Bon Scott: Autostrada do piekła. 45 lat od śmierci legendarnego wokalisty AC/DC
Był jednym z symboli rock'n'rollowego trybu życia. Jednak okazało się, że to była "autostrada do piekła", jak głosił tytuł płyty "Highway to Hell" grupy AC/DC. 19 lutego mija 45 lat od przedwczesnej śmierci wokalisty legendarnej grupy rodem z Australii.

"Spotkaliśmy wielu ludzi, piliśmy na umór i świetnie się bawiliśmy" - to jeden z cytatów Bona Scotta, który doskonale obrazuje mocno rozrywkowy tryb życia, jaki w latach 70. prowadził wokalista. Jego skrzekliwy głos znakomicie wpasował się w bluesowo-hardrockowe kompozycje braci Angusa i Malcolma Youngów, czyli gitarzystów i liderów australijskiej grupy AC/DC, jednego z symboli klasycznego hard rocka.
Urodzony w szkockiej miejscowości Kirriemuir Ronald Belford Scott w wieku 6 lat wyemigrował z rodziną do Australii. Pierwsze przygody z muzyką to nauka gry na perkusji w Fremantle Scots Pipe Band. Szybko porzucił szkołę na rzecz drobnych zatargów z prawem (wylądował w poprawczaku). Ratunkiem od zejścia na złą drogę okazała się muzyka.
Zobacz również:
Bon Scott i jego muzyczne porządki
W 1964 roku, w wieku 18 lat, Bon Scott powołał do życia grupę The Spektors, w której pełnił rolę perkusisty i okazjonalnie wokalisty. Po dwóch latach członkowie The Spektors połączyli siły z inną lokalną formacją The Winstons, w wyniku czego powstał zespół The Valentines. Wówczas Scott poznał kompozytora George'a Younga z grupy The Easybeats, ówcześnie jednego z najpopularniejszych zespołów w Australii. Dodajmy, że George Young to starszy brat wspomnianych na początku Angusa i Malcolma, późniejszych założycieli AC/DC.
Po pierwszych sukcesach The Valentines rozpadli się na skutek "różnic artystycznych". Swoją rolę w zakończeniu kariery miał także głośno komentowany skandal z nielegalnymi używkami. Bon Scott przeniósł się do Adelajdy, gdzie dołączył do rockowej grupy Fraternity. Podczas trasy w Wielkiej Brytanii skrzyżowały się drogi Scotta z zespołem Geordie, na czele której stał Brian Johnson, następca wokalisty w AC/DC.
Jak kierowca AC/DC został wokalistą
Rozpoczynającą się karierę wokalną mógł przerwać fatalny wypadek motocyklowy, po którym Scott przez kilka miesięcy przebywał w śpiączce. W tym czasie żywot zakończył pozbawiony wokalisty zespół Fraternity. W końcu, w 1974 roku, Scott - wiążący koniec z końcem jako kierowca w Adelajdzie - poznał bracia Youngów i pozostałych muzyków AC/DC. Liderzy grupy dojrzewali właśnie do decyzji o wyrzuceniu dotychczasowego wokalisty Dave'a Evansa. Pracujący już jako kierowca zespołu Scott wyraził zainteresowanie posadą perkusisty AC/DC, na co trzej bracia (czasowym basistą był George Young) zakomunikowali mu, że potrzebują go za mikrofonem. To był strzał w dziesiątkę.
Szybko przyszły pierwsze sukcesy. Rockowe granie święciło wówczas triumfy, a o zespole robiło się coraz głośniej. W lipcu 1979 roku wybuchła prawdziwa bomba - ukazał się przełomowy album "Highway To Hell", wyprodukowany przez uznanego speca Roberta "Mutta" Lange. Za sprawą tego wydawnictwa AC/DC wskoczyło do ścisłej czołówki mocnego rocka, a tytułowy numer został uznany za rockowy hymn. Australijczyków pokochały też Stany Zjednoczone - album dotarł do 17. miejsca tamtejszej listy przebojów.
Bon Scott jednak nie zmienił swojego trybu życia, w którym jedną z głównych ról grał alkohol. 19 lutego 1980 roku po jednej z mocno zakrapianych imprez w londyńskim klubie Music Machine zasnął w samochodzie, odprowadzony przez towarzysza Alistaira Kinneara. Po nocy Kinnear wrócił do auta, w którym znalazł wokalistę niedającego oznak życia. W szpitalu, do którego zawiózł Scotta, lekarz mógł jedynie stwierdzić zgon rockmana. Przyczyną śmierci było zadławienie się wymiocinami na skutek zatrucia alkoholem.
Zgon charyzmatycznego muzyka szybko wywołał liczne teorie spiskowe. Według niektórych, Scott zmarł na skutek uduszenia spalinami, lub przedawkowania twardych używek. Nawet Ozzy Osbourne w dokumencie "Don't Blame Me" utrzymywał, że Bon Scott zmarł z wyziębienia.
To mógł być koniec AC/DC
Załamani tragedią pozostali muzycy AC/DC rozważali rozwiązanie zespołu. Jednak ostatecznie zdecydowali, że Scott tego by nie chciał, a dodatkowo pomysł kontynuacji kariery wsparła rodzina wokalisty. Po pięciu miesiącach gotowy był album "Back In Black", nagrany w hołdzie dla Bona Scotta. Płyta okazała się gigantycznym sukcesem - sprzedano blisko 50 milionów egzemplarzy, a na liście wszech czasów ustępuje ona jedynie legendarnemu "Thrillerowi" Michaela Jacksona.
W 1997 roku ukazał się także specjalny box AC/DC "Bonfire", wydany dla uczczenia pamięci charyzmatycznego frontmana.
Prochy Scotta zostały złożone na cmentarzu Fremantle. Miejsce ostatniego spoczynku wokalisty stało się miejscem pielgrzymek tysięcy fanów - to najczęściej odwiedzany grób w Australii. W 2008 roku, w odstępie kilku miesięcy, w Perth i w porcie w Fremantle odsłonięto pomniki Scotta.
"Nienawidzę, gdy ludzie próbują zrobić z rocznicy coś w rodzaju niezdrowej sensacji, dlatego chcemy, żeby to wydarzenie było pełne szacunku. Bon jest wciąż częścią zespołu, częścią nas" - podkreślał Brian Johnson.
Dodajmy, że AC/DC - w składzie z liderów pozostali już tylko Brian Johnson i Angus Young - 4 lipca ponownie zagra w Polsce. Koncert odbędzie się na PGE Narodowym w Warszawie.