Tego słuchała redakcja Interii Muzyki w 2024 roku. To najlepsze zagraniczne albumy, które przykuły naszą uwagę
Oprac.: Tymoteusz Hołysz
Powiedzieć, że w tym roku wyszło dużo dobrej muzyki, to jak nie powiedzieć nic. Rok 2024 był pełen fenomenalnych premier w każdym możliwym gatunku muzycznym, od popu, przez hip-hop, aż po ekstremalny metal i hardcore. Jaka muzyka podbiła nasze serca? Oto najlepsze zagraniczne albumy wydane w 2024 roku według redakcji Interii Muzyki.
Oliwia Kopcik
IDLES - "Tangk"
Ludzie w mojej bańce muzycznej w 2024 roku podzielili się pomiędzy "Wild God" Nicka Cave'a, bo to Nick Cave, i "Songs of a Lost World" The Cure, bo to płyta wydana po 16 latach, a wciąż dobra. To wybory dosyć oczywiste, więc nie będę sobie marnować miejsca, skoro wszyscy i tak wiedzą, no nie?! Ode mnie zatem IDLES i ich "Tangk".
Przyznać muszę, że nie byłam fanką wcześniej i nie czekałam z utęsknieniem na tę płytę. Ale jak już posłuchałam, to zostałam i cieszę się bardzo, że ten album jest. Album idealny do wszystkiego - i do biegania (spróbujcie nie odpalić kolejnych pokładów energii przy "Gift Horse"!), i jako soundtrack, jeśli idziecie nocą przez miasto i potrzebujecie wyglądać lekko psycho, i na koncerty, żeby przeżyć najlepsze pogo w życiu.
Właśnie występ na Inside Seaside przekonał mnie ostatecznie o doskonałości tego zespołu. Od razu przypomnieli mi też uczucia towarzyszące przy Sleaford Mods, którzy zresztą w 2024 roku obchodzili 10-lecie "Divide and Exit" i których również gorąco polecam. Te dwa zespoły łączy jeszcze jedno - oba dystansują się od określania jako punk, ale przecież nie ma się czego wstydzić, kiedy to trochę prawda!
Michał Boroń
Nick Cave and the Bad Seeds - "Wild God"
Bóg jest tylko jeden. Dziki Bóg, dodajmy, i wszystko będzie jasne. "Ta płyta wybucha z głośnika, a ja daję się jej porwać. To skomplikowany album, ale jest też głęboki i radośnie zaraźliwy" - tak o "Wild God" mówił sam Nick Cave.
"A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój" - śpiewał Krzysztof Cugowski z Budką Suflera. Zapis właśnie tego stanu, przejścia między burzą a spokojem, jest "Wild God". Wygląda na to, że Książę Ciemności, kaznodzieja beznadziei, dotarł na drugi brzeg, zostawiając za sobą traumę związaną z tragicznymi śmierciami swoich dwóch synów.
Bóg jest tylko jeden, ale mam dla was moją tegoroczną Top 10 ze świata:
2. The Cure - "Songs of the Lost World"
3. Fontaines D.C. - "Romance"
4. Weather Systems - "Ocean Without a Shore"
5. Michael Kiwanuka - "Small Changes"
6. Opeth - "The Last Will and Testament"
7. Mark Knopfler - "One Deep River"
8. David Gilmour - "Luck and Strange"
9. Jerry Cantrell - "I Want Blood"
10. Ulver - "Liminal Animals".
Tymoteusz Hołysz
Speed - "ONLY ONE MODE"
Hardcore'owa scena chyba nigdy nie miała się tak dobrze. Odkąd Turnstile wydali w 2021 roku podszyte popem "GLOW ON", coraz głośniej robiło się o grupach pojawiających się w ich okolicy. Nie inaczej stało się w przypadku australijskiego Speed, które w 2022 roku otwierało występy wcześniej wspomnianego zespołu w Melbourne i Sydney. W tym roku ukazał się ich debiutancki album studyjny wydany na łamach wytwórni Flatspot Records. Nazwanie "ONLY ONE MODE" długograjem jest trochę nad wyraz, bo cały materiał zamyka się w niespełna 25 minutach, ale za to jak intensywnych i przebojowych! Od fenomenalnego "REAL LIFE LOVE", w którym gitary aż grzeją po uszach, przez "THE FIRST TEST" z genialnie wplecionym fletem w breakdownie, aż po "SHUT IT DOWN", gdzie nie zostaje nic innego, niż po prostu wykonywać "2 step" na zmianę z kopniakami w powietrze. To krążek idealny na każdą porę roku, każdy humor i każdą pogodę!
Bartłomiej Warowny
Ariana Grande - "eternal sunshine"
Look, it's Glinda! Czekała, aż świat znowu ją pokocha i tak się właśnie stało. Ariana Grande zajęła się w 2024 roku konceptem wymazania wspomnień, wypuszczając swój siódmy studyjny album "eternal sunshine". Pierwszy utwór projektu kreśli koncepcyjny charakter albumu - zaczyna się pytaniem: "Skąd mam wiedzieć, że jestem we właściwym związku?", dając nam do zrozumienia, że z biegiem słuchania poznamy sekret dobrej relacji. I tak rzeczywiście jest, ale do poznania odpowiedzi zostaje nam jeszcze dwanaście utworów. Kolejnym z nich jest "bye", czyli Max Martin i Ilya, mój ulubiony popowy duet producencki. Dance-pop spotyka się ze smutną treścią - Grande, jak przez większość płyty, wprowadza nas w świat rozstania z byłym już mężem. Bawi się funkiem, włącza w to smyczki, a całość kumuluje zawzięciem disco, jakby Dua Lipa niewystarczająco nas straumatyzowała utworem "Love Again".
Wiem, że nie umiem wybrać mojego faworyta z albumu, jednak to właśnie drugi oficjalny singiel krążka jest wszystkim, czego potrzebowałem od Ariany. Zespolenie lustrującego filmu "Eternal Sunshine of the Spotless Mind", w którym to Jim Carrey i Kate Winslet jako Joel i Clementine poddają się zabiegowi wymazania siebie z pamięci, z konceptem klipu do utworu sprawia, że "we can’t be friends (wait for your love)" redefiniuje dotychczasową karierę Ari. Ta wydaje się dojrzalsza, kontrolująca, progresywnie stonowana, pewna własnej popowej ścieżki jak nigdy dotąd. Utwór rozgościł się w notowaniach i przez tygodnie nigdzie się nie wybierał. Bit przypomina mi "Dancing On My Own" Robyn i pewnie dlatego od razu wrył mi się w głowę. Każdy może interpretować go po swojemu - czy to w kontekście zakończenia relacji, przyjaźni, czy chociażby rozprawienia się z mediami, które dwa lata wstecz nie były zbyt przychylne Arianie. Jak opisuje ona sama, klip do utworu jest zwizualizowaniem treści całego krążka.
Weronika Figiel
Royel Otis - "PRATTS & PAIN"
Zastanawiając się nad tym, który album wyróżnić jako mojego faworyta 2024 roku, zdałam sobie sprawę z tego, że ten rok był dłuższy niż myślałam. Krążki wydane w początkowych miesiącach posądzałam o zeszłoroczne, a gdy okazało się, że powinnam uwzględnić je przy selekcji, stworzyła mi się nie lada zagwozdka. No bo, jak mogłabym pominąć "The Show: Live On Tour" Nialla Horana, które w każdej możliwej chwili pozwala mi przenieść się na arenę wypełnioną tysiącem słuchaczy i powrócić wspomnieniami do jednego z moich ulubionych koncertów 2024 roku? Ciepły głos Horana i wrzaski fanów to wszystko czego potrzebuję do szczęścia. Nie sposób też zapomnieć o drugim albumie girl in red - "I'M DOING IT AGAIN BABY!". Wciąż da się tutaj wychwycić urok początkującej artystki i radość z możliwości nagrywania muzyki, a także rozwinięty warsztat i bezkompromisowe podejście do tworzenia. Tym razem Marie postawiła na mieszankę energetycznych melodii i melancholijnych brzmień, z których jest znana. Był to powrót w perfekcyjnym stylu, lecz - o dziwo - inny album stał się moją ścieżką dźwiękową minionego roku.
Usłyszałam o Royel Otis dopiero w sierpniu 2024 roku, a co więcej - od razu miałam okazję zobaczyć ich koncert na żywo. To, jak potrafili skraść serca festiwalowej publiczności i rozbujać ogromny tłum, nawet jeśli niewielu kojarzyło więcej niż jedną ich piosenkę i nie wszystkim chciało się machać rękami w trzydziestostopniowym upale, zapadło mi w pamięci na tyle, że potem nie mogłam przestać rozkoszować się ich muzyką przez kilka miesięcy. "PRATTS & PAIN" stało się dla mnie albumem roku niespodziewanie, ale chyba właśnie o to chodzi. Piosenka "Sofa King" była moim hymnem późnego lata - słuchając jej do tej pory widzę ciepłe wieczory i zachody słońca nad jeziorem. Ta płyta to indie pop w najlepszym możliwym wydaniu - hipnotyzujące, gitarowe brzmienia, które zostają z tobą na dłużej.
Rafał Samborski
Charlie XCX - "brat"
To nie był brat summer – to był brat year. To album, który jest wielkim zwieńczeniem drogi nie tyle samej Charlie XCX, co jej głównego producenta, A.G. Cooka, będącego niegdyś głównodowodzącym wytwórni PC Music. Dla tych, co nie lubią się samodzielnie wgłębiać w tego typu historie – ponad dekadę temu grupa muzyków z Wielkiej Brytanii postanowiła wykręcać wszystko, co w popie przełomu lat 90. i 2000 było najbardziej kiczowate do granic eksperymentatorskich możliwości. Tak utworzył się hyperpopowy, przeładowany cukierkową elektroniką styl, który Charlie XCX podchwyciła, rozpoczynając współpracę z muzykami przy okazji epki „Vroom Vroom” z 2015. Mam wrażenie, że w przypadku „brat” ten styl został doprowadzony do absolutnej perfekcji. Tkwi tu niesamowicie dużo przebojowości, ale też dzieło to na tyle wyraźnie mruga w kierunku słuchacza bardziej poszukującego, że krążek zadowoli zarówno poptymistów, jak i wiecznie marudzących nerdów muzycznych. A ostatecznie stał się nie tyle genialnym albumem, co wydarzeniem wykraczającym daleko poza świat muzyczny.
Damian Westfal
Shakira - "Las Mujeres Ya No Lloran"
Brakowało jej. Od dłuższego czasu wydawała single odnoszące sukcesy na listach przebojów "Don’t Wait Up" czy jej głośna medialnie piosenka-diss "Bzrp Music Sessions, Vol. 53"), a ponad siedem lat czekaliśmy na jej nowy album. No dobra, najbardziej czekałem na wątki dotyczące jej rozwodu z byłym hiszpańskim piłkarzem, Gerardem Piqué. To jej pierwszy album od tamtego strasznego dla niej czasu, który odcisnął znaczące piętno na jej życie i karierę. Sam tytuł ("Kobiety już nie płaczą" - hiszp.) może zwiastować, że znajdziemy tam brutalnie szczery obraz jej rozstania z byłym mężem. Tak jest. Choć to przykład nie tylko zemsty, ale i pięknego procesu twórczego, który pozwolił na przekucie bólu i wrażliwości w pasję i siłę. Ale jednak najbardziej mnie cieszy to, że Shakira po tych siedmiu latach ma nadal błysk w oku (jak sama pokazała na okładce – zamieniła łzy na diamenty) i wciąż aktualny seksapil. Królowa, która stylem łączy obie Ameryki, wróciła. Ten album tylko utwierdził jej pozycję w branży i na mojej playliście.
Bartosz Stoczkowski
Rosé - "Rosie"
Fani K-popu znają Rose jako blond członkinię girlsbandu Blackpink. Jej solowy projekt "Rosie"ukazał się pod sam koniec roku, bo 6 grudnia i zawiera 12 utworów napisanych w przerwie od blackpinkowych projektów z Jisoo, Jennie i Lisą. Artystka nazwała swoją płytę "małym dziennikiem", który pozwala fanom lepiej ją poznać właśnie jako Rosie, a nie Rose. Premiera wypadła dwa lata po wydaniu ostatniego albumu Blackpink, "Born Pink", a rok przed powrotem girlsbandu z nowym wydawnictwem. Tym samym stanowi doskonały pomost, który skróci czas oczekiwania na nowy materiał dziewczyn.