Ewa Farna i jej "trzydziestkowy" bilans. "Mogę się zmieniać i nawet powinnam" [WYWIAD]

Ewa Farna to artystka, która na scenie daje fanom całą siebie. Gwiazda zarówno w Polsce, jak i w Czechach, gdzie gra ogromne wydarzenia, wypełnia słuchaczami wielkie hale, koncertuje tak, jakby jutra miało nie być, dbając przy tym swoim reżyserskim okiem o najdrobniejsze szczegóły show - od choreografii, poprzez narrację koncertu, do kostiumów i technicznych elementów wydarzenia. Jej najnowsze utwory "Nie znam tego miejsca" i "TO JE MOJE HOLKA" z Annet X podbijają sieć i zapraszają kolejnych fanów do wstąpienia w świat Ewy.

Wokalistka stale podbija sceny w Polsce i w Czechach
Wokalistka stale podbija sceny w Polsce i w CzechachRadosław NAWROCKI / FORUMAgencja FORUM

Bartłomiej Warowny, Interia Muzyka: "Nie znam tego miejsca" zrobiło furorę tam, gdzie tylko mogło. Jak się czujesz z rozpoczęciem nowego etapu?

Ewa Farna: Bardzo mi miło. Utwór jest grany w wielu stacjach radiowych, co nie zawsze się zdarza przy premierach. Śpiewam siedemnaście lat, więc wiem, że zdobycie przeboju jest sinusoidą. Cieszę się, że akurat ten singiel spodobał się radiom i fanom, bo cały czas pracuję czy to w Polsce, czy w Czechach, tylko nie wszystko oczywiście obija się szerokim echem.

Koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty! Znowu spotykasz się z wieloma fanami...

Niezmiernie się cieszę. Zloty z fanami, koncerty, wydarzenia muzyczne to to, co kocham. Miałam przepiękne lato koncertowe, byłam niedawno w Londynie, teraz trasa koncertowa w Polsce. Warszawa i Gdańsk to niedawne przystanki, było cudownie! Prywatnie uwielbiam Gdańsk, więc gdy przyjeżdżam z zespołem, jest ogień. Koncerty biletowane mają zupełnie inną atmosferę. Obrałam tę drogę już parę lat temu - decyzja o zmianie na świadomą publiczność dobrze mi zrobiła. Granie dla słuchacza, który decyduje się i chce akurat tam z nami spędzić wieczór, daje energię, która jest nie do porównania.

Choreografia, "stage performance", kostiumy to aspekty wielkich występów w Czechach, którymi słyniesz również w Polsce. Widzimy to i obserwujemy!

Dziękuję, bardzo lubię o to dbać. Koncerty klubowe mają inne możliwości niż wydarzenia halowe, które wymagają nawet kilku dni na zbudowanie całej sceny. Czy organizuję trasę klubową, czy duży koncert w największej czeskiej hali, uwielbiam dbać o detale i reżyserować całość. Festiwale też mają w sobie coś wyjątkowego. Gdy biorę udział w festiwalach i wiem, że ludzie nie przyszli tylko po to, aby posłuchać mnie, to włącza mi się syndrom walki o fana. Wtedy myślę: "Chodźcie, pokażę wam, że potrafię to zrobić dobrze!". Lubię przekonywać do siebie ludzi, bo wierzę w to, co robię. Kocham pracować z tłumem.

Śpiewasz, że od lat bałaś się poznać siebie. Czy to się finalnie udało, czy proces trwa?

Dziwnie jest mi mówić na ten temat nie z pozycji siły, nie po pokonaniu niekomfortowego czasu. Mówię o tym wszystkim z perspektywy człowieka, który przechodzi przez ten proces, nadal poznaje miejsce, w którym jest, a nie czuje się w nim dobrze. Właściwie to nie wiem, jak się czuję i o to chodzi w utworze. Jestem "control freakiem", a życie czasem pokazuje nam, że nie zawsze możemy mieć wszystko pod kontrolą. Jako ekstrawertyczka nie przypuszczałam, że kiedyś będę chciała pobyć trochę sama ze sobą. Teraz chcę być sama. Lubię ten czas. Wiem też, że wiele muszę się jeszcze o sobie nauczyć. Muszę nauczyć się zatrzymywać i w spokoju poczuć wewnętrzne emocje. Mogę się zmieniać i nawet powinnam. Ludzie mi mówią: "Ewka, nie zmieniaj się!", i chociaż wiem, co miłego mają na myśli, z drugiej strony rozwój to też pewna zmiana, a zmiana wydaje mi się jedną z pewnych rzeczy w życiu. To takie moje "trzydziestkowe" bilansowanie.

Szukasz złotego środka?

Uważam, że ważne jest to, aby mieć o czym marzyć. Granice dyskomfortu również są ważne - dążenie do tego, że wszystko musi być idealne, jest zgubne. Czasem, gdy już wydaje nam się, że mamy wszystko, przychodzi największa pustka. Jestem szczęśliwą osobą i często to powtarzam, ale zaobserwowałam taką zależność. Zawsze patrzę na szklankę, jak na do połowy pełną. Z negatywnych sytuacji wyciągam wnioski i nie lubię się dołować. Czasem robię to na siłę, przez co nie pozwalam sobie poczuć gorszych emocji. Nad tym też chcę pracować, bo chyba normalnym jest czasami się trochę posmucić czy wkurzyć.

Na końcu teledysku do "Nie znam tego miejsca" zrzucasz zbroję. To bardzo symboliczny obraz.

Ten "visualizer" to akt zrzucenia warstw, które często sami sobie nakładamy, albo nakłada na nas rodzina, przyjaciele, społeczeństwo. Istotne jest, aby powoli poznawać siebie - poznawać, co tak naprawdę kryje się pod tymi wszystkimi warstwami. Do sedna. Kim jesteśmy? Kim jest prawdziwa Ewa? Poznaję siebie na nowo, bo przecież rola mamy mogła mnie znacznie zmienić, więc warto obserwować i uświadamiać sobie te zmiany we własnej głowie. Klip to powrót do mojego prawdziwego środka.

Gdzie szukasz tego środka?

Uwielbiam kierować sama autem. Wtedy włączam podcasty i przeżywam swoją ciekawość świata, albo odpalam głośno muzę, śpiewam, zdarza mi się też płakać. Lubię ten moment, bo jest niezwykle uwalniający. Bałam się, że Patryk Kumór, z którym współpracowałam, pomyśli, że jestem jakaś dziwna. Gdy tworzyliśmy utwór, byłam bardzo emocjonalna, nawet się rozpłakałam w trakcie. Powtarzałam, że niby wszystko mam, a jednak czegoś mi brakuje, tylko właściwie nie wiem, czego. Czułam się winna z tym uczuciem, bo przecież nie wypada absolutnie na nic narzekać, a jednak ten niepokój czuję, choć naprawdę bardzo nie chcę. Patryk podszedł do tego na poważnie, czułam, że bardzo poczuł ten temat i udało nam się razem w swobodny sposób stworzyć coś dla mnie bardzo autentycznego i tkliwego.

A kogo prywatnie lubisz słuchać?

Ostatnio Olivii Rodrigo, Raye, Taco Hemingwaya i jego "1-800 Oświecenie". Ostatnio słucham również czeskiego rapu, a to chyba dlatego, że dobrze mi się tego słucha podczas treningów. Nowy album Billie Eilish, "Hit Me Hard and Soft“, też uważam za świetny.

Fragment "I loved you and I still do. Just wanted passion from you. Just wanted what I gave you" jest mega mocny...

Tak! Uwielbiam numer "The Greatest". Gdy włączam smutne piosenki, pozwalam sobie na odżycie w sobie tych mniej komfortowych emocji i, choć tak naprawdę nie są moje, utożsamiam się z nimi. Właśnie to cudo potrafi robić muzyka - ostatnio o wiele bardziej doceniłam ją nie tylko jako twórca, ale też jako odbiorca.

Matteo Bocelli o świątecznym koncercie: Coś wyjątkowegoMichał BorońINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas