Tate McRae "So Close To What": Zapowiedź długofalowej pracy [RECENZJA]
"Miss possessive" rozprawia się z mediami, oczekiwaniami, emocjami i własną seksualnością. Nie boi się ciężkich opinii, bo sama je tworzy. W istocie "So Close To What" to album-stanowisko. Tate McRae dąży do doskonałości, uczy się i studiuje popkulturę. Kocha i chce być kochaną, ale za jaką cenę?

Wydaje się, że to właśnie Britney Spears jest idealnym przykładem połączenia miłości do tańca ze smykałką do muzyki. Nie da się ukryć, że taniec wysuwa się u niej na prowadzenie, co wielokrotnie udowadniała podczas występów na żywo. Gwiazda przetarła szlaki nowemu pokoleniu wokalistek, które, choć dobrze dogadują się z muzyką rozrywkową, swój "stardom" chcą budować na profesjonalnym podejściu do tańca. Idealnym przykładem jest Tate McRae - kanadyjska piosenkarka, autorka tekstów i tancerka, która już niedługo wystąpi w Polsce.
Na samym początku muszę przyznać, że Tate McRae wykonała naprawdę dobrą robotę. Nie tylko słychać, ale i widać, że podwinęła rękawy i pozwoliła im opaść dopiero tuż przed premierą krążka, którą żmudnie zaplanowała. "Miss possessive" taka właśnie jest. Zaborcza, pilnująca swojego i narzucająca się. Nie bez przyczyny przecież Tate właśnie tym szyldem określiła swoją nadchodzącą trasę, która wydaje się zapowiedzią długofalowej pracy.
Na albumie od początku jest gorąco. Krążek otwiera silny manifest i nie ma co się dziwić, że kciuki same zwijają się do pstrykania. Sydney Sweeney, prywatnie przyjaciółka Tate McRae, kreśli stanowczą myśl i stawia warunek, którego obejście może skończyć się nie najlepiej. Zazdrość, miłość i trzymanie ręki na pulsie, skumulowane w openerze albumu, prowadzą do "2 hands", czyli znanego już singla. A raczej, prowadziły, bo Tate postanowiła namieszać przy ułożeniu tracklisty i nagle ją zmieniła, dodając w bonusie "Siren sounds".
"Revolving door" niemal od razu po wydaniu stało się czymś ważnym. I tak, sensualny teledysk i magiczna choreografia dołożyły do tego swoje trzy grosze, ale na pierwszy plan wysuwa się wrażliwość Tate, która w pełni wybucha przy moim ulubionym kawałku z płyty, czyli "Purple lace bra". Piosenka opisuje społeczny mechanizm działania mediów, które aż rwą się do sztucznych nagłówków, skandali i sprytnego minięcia się z prawdą. Mechaniczna struktura utworu jest komiczną odpowiedzią na to, za co kochamy pop. Tutaj chwytliwa melodia i prosty tekst są podręcznikowym, szkolnym przykładem tego, co nie tylko się podoba, ale i ma się podobać. Ale czy to wystarczy? I czy jesteśmy w stanie spojrzeć głębiej, nareszcie słyszeć artystów, a nie tylko słuchać?
Ufam Tate. Choć chwilami mam wrażenie, że tworzy muzykę nieszkodliwą dla tła, to jednak lubię to. "Muzyka z windy" jakoś mi pasuje do McRae, a przecież skupienie uwagi na prostocie i ukojeniu myśli też wymaga pracy. O totalnej miłości w "I know love", pewności siebie w cudownym "Sports car", które pokochałem od pierwszego dźwięku, i wartości ostatniego słowa przy "It's ok I'm ok". Ostatnio przeczytałem, że Tate zgubiła się w labiryncie i nie wie co robi. Wydaje mi się, że bardzo dobrze wie, bo sama ten labirynt zbudowała. Teraz tylko pokazuje, jak wyjść z niego z klasą i koroną następnej "main pop girl".