czas nie zrobiłem. A zawsze brakowało mi czasu (śmiech). W ogóle gdy sobie pomyślę o tym, że kiedyś miałem mało czasu, to mi się chce śmiać. Brak czasu nabrał zupełnie nowego znaczenia. Cała akcja z rodziną daje dużo inspiracji, to jest chyba nieskończony temat i on się cały czas poszerza. Z każdym dniem, gdy moja córka rośnie, dzieje się coraz więcej i więcej rzeczy można napisać. Relacja z moją żoną też się zmieniła, jest zupełnie inna i to również jest inspirujące.

Czas spędzony z twoją córką dużo wniósł do tych piosenek?

- Myślę, że bardzo dużo. W ogóle najlepiej mi się pisze teraz gdy wstaję. Noce mam wciąż nieprzespane, bo córka budzi się na karmienie, a wstaje tak między 5:00, a 6:30. Ale o tej 5:00, kiedy mam jeszcze wyłączony mózg na wszystko, co jest wokół, to najfajniej mi się siada i pisze. Oczywiście, że w jakiś sposób ona mi to utrudnia - wyjmuje kartki, zjada je, zabiera długopisy, ale paradoksalnie wychodzą wtedy najciekawsze rzeczy. Są najprawdziwsze.

Sam wiem, że ojcostwo to nie tylko te piękne chwile na zdjęciach z Instagrama, ale bywa też bardzo ciężko. Nie wkurza Cię takie "osładzanie" rodzicielstwa w social mediach?

- Bardzo wkurza. Fajnie jest nagrać super rolkę na Instagrama, ale każdy gdy odłoży telefon, to zmaga się z tym samym. Wszystkim nam jest czasem ciężko i każdy się wkurza. Nie wierzę w to, że są takie "idealne rodziny", które w ogóle nie mają gorszych chwil. Wiadomo, że wszyscy rodzice bardzo kochają swoje dzieci, ale one potrafią być najzwyczajniej w świecie nieznośne. Są przecież tylko dziećmi, to jest normalka. Ważne, żeby o tym też mówić, żeby przerwać tę erę idealnego życia na Instagramie, bo to jest bujda. Najgorsze jest to, że ludzie w to wierzą i później mają kompleksy, że są złymi rodzicami, że nie robią czegoś idealnie. Nikt nie robi wszystkiego idealnie.

Dużo się mówi o tym, że dzisiaj ojcowie inaczej podchodzą do swojej roli, niż kiedy my byliśmy młodzi. Zauważasz taką zmianę?

- Nie wiem jak ty, ale ja jestem takim ojcem na pełen etat. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym zostawić wychowywanie córki swojej żonie, bo to jest ciężki zapierdol.

"Pomagasz" swojej żonie? (śmiech)

- Tak, pomagam żonie wychowywać "jej dziecko" (śmiech). Nawet by mi takie słowa nie przeszły przez usta, bo to była nasza wspólna decyzja, to jest nasze wspólne dziecko, więc dlaczego ja mam czegoś nie robić? Wiadomo, że czasem jest tak, że mam więcej pracy, więc kiedy ja pracuję, siłą rzeczy moja żona musi wtedy trochę więcej robić. Ale taki mamy podział i jest to zgodny podział. Nie jest tak, że ja go wymyśliłem i powiedziałem: "Kobieto, masz tu siedzieć i wszystko ma być zrobione". Prawda jest taka, że zajmowanie się dzieckiem to jest bardzo ciężka praca, gdzie naprawdę musisz mieć oczy z tyłu głowy. Doskonale wiesz jak to jest. Jeżeli ktoś uważa, że jest inaczej, to nie ma o tym zielonego pojęcia. To są nieprzespane noce i ciężko przepracowane dni.

Jak słyszysz hasła o "dawaniu w szyję", to szlag cię trafia?

- To jest masakra. Co to jest za gość i o czym on gada? Nie ma rodziny, nie ma pojęcia o czym mówi. Kiedy to usłyszałem, napisałem o tym od razu tekst na nowe Clock Machine. Robimy nową płytę, zrobiliśmy już pierwszy singel, o którym może być głośno. To będzie mocna odpowiedź na sytuację polityczną i na to, co się teraz w Polsce dzieje. Nigdy nikogo nie obrażam, bo to nie o to chodzi, ale warto mieć swoje zdanie i je głośno wypowiadać.

Wracając do twojej płyty: zdarza się, że jak ktoś z tego świata alternatywnego popu osiągnie jakiś sukces, to kolejni artyści próbują stworzyć coś podobnego, pracują z tymi samymi producentami. Nie bałeś się w związku z tym pracy z Bartkiem Dziedzicem?

- W ogóle się nie bałem. My się dosyć dobrze się znamy i bardzo się lubimy, więc ja wiedziałem, co z tego będzie. W ogóle miałem w planie zrobić z nim całą płytę, natomiast my lubimy się za bardzo i zamiast pracować, po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy o życiu (śmiech). Jak mnie już trochę przycisnęło z czasem, to musiałem mu powiedzieć: "Bartuś, musimy trochę szybciej pracować, bo robimy już płytę rok, a mamy trzy piosenki" (śmiech). To był niesamowity czas, bo uwielbiam tego człowieka i na pewno moja współpraca z nim się jeszcze nie zakończyła. Wiem, że ma na koncie wiele hitów - płytę Dawida Podsiadły czy "Grandę" Brodki, która była świetną płytą. On jest wybitnym producentem. Ale nie bałem się, bo od początku wiedzieliśmy, jaki mamy na to pomysł. Chcieliśmy zrobić popowe numery i wiedziałem, że jeżeli mam je  z kimś robić, to on jest jedyną osobą, z którą mogę to zrobić.

Jakie były wasze inspiracje i do czego dążyłeś, robiąc tę płytę?

- Chciałem po prostu stworzyć popową wersję siebie. Taką, którą będę lubił, która nie będzie jakaś taka "chamska". Myślę, że się to udało. "Helena", mój pierwszy singel, to był spory cios dla moich fanów, których część momentalnie mnie znienawidziła (śmiech). Tak samo było przy Bass Astral x Igo, kiedy zaczęliśmy robić muzykę elektroniczną i w momencie, gdy to wypuściliśmy, fani Clock Machine zmieszali nas z błotem. Jestem do tego przyzwyczajony. Tacy ludzie chcieliby, żebym co roku wydawał tę samą płytę i wtedy by byli zadowoleni.

Wtedy pewnie by mówili, że robisz to samo (śmiech).

- Dokładnie! Są ludzie, których nigdy nie zadowolisz. Ale oni też są potrzebni, bo oni tworzą ten ferment, a ferment jest potrzebny.

Ale faktycznie "Helena" wydaje mi się najbardziej popowa, jeśli spojrzeć na cały album.

- Bo ja później doszedłem do tego, że nie jestem jednak popowym artystą. Nie chodzi nawet o to, że to się ludziom nie podobało. "Helena" niebawem osiągnie podwójną platynę, więc to jest bardzo duży sukces. Po prostu, kiedy później zacząłem współpracować  z innymi producentami, to doszedłem do wniosku, że mój zamysł, że chcę robić popowy album, to nie jestem ja. Tak jak ci powiedziałem na samym początku, muzyka ma wypływać ze mnie. Nie może być zakontraktowana w mózgu, że ma być taka, a nie inna. Zacząłem iść swoją ścieżką i te późniejsze numery, które są mniej popowe, może nie okazały się takim hitem, ale przynajmniej ja jestem z nich zadowolony.

Ja tam momentami słyszę Justina Timberlake’a z "20/20 Experience", który stworzył tam pop, ale bardzo po swojemu i to jest kawał dobrej muzyki.

- To jest bardzo duży komplement, bo ja go mega szanuję. To jest moim zdaniem geniusz, tylko nie jest doceniany na tyle, na ile powinien. Jest oczywiście bardzo znany, ale nie jest uznawany za takiego muzycznego mózga, jakim rzeczywiście jest. To pewnie wynika z jego boysbandowej przeszłości, ale dużo bardziej docenia się dziś Harry’ego Stylesa, który moim zdaniem jeszcze nie dorasta Justinowi do pięt. Może kiedyś go przerośnie, ale na razie to nie jest w ogóle ten poziom.

Sam często wspominasz o planach na międzynarodową karierę, ale zastanawiam się jak wygląda twoja rozpoznawalność w Polsce. Siedzimy teraz w kawiarni i nie widzę dziewczyn czekających za oknem (śmiech).

- Wiesz, ja bardzo zmieniam stylówki. Miałem długie włosy, później je ściąłem, teraz jestem blondynem, zmieniam też często okulary. Dobrze się maskuję (śmiech). Mam wrażenie, że bardzo dużo ludzi mnie poznaje, ale przez to, że nie jestem zbyt medialną osobą, to mają jakiś szacunek do mnie i nie zawracają mi głowy. Mam też dosyć specyficznych fanów. To są zazwyczaj ludzie, którzy są trochę bardziej dojrzali. To nie są, mówiąc brzydko, "niepohamowane nastolatki", które podejdą do ciebie jak masz kotleta w buzi i będą chciały zrobić zdjęcie. Tego typu sytuacje spotykają Dawida Podsiadłę, który gdzie się nie ruszy, to każdy go zaczepia. Wszyscy go traktują jak dobro narodowe. Myślą, że mogą go chwycić za kurtkę i zaprowadzić, gdzie chcą. Jest mi go trochę szkoda, bo jak sam mówi jest to cena, którą płaci za swoją popularność. Natomiast sam świadomie do tego dążył, więc chyba musi to po prostu polubić, bo to się już raczej nie zmieni, przynajmniej przez najbliższe parę lat, dopóki będzie wydawał płyty i teledyski.

A twoje zagraniczne podboje? Kiedy słyszałem jak o tym mówisz, biła z ciebie niemal pewność, że to się może udać.

- Myślę, że może. Już byłem bardzo blisko tego przy projekcie z Kubą (Bassem Astralem - przyp. red.). Jeździliśmy grać do Londynu, mieliśmy na każdym koncercie po kilkaset osób, ale wtedy nam się rozminęły priorytety. Kuba nie bardzo chciał to robić, jemu wystarcza Polska, a ja chciałem iść szerzej. Stwierdziłem, że skoro już raz się prawie udało, to teraz też się być może uda i skoro nie mogłem zrobić tego z Kubą, to zrobię to sam.

Było już kilku śmiałków, którzy próbowali zwojować świat, byli wielkimi nadziejami, ale nic z tego nie wychodziło. Jak myślisz dlaczego?

- Dlatego, że większość nie umie mówić po angielsku (śmiech). Albo potrafią, ale w taki "polski sposób", a to też nie jest dobre. A druga rzecz: po prostu zakorzeniają się tutaj i nie poświęcają tyle czasu ile powinni, żeby zrobić tam karierę. Ja jestem gotów stąd wyjechać, zabrać rodzinę i po prostu spróbować. Monika Brodka próbowała. Tylko, że album "Clashes" był bardzo niszowy. Myślę, że gdyby pojechała tam z taką "Grandą", ale po angielsku, to miałaby dużo większą szansę. Wiesz, ja nie obstawiam, że to na pewno się uda, ale na pewno spróbuję. Inaczej będę na siebie zły.

Ale nie tylko Brodka próbowała. Była Republika, był Hey, było Myslovitz...

- A słyszałeś Myslovitz po angielsku? No właśnie. Z całym szacunkiem, bo to jest legendarny polski zespół, ale to brzmiało jak... Polglish. Najważniejsze jest też to, żeby nie myśleć, że jedziesz tam i coś ci się należy. Gówno ci się należy. Takich jak ty są miliony na świecie. Trzeba się wziąć do roboty i działać powoli, zgarniać małymi łyżeczkami. Myślę, że to dlatego polscy artyści się też wycofywali. Wyjeżdżali, okazało się, że są nikim i nikt z nimi nie chce rozmawiać, a tutaj wrócili, wszyscy ich znają, pani w sklepie daje im towar na kartkę. Ego gra tu bardzo dużą rolę.

Oprócz nowej płyty Clock Machine pracujesz już podobno na kolejnymi solowymi rzeczami. Czym one się będą różnić od tego, co słyszymy na "IGO"?

- Chciałbym iść w jeszcze bardziej niszowe rzeczy. Kolejna płyta będzie nagrana w stylu dark electro, to będzie mroczna muzyka. Bardzo lubię mroczne klimaty w teledyskach, zawsze staram się przemycić coś, co przez chwilę zrobi ludziom ciarki na ciele.

Tak, pamiętam zdjęcia, które przysłałeś do redakcji razem z utworem "To też o Tobie". Nie wiedziałem, czy mogę je publikować w portalu (śmiech).

- Połowa portali odmówiła publikacji tych zdjęć. Ale uznałem, że nie będę tego zmieniał. To miało być mocne. Mamy takie czasy, że jeżeli chcesz kogokolwiek zatrzymać u siebie na chwilę, to musisz albo pokazać dupę, albo zrobić coś mocnego. Dupy nie będę pokazywał, bo mam małą córkę i wolałbym, żeby mi tego za parę lat nie pokazała i zastanawiała się: "Co to jest tato?" (śmiech) Staram się wzbudzić jakieś emocje w ludziach, ale jest coraz mniejszy wybór. Zostaje zauroczenie, wstręt, zachwyt... Wstręt jest jedną z łatwiejszych rzeczy, którą można u ludzi wywołać (śmiech)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: igo | bass astral x igo | Clock Machine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy