Sting "The Bridge": Proszę wcisnąć przycisk z numerem piętra [RECENZJA]

Paweł Waliński

Zastanawiam się, czy któraś edycja tej płyty będzie wydana na przezroczystych cedekach. Doskonale pasowałoby to do jej merytorycznej zawartości.

Sting na okładce płyty "The Bridge"
Sting na okładce płyty "The Bridge" 

Sting od zawsze był twórcą skrajnie wyrachowanym. Już od czasów wczesnych nagrywek The Police, jasnym było - a potwierdzają to praktycznie wszystkie biografie - że przemawiała przez niego nie chęć szczerej artystycznej ekspresji, ale cyzelowana próba grania tego, co może zażreć, co się dobrze sprzeda. I nawet jeśli czuć tu jakiś etyczny chrzęst, każdemu mainstreamowemu twórcy życzyć by wypadało, żeby swoje komercyjne podejście łączył z taką jakością kompozytorską czy wykonawczą. Sęk w tym, że nos do pisania i aranżowania w ostatnich latach go mocno zawodził. Bo ciężko powiedzieć, żeby od czasu "Brand New Day" wydał cokolwiek jakkolwiek interesującego. A płytę nagraną z Shaggym to już w ogóle litościwie przemilczmy.

Sting i Shaggy o zainspirowaniu się muzyką reggaeTV Interia

Ale taka jest cena robienia muzyki dla każdego. Że jeśli nie jest prawdziwą petardą, z muzyki dla każdego staje się muzyką dla nikogo. Choć nie - wróć! Dla Marcina Kydryńskiego. Ten chwaliłby Stinga nawet gdyby ów nagrał na płytę dźwięki swoich porannych czynności toaletowych. "The Bridge" niczego w tej kwestii nie zmienia - to znaczy w kwestii niekoniecznie dobrej passy Stinga, nie dźwięków jego porannej toalety oczywiście.

A zaczyna się tak fajnie, bo "Rushing Water" ze świetną, choć prostą partią basu to oko puszczone do "Every Breath You Take", czy w ogóle dwóch ostatnich płyt The Police. No i dwóch pierwszych solówek naszego bohatera. Dobre wrażenie zaciera się jednak natychmiast, kiedy na tapet wchodzi "If It's Love" - idealne do wind i poczekalni w gabinetach stomatologicznych. Albo reklam, w których uśmiechnięty młodzieniec, skacząc przez snopki siana, biegnie po batonik znanej firmy. Tak, skojarzyło mi się również przez to gwizdanie. Takie trochę "Solsbury Hill" Petera Gabriela dla ubogich.

Podobnie z "The Book of Numbers" - dostajemy przepięknie opakowany prezent, który nerwowo rozpakowujemy, oczekując czegoś absolutnie niesamowitego. A w środku turecki sweterek. "Loving You" to trzeci z kolei dowód, że Sting tak niesamowicie koncentruje się na feelingu i aranżacji, że na dobrą kompozycję sił już brak. Co może tym bardziej denerwuje, bo szkoda takiego bujania i groove'u na coś tak merytorycznie błahego.

W "Harmony Road" słychać efekty fascynacji tradycyjną brytyjską muzyką dawną, której to fascynacji upust Sting dał już osiem lat temu na "The Last Ship" i to bodaj najlepszy moment tego albumu, bo w końcu cokolwiek się w tym numerze dzieje. Szczególnie że metrum tu to - jeśli dobrze liczę - 13/17! "For Her Love" próbuje udawać "Shape of My Heart". I choć do poziomu poprzednika nie doskakuje, to bardzo ładna balladka.

"The Hills on the Border" choć przebrane w piórka tradycji celtyckich, ma w sobie coś szantowego, czy wręcz discopolowego. Ten numer jest jak rak. "Captain Bateman" to znów ukłon w stronę historycznych tradycji muzycznych Anglii, bazuje bowiem na XV-wiecznej balladzie. Szkoda, że Sting dobija ten numer tragicznym, zupełnie odklejonym od ślicznej pierwszej zwrotki, meandrującym donikąd ciągiem dalszym.

Walczyk "The Bells of St. Thomas" dowodzi z kolei, że jak się jest tak sprawnym rzemieślnikiem to można zrobić coś ładnego muzycznie nawet jak się zapomniało de facto napisać utwór. To samo dzieje się w przypadku akustycznego numeru tytułowego, który zamyka właściwy album. W wersji deluxe czeka nas jeszcze "Waters of Thyme" - znów ładny, dosyć bezkształtny akustyk, "Captain Bateman's Basement", gdzie Sting funkuje i używa techniki scat do tego stopnia irytująco, że gdybym miał wybrać piwnicę, to od batemańskiej wolałbym już chyba tę Fritzla. Na koniec mocno wysilone country'owe "The Dock of the Bay". I - szczęśliwie - koniec męki.

To niebywale zręczna wykonawczo płyta (i tylko za tę zręczność ocena, za kompozycje należy się niżej) pełna muzycznej konfekcji. Absolutny muzak. Kiedyś Sting pucował się, że dzięki tantrze jego ars amandi z żoną zajmuje kilka godzin. Natychmiast zaczął hulać o nim dowcip, że to kilka godzin zawiera w sobie kino, kolację w restauracji i dojazd w obie strony.  I kino kinem, tam się filmy patrzy, ale kolacji z takim nudziarzem jak jej mąż, to pani Trudie Styler serdecznie, serdecznie współczuję.

Sting "The Bridge", Universal

5/10

PS Sting wystąpi 30 lipca 2022 r. na PGE Narodowym w Warszawie.

Sting kończy 70 lat

Sting jest legendą brytyjskiej muzyki. Jego piosenki podbijają listy przebojów od niemal 45 lat. W jego romantycznym głosie kochają się kobiety na całym świecie. W swoim artystycznym życiu zrobił już prawie wszystko - ale nie spoczywa na laurach. Gordon Sumner, czyli Sting, 2 października 2021 roku kończy 70 lat!

Sting, a właściwie Gordon Matthew Sumner, to jeden z najbardziej rozpoznawalnych brytyjskich artystów. Muzyk przyszedł na świat 2 października 1951 roku w Wallsend w Anglii. To jeden z nielicznych wokalistów, który święcił triumfy w zespole, ale także w karierze solowej. Sting występował w The Police zaledwie 9 lat - w latach 1977-1986, co nie zmienia faktu, że wtedy stał się najbardziej rozpoznawalny.Lynn GoldsmithGetty Images
Gordon przyjął swój pseudonim jeszcze w młodzieńczych latach, a wywodził się on od swetra w czarno-żółte pasy, w którym występował. Pozostałym muzykom kojarzył się wówczas z... pszczołą (sting to po angielsku żądło).Tom HillGetty Images
Okres występowania w The Police przyniósł Stingowi najpopularniejsze przeboje jak "Message In A Bottle", "Don't Stand So Close To Me" czy najsłynniejsze "Every Breath You Take". Ostatni utwór jest uznany za piosenkę ikoniczną dla Stinga i z nią jest głównie kojarzony. Tylko ten jeden utwór "zarobił" dla Stinga 1/4 jego majątku (wynosi on 400 mln dolarów).Lynn GoldsmithGetty Images
Niewielu wie, że Sting zanim został wokalistą The Police był magazynierem, ochroniarzem w klubie oraz... nauczycielem. Od najmłodszych lat mimo wszystko jego największą pasją była muzyka - jego pierwsze muzyczne zamiłowania szły w stronę muzyki country i jazzu. Na zdjęciu z Andym Warholem i Biancą Jagger w latach 80.Lynn GoldsmithGetty Images
Sting w swojej karierze odnosił ogromne sukcesy. W latach 1980-2004 Zdobył aż 16 (!) nagród Grammy, był nominowany do Oscara i Złotego Globu.Michael PutlandGetty Images
Sting jest współtwórcą wielkiego przeboju Dire Straits, "Money For Nothing" - to on śpiewa pierwsze słynne słowa "I want my MTV", które stały się kultowym zwrotem w USA. Na zdjęciu podczas występu na Live Aid w 1985 roku, wraz z Dire Straits.Peter Still/RedfernsGetty Images
Sting jest mistrzem duetów. Lista jego kolaboracji jest imponująca, bo nagrywał m.in. z Mary J. Blige, Erikiem Claptonem (piosenkę przewodnią do "Zabójczej broni"), Steviem Wonderem, Rodem Stewartem, Bryanem Adamsem czy Julio Iglesiasem.Paul NatkinGetty Images
Sting w filmie "Groteska" z 1995 roku. To właśnie Sting poznał ze sobą Madonnę i Guya Ritchiego (reżysera filmowego). Para później się pobrała. Muzyk jest ojcem chrzestnym ich syna, Rocco.Richard BlanshardGetty Images
Wokalista podczas ostatniego pobytu w Polsce przyznał, że.. uwielbia polską wódkę. W dodatku jego krewny był Polakiem, a częste wizyty na koncertach w naszym kraju powodują, że bardzo ceni Polskę. W 2016 roku sieć podbiły zdjęcia.. toruńskiego rosołu, który muzyk w social mediach nazwał "kluskami". Tak bardzo smakowały muzykowi, że podzielił się ich zdjęciem w internecie. Sting z Whitney Houston podczas 42. Nagród Grammy.Frank Micelotta ArchiveGetty Images
"Fields of Gold" jest jednym z jego największych solowych hitów. Sir Paul McCartney stwierdził kiedyś, że jest to "jedna z piosenek, na której pomysł nie wpadł, czego żałuje". Sting odniósł wielki triumf w 2000 roku, gdy odbierał nagrody Grammy za album "Brand New Day".Scott GriesGetty Images
Sting nie boi się najdziwniejszych wcieleń. W 2002 roku pojawił się niespodziewanie na scenie podczas sztuki "The Play What I Wrote".Dave BenettGetty Images
Jego żoną od 1992 roku jest Trudie Styler. Muzyk uważa, że ich małżeństwo jest długotrwałe i szczęśliwe dlatego, że nie tylko kocha żonę, ale też ją... lubi. "Myślę, że ważne jest to, że jestem żonaty z moją przyjaciółką" - twierdzi w wywiadach. Wielką kontrowersją był fakt, że druga żona Stinga była najlepszą przyjaciółką jego pierwszej żony, Frances Tomelthy. W 1984 roku Sting rozstał się z Tomelthy i zaczął spotykać się z Trudie.Anthony Harvey - PA ImagesGetty Images
Sting i Trudie Styler uchodzą za jedno z najbardziej zgranych małżeństw w show-biznesie. Od wielu lat chwalą się uczuciem w wywiadach, a swego czasu najczęściej opowiadali o seksie tantrycznym, który uwielbiają. Slow sex ich zdaniem jest także spoiwem ich relacji. "Można uprawiać seks przez sześć godzin, ale w międzyczasie trzeba coś zjeść, obejrzeć film i błagać żonę o więcej" - tłumaczył w wywiadach muzyk.Kevin MazurGetty Images
Sting wielokrotnie występował w Polsce. Ostatnio w 2019 roku w Krakowie, a jego wielki koncert na Stadionie Narodowym z powodu pandemii przełożono na 2022 rok. Gdy zaczął się lockdown spowodowany pandemią koronawirusa, Sting zaszył się w swoim domu we włoskiej Toskanii. Podróżuje głównie między swoimi domami w Paryżu i Toskanii.Rindoff/CharriauGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas