Bass Astral x Igo "Satellite": Godne zwieńczenie trylogii [RECENZJA]
Naprawdę wiele długich miesięcy czekaliśmy na trzecią płytę projektu Bass Astral x Igo. Fani z pewnością nie będą rozczarowani, bo to kolejna solidna pozycja w dyskografii duetu. A przy okazji - jak się niedawno okazało - ostatnia.
Po udziale Igo w utworach promujących edycje Męskiego Grania z 2019 i 2020, trudno było nie usłyszeć o kojarzonym wcześniej z Clock Machine wokaliście i jego projekcie z Kubą Traczem - byłym basistą grupy ukrywającym się pod pseudonimem Bass Astral. A wydaje się, że jeszcze całkiem niedawno domyślnymi festiwalami koncertowymi duetu były takie wydarzenia jak Off Festival czy Audioriver. I proszę: wytrwałą pracą duet dotarł do czołówki alternatywnego mainstreamu, podbijając serca post-trójkowych słuchaczy.
Następnie kilkukrotnie przestawił premierę nowej płyty "Satellite", która pierwotnie miała ukazać się w kwietniu 2020, a z której to pierwsze single poznaliśmy 2 lata temu, po czym... zapowiedział rozwiązanie projektu i ogłosił ostatnią trasę koncertową. No, nie jest to najlepszy sposób na wykorzystywanie koniunktury.
Jasne, w dalszym ciągu będzie można usłyszeć ich osobno realizujących się w ramach projektu Clock Machine czy zapowiadanej solówki Bassa Astrala. Nie da się jednak ukryć, że "Satellite" jest zakończeniem pewnego etapu, zwieńczeniem drogi, jaką podążali muzycy. I słuchając samej płyty przypuszczać, z czego wynika ich decyzja.
Trudno mi bowiem odbierać "Satellite" jako kontynuację poprzednich dokonań muzyków w pełnym znaczeniu. Owszem, muzycy sięgali wcześniej niejednokrotnie po żywe instrumenty, chociażby w soulowo-funkującym "Close to Your Love" z "Orell". Jednak nigdy na taką skalę - dominującym składnikiem wyróżniającym duet względem grupy Clock Machine, z którego projekt wyrósł, była bowiem elektronika. Na "Satellite" Igor i Kuba postanowili zaprosić do współpracy muzyków, z którymi koncertowali, i wykorzystać ich możliwości, dzięki którym ożywiali swoje przepełnione syntezatorowymi dźwiękami utwory.
Dlatego też wydaje się, że to pożegnanie z projektem Bass Astral x Igo wynika po części z coraz wyraźniej tlącej się na horyzoncie konieczności skrajnej modyfikacji formuły. I to do poziomu, w którym zupełnie muzycy zupełnie odbiegliby od pierwotnych założeń. To, że ta elektronika wywodząca się z rockowych serc zaczyna ich ograniczać słychać na "Satellite" niejednokrotnie. Dlatego też tak chętnie wpuszczają elementy, które z płytami "Discobolus" oraz "Orell" mogłyby się gryźć.
Zapowiedzią zmian było znane wcześniej, doskonale przyjmowane "Dancing in the Dark", w którym dominują elementy orkiestralne ze smyczkami malującymi atmosferę piosenki. Początkowo dość wyciszona, w połowie nabiera tempa. Przy czym nawet wówczas nie odbiega od organicznego brzmienia: rzuci nam dęciaki, bas wzmacniający dynamikę czy matowo brzmiącą, lecz żywą perkusję.
To oczywiście nie znaczy, że tej elektroniki nie ma. W "Crush" mamy atak trapowych hi-hatów, w "Planets" jawne nawiązania do synthewave'u, "Know Me Better" zmierza w neo-funkową stronę i nie stroni przy tym od chopowania sampli wokalnych, który to zabieg mocno buduje atmosferę mostków w "It's Dark". Przy czym tych syntezatorów, sampli i bębnów eksplorujących klubowe klimaty jest niewątpliwie mniej. W zamian otrzymujemy wypływające nagle trąbki czy podróżujące gdzieś w tle gitary oraz stawianie przede wszystkim na atmosferę, nie zaś na rytm.
Najlepiej jest wtedy, gdy te elementy żywe i elektroniczne współgrają na równym poziomie. Dlatego też świetnie prezentuje się "Bikini", kończące płytę "Etna" (genialne chórki Martyny Szczepianiak), albo takie "Man I Was" - szczególnie gdy w drugiej połowie utworu wokalista oddaje miejsce syntezatorowi grającemu arpeggio oraz dęciakom, które popadają ze sobą w niesamowicie przyjemny dla ucha dialog.
No właśnie: tyle piszę o muzyce, a niewiele wspomniałem o Igo, który niewątpliwie jest jednym z ciekawszych męskich głosów na naszym rynku muzycznym. Charakterystyczna chrypka świetnie sprawuje się w jego sposobie prowadzenia wokalu, w którym daje się wyczuć zarówno wpływy rockowe, jak i soulowe. Przy czym chętnie wychodzi poza strefę komfortu i potrafi imponować skalą, co doskonale słychać w timbalandowym "Celebration", gdzie niesie skojarzenia z Justinem Timberlake'iem.
"Satellite" ma jednak parę problemów. Chłopaki są zakręceni na punkcie charakterystycznego, ciemnego w odbiorze brzmienia, który przy dłuższej sesji odsłuchowej może wzmagać poczucie monotonii. Do tego nie jestem przekonany czy 54 minuty to na pewno odpowiedni czas trwania. Większość utworów trwa powyżej pięciu minut i nie zawsze da się usprawiedliwić ten czas, nawet jeżeli w połowie piosenki kompozycja ulega totalnemu przekształceniu.
Doskonały przykład znajdziemy w "Know Me Better" - kiedy wydaje się, że numer zmierza ku końcowi, a wszystkie dźwięki zostają wyciszone w bardzo zgrabny sposób, po momencie ciszy nagle wraca refren. I ma się wrażenie, że służy to wyłącznie temu, by wykazać jakąś aranżacyjną ekwilibrystykę, która w tym przypadku nie działa. Niestety, momentów, gdy dałoby się wcisnąć stop wcześniej czy uciąć te kilkadziesiąt sekund z końcówki znajdziemy parę. Z drugiej strony, jestem przekonany, że część rozwiązań została żywcem przeniesiona z doświadczeń koncertowych, gdzie z pewnością sprawdza się dużo lepiej.
Jeżeli miałbym jakoś podsumować ostatnią pozycję projektu Bass Astral x Igo, to na pewno nazwałbym ją godnym zwieńczeniem przyjemnej dla ucha trylogii. Nie jest to płyta wybitna czy rewolucyjna, tak zresztą jak poprzednie, szczególnie że od "Discobolusa" zawsze gdzieś tam w tle pobrzmiewał Berlin czy to, co działo się w elektronice brytyjskiej. Ale na pewno trudno odmówić twórczości Bassa Astrala i Igo uroku, który potrafi przykuć do głośnika. Ciekawe więc, jakie ścieżki obiorą już po definitywnym zamknięciu projektu.
Bass Astral x Igo "Satellite", Iglo Records/Mystic Production
7/10