Amenra: "Nie zobaczycie nas śmiejących się na scenie" [WYWIAD]
Belgijska grupa Amenra już niebawem odwiedzi Polskę. 25 kwietnia zespół wystąpi w warszawskim klubie Oczki, a dzień później w krakowskim Kwadracie. W marcu formacja opublikowała dwie EP-ki "De Toorn" oraz "With Fang and Claw", o których więcej opowiedział wokalista Colin H. van Eeckhout.

Tymoteusz Hołysz, Interia Muzyka: Niedawno opublikowaliście 2 nowe EP-ki. Wydając "De Toorn" i "With Fang and Claw", wasza muzyka zatoczyła pełne koło. Czy powiedziałbyś, że zespół zaczyna teraz nowy rozdział?
Colin H. van Eeckhout: - Tak, czuję, że znaleźliśmy nasz drugi oddech. Nie możemy się doczekać, aby napisać nowy album. Ocenialiśmy, przyglądaliśmy się temu, co robiliśmy w przeszłości, rozmawialiśmy o tym i zadawaliśmy sobie pytanie, co chcemy zrobić, jaką historię chcemy opowiedzieć i w jaki sposób? To w pewnym sensie dało nam energię, żeby pojechać po bandzie. Po 26 latach na scenie prawdopodobnie mamy dłuższą przeszłość niż przyszłość teraz. Przyjęliśmy ideę, że jeśli wciąż chcemy, zrobić coś imponującego i opowiedzieć jakąś historię, teraz jest na to najlepszy moment.
Widzisz siebie w trasie koncertowej, grającego przez 60 lat, tak jak robią to na przykład Scorpionsi? Czy raczej uważasz, że historia Amenra skończy się prędzej niż później?
- Nie wiem. Czasami o tym rozmawiamy i zastanawiamy się nad fizycznym aspektem naszych występów, ponieważ są one dość intensywne i nie jest to takie proste. Już odczuwamy, że jest inaczej niż wtedy, gdy mieliśmy po 25 lat. Na pewno odbija się to na organizmie i zastanawiamy się, jak długo będziemy w stanie to robić. Musimy szanować muzykę, musimy być w stanie zrobić to przyzwoicie i dostarczyć ją w należyty sposób. Czas pokaże. Mamy też akustyczną wersję Amenra, z którą jestem pewien, że będziemy mogli grać tak długo, aż nie będziemy już mogli chodzić, ale nie wiemy, co z ciężką muzyką. Prawdopodobnie będziemy w stanie tworzyć piosenki i albumy w nieskończoność, ale nie jestem pewien, czy będziemy w stanie fizycznie tchnąć w to życie.
Wspomniałeś, że jesteście na scenie prawie 30 lat. Jak rozwinęła się twoja wizja artystyczna w stosunku do początków?
- Jako istota ludzka ewoluujesz i po 25 czy 30 latach patrzysz na świat zupełnie inaczej. Masz o wiele większe doświadczenie niż miałeś na początku. Gdy jesteś młodszy, bierzesz pewne rzeczy za pewnik. Teraz zdajemy sobie sprawę, że mamy wielkie szczęście, że nadal jesteśmy w stanie robić to, co robimy, że się odnaleźliśmy i że jesteśmy tak kompatybilni jako ludzie. Nasze charaktery, nasze życie i wszystko musi być tak poukładane, aby każdy mógł odnaleźć swoją własną równowagę i szczęście. Ewoluujesz, ale nadal jest w tym coś interesującego. Szukasz wyzwań, szukasz rzeczy, których wcześniej nie robiłeś, szukasz sposobów na opowiedzenie swojej historii tak, jak jeszcze tego nie roiłeś. Bardzo ciekawie jest móc spojrzeć na to wszystko z różnych stron.
W jakim kierunku zamierzacie teraz podążać?
- Myślę, że nie możemy się doczekać, aby ponownie odkryć cięższą stronę Amenra. Mieliśmy kilka łagodniejszych albumów. W tej chwili piszemy ciężką muzykę, ale jesteśmy też bardzo zainteresowani napisaniem w pewnym momencie całkowicie akustycznego albumu. Chcemy go bardzo dopracować, ponieważ nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. Gramy akustyczne koncerty od dziesięcioleci, ale nigdy nie napisaliśmy takiego krążka, więc to na pewno coś, co byłoby dla nas wyzwaniem. Zawsze miło jest wyjść ze strefy komfortu i odkryć siebie na nowo.
W jednym z waszych postów na Instagramie wspomnieliście, że proces pisania piosenek na obu EP-kach był zupełnie inny. w jaki sposób powstawanie utworów różniło się od siebie?
Dwa utwory, które znalazły się na "De Toorn" zostały napisane w tym samym czasie, co "De Doorn", ponieważ tak naprawdę miała to być seria. Pisaliśmy te rzeczy na specjalne okazje w Belgii. Organizowaliśmy spotkania, na których odbywały się wielkie rytuały przy ogniu. Kawałki pisaliśmy z nastawieniem, że tych wieczorów będziemy rozmawiać głównie z Belgami, Flamandami, zwracałem się bezpośrednio do nich. Dlatego zdecydowaliśmy się też pisać w naszym ojczystym języku.
Zupełnie inaczej jest, gdy piszesz na uroczystość, podczas której wiesz, że będziesz rozmawiał z ludźmi i będziesz godził się z niedocenioną stratą i odsłaniał pomnik. Pracujesz wokół ognia i zgromadzonych tam ludzi. Pisząc takie rzeczy jak "With Fang and Claw" lub albumy "Mass", jest to bardziej skierowane do nas samych. Nie zwracamy się do nikogo innego, tylko do siebie i do rzeczy, które są nieuchwytne wokół nas, takich jak choroba, wszelkiego rodzaju straty, wszystkie tematy, które traumatyzują nas po drodze i sprawiają, że nasze życie się chwieje. Ta muzyka jest w dużej mierze ukierunkowana na to, czym żyjemy w danym momencie, co się u nas dzieje.
Jak odprężasz się po przelaniu tak ciężkich emocji w nagraniach? Wyobrażam sobie, że proces nagrywania tak ciężkiej muzyki wypełnionej żalem, stratą i bólem musi być bardzo wymagający.
- Myślę, że tak bardzo się do tego przyzwyczailiśmy, że stało się to częścią naszego funkcjonowania, robimy to od 16 roku życia. Jako Amenra jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi, ale w większości przypadków koncerty są święte. Nie zobaczycie nas śmiejących się na scenie. To bardzo poważna sprawa. Staramy się wejść tak głęboko, jak to tylko możliwe, ale za kulisami jesteśmy bliskimi przyjaciółmi i świetnie się razem bawimy. Możemy się z tego szybko wygrzebać. Pisząc, czasem ktoś uroni łzę, ale można z tego stanu bardzo łatwo wyskoczyć, nagle jedno z nas mówi coś głupiego i wszyscy wybuchamy śmiechem.
Przyzwyczailiśmy się do tego. Kiedy piszemy - a to jest coś, co zdarza się przez większość czasu w samotności - wtedy przekazujemy i odczuwamy ten ładunek emocjonalny. Jak tylko jesteśmy razem, dużo się też śmiejemy. Czasami ta energia się zmienia, ale końcowy efekt musi być odczuwalny, musi być szczery i prawdziwy. Myślę, że to jest dla nas esencja.
Wasze występy na żywo również są bardzo intensywne. Czy początkowo odbijały się one na twojej psychice?
- To zależy od tego, jak się czuję. Tak samo jest z publicznością. Czasami potrzebujesz koncertu, a czasami nie potrzebujesz go wcale, więc doświadczysz go w zupełnie inny sposób. Jeśli nie czuję się zbyt dobrze, albo mam jakiś ciężar na swoich barkach, to bardziej potrzebuję koncertu i będę mógł wejść trochę głębiej. Zawsze mam nadzieję, że uda mi się pójść trochę zagłębić, że będę mogę się w tej muzyce zatracić, ale to nie zawsze działa.
Czasami rzeczy techniczne trzymają cię na ziemi, utrzymują cię na scenie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jesteś w stanie przebić się przez szklany sufit muzyki, staje się to magią. To bardzo potężne doświadczenie. Stoisz na scenie, czując, że jesteś gotowy, aby pokonać wszystko, co stoi na twojej drodze lub wszystko, co cię powstrzymuje. To doświadczenie pełne bardzo wysokich wzlotów i bardzo niskich upadków.
Gracie koncerty w nietypowych miejscach, takich jak kościoły czy lasy. Jak ważna jest przestrzeń w ogólnym odbiorze waszej muzyki?
- Odkryliśmy, że mamy możliwość grania tam, gdzie chcemy. Zrobiliśmy to chyba 15 czy 20 lat temu, kiedy graliśmy poza festiwalem. Po raz pierwszy wypożyczyliśmy agregat i bawiliśmy się w lesie w pobliżu pola namiotowego festiwalu. Kiedy to zrobiliśmy, poczuliśmy magię w powietrzu, że nie jest to konwencjonalne miejsce. To było w lesie i ludzie musieli nas znaleźć. Musieli podążać za dźwiękiem. Fakt, że jesteś w takim miejscu sprawia, że możesz ten występ odczuć jako coś bardziej wyjątkowego, niż gdy jesteś w sali koncertowej.
Czujesz, że jest to unikalne i cenne, ponieważ najprawdopodobniej już nigdy się nie powtórzy. Podchodzisz do tego jako szczęśliwy świadek. Każdy czuje większą wdzięczność za to, że tam jest. Staramy się zapewnić podobne doświadczenie naszymi wizualizacjami. Nawet kiedy gramy w sali koncertowej, staramy się oderwać słuchacza od tego miejsca. Staramy się umieścić go w lesie lub w ruinie. Tylko po to, by mogli zapomnieć o tym, że stoją w miejscu, które postrzegają jako świątynię rozrywki.
Jak postrzegasz rolę ciszy i przestrzeni w waszej muzyce, zwłaszcza w kontekście dynamiki pomiędzy momentami spokojnymi i intensywnymi?
- Moim zdaniem w tym właśnie tkwi magia, w ciszy. Momenty, kiedy jesteś na dużej scenie i grasz dla 20 000 ludzi, a oni wszyscy w pewnym momencie milczą, są wyjątkowe. Nikogo nie słychać, czujesz napięcie w powietrzu, bo to nie jest normalne, że tysiące ludzi w pewnym momencie się zamykają. Nie widuje się tego często, to sytuacja, w której cisza nadaje wagę chwili i sprawia, że jest ona bardziej intensywna. Wynika to z faktu, że kiedy wybuchamy, w ciężkiej części utworu, kontrast jest tak duży, że aż przytłacza.
Cisza jest równie ważna, jak głośność ciężkich części, one ze sobą współpracują. Kiedy przechodzisz od bardzo intensywnej, głośnej partii i wpadasz w cichą, akustyczną melodię, przenosi to widza z jednej skrajności w drugą. Ciekawie się z tym pracuje, cisza jest bardzo ważna w naszej twórczości. Wrażliwość jest tak samo ważna jak siła, którą posiadamy. To równowaga. Każda istota ludzka jest wrażliwa i każdy człowiek dąży lub ma nadzieję, że będzie silny, gdy przyjdzie mu zmierzyć się z trudnymi tematami. To sprawia, że ludzie myślą o wszystkich krokach w życiu.
Wróćmy na chwilę do EP-ek. Wszystkie cztery piosenki doczekały się teledysków, a raczej krótkich filmów. Skąd wziął się pomysł na taką wizualną reprezentację? Jest w nich dużo symboliki.
- Tak, w przypadku Amenra zawsze uwielbiałem skupiać się na abstrakcyjnej naturze rzeczy, szczególnie wokół kościoła Ra i duchowego aspektu naszej muzyki. Zawsze staram się nie wyjaśniać zbyt wiele szczegółów, ponieważ uważam, że bardzo ważne jest, aby słuchacz lub widz był w stanie samemu skonstruować własne znaczenie tych rzeczy i szukać siły w pewnych częściach. Zawsze powtarzam, że to, jakie to ma dla mnie znaczenie, nie ma wpływu na to jak odbierze to słuchacz. Powinien spróbować zobaczyć lub poczuć, co to dla niego oznacza.
Ostatni teledysk, który zrobiliśmy, to "Salve Mater" z "With Fang and Claw". W języku niderlandzkim są pewne odniesienia w Biblii, nie wiem, czy takie same znajdują się też w tłumaczeniu angielskim czy innym, ale chodzi o metaforę boga. Nie powiem, że dokładnie Boga, ale czegoś większego niż człowiek. W tym filmie mamy kilku ludzkich wojowników, którzy próbują wspiąć się na wieżę w kierunku głosu, w kierunku tej wszechmocnej istoty, a potem w końcu stają przeciwko sobie, niektórzy zdradzają się nawzajem, niektórzy sobie pomagają. Każda z postaci pełni jakąś funkcję i wszystkie reprezentują ludzkie uczucia. Jednym z nich jest strach, drugim zazdrość, a trzecim próżność. Na końcu strach jest tym, który dociera na górę tylko po to, by zobaczyć, że wszechmocna istota jest małym ptakiem i nie żyje.
Z kolei w pierwszym z teledysków, "Heden", mamy starszych mnichów w klasztorze, do którego wchodzi procesja młodych ludzi. Kwestionujemy tam dzisiejsze społeczeństwo, w którym rządzi mężczyzna ze starszego pokolenia. Uważamy, że powinniśmy zrobić miejsce dla młodszych pokoleń i kobiet. Oni są przyszłością. Obrazuje to pewną równowagę, która naszym zdaniem jest bardzo ważna w życiu. Jeśli coś jest niezrównoważone, to nigdy nie jest kończy się dobrze.
Bardzo ciekawi mnie twoja opinia na temat używania sztucznej inteligencji w muzyce, ponieważ obecnie toczy się na ten temat ogromny dyskurs. Wasza muzyka jest bardzo głęboko zakorzeniona w emocjach, które są praktycznie niemożliwe do sztucznego odtworzenia.
- Tak, to interesujący temat, też sporo o tym rozmawiamy. Mam kilku przyjaciół, którzy tworzą niesamowite rzeczy związane ze sztuczną inteligencją i myślę, że to naprawdę ciekawe. Sztuczną inteligencją i tak kieruje człowiek, który musi wpisać swoje podpowiedzi. Zawsze będziesz mieć ludzi, którzy są w tym lepsi i bardziej kreatywni niż reszta. Istnieją ludzie, którzy potrafią zrobić z niej magiczne rzeczy, a pozostali zrobią coś OK. Jeśli chodzi o odtwarzanie muzyki za pomocą sztucznej inteligencji, wierzę, że może to być kłopotliwe lub może być ciężko dotknąć ludzkiego stanu.
Nawet nam czasami ciężko jest przelać emocje formę. W naszej muzyce nie ma struktury, nie ma refrenu, nie ma powtórzeń partii. Kiedy tworzymy, a także posługujemy się obrazem, szukamy momentów, które nas dotykają. Kiedy jesteśmy na próbie i dochodzimy do określonego riffu lub partii, niektórzy z nas dostają gęsiej skórki. Kiedy nasz gitarzysta nagrał piosenkę i wysyłał mi ją jako demo, a ja słucham jej w domu, zmywając naczynia czy cokolwiek innego i nagle mam łzy w oczach. Wtedy wiem, że mamy coś wyjątkowego. Jeśli już to mamy i dołożę do tego odpowiednie słowa lub odpowiednią melodię wokalną, będzie to jeszcze potężniejsze.
Wątpię, że maszyna będzie w stanie to zrobić. Nie może mieć emocji jako punktu odniesienia, przynajmniej nie teraz. Nie boję się tego. Robimy bardzo niekonwencjonalne rzeczy i gramy długie utwory. W dzisiejszych czasach nie jest to dobre dla algorytmów, szybkiego tempa życia oraz filmów na TikToku. Takie rzeczy będzie można robić za pomocą sztucznej inteligencji, ale to, co my robimy, będzie trudne do skopiowania.
Jak opisałbyś waszą historię komuś, kto po raz pierwszy trafia na Amenra?
- Myślę, że staramy się opowiedzieć historię każdego człowieka, posługując się konkretnym stylem muzycznym. Wierzę, że ludzie, którzy niekoniecznie znają nasz styl lub nawet nie lubią naszego takiego gatunku muzycznego, kiedy zobaczą koncert na żywo, zrozumieją, o co w tym chodzi. Rozpoznają pewne uczucia, które staramy się zmaterializować w muzyce. Pracujemy z uniwersalnymi zespołami i staramy się dokumentować egzystencjalną podróż człowieka. Kwestionujesz życie, kwestionujesz śmierć lub rzeczy, których nie możemy pojąć. Staramy się zrozumieć stratę, smutek i ból, czyli rzeczy, z którymi każdy człowiek będzie musiał się kiedyś zmierzyć. Mamy niezwykle szeroką paletę emocji. Mogą przejść od ekstremalnie małych i wrażliwych do niezwykle dużych i potężnych. Myślę, że nie ma zbyt wielu gatunków muzycznych, które to oferują.