"Grać tak szybko i głośno, jak to było tylko możliwe". Ritchie Blackmore kończy 80 lat
Zaczynał od muzyki poważnej, która go szybko znudziła, na szczęście dla fanów hard rocka. Dla wielu pozostaje najważniejszym gitarzystą Deep Purple, choć ostatecznie z tym zespołem rozstał się w 1993 r. Ritchie Blackmore, od ponad trzech dekad odświeżający brzmienia renesansowe pod szyldem Blackmore's Night, 14 kwietnia kończy 80 lat.

Do dziś Ritchie Blackmore uznawany jest za ikonę rocka i jednego z najwybitniejszych gitarzystów w historii ciężkich brzmień. Na wymyślonym przez niego charakterystycznym riffie do "Smoke on the Water" pierwsze gitarowe kroki stawiały tysiące muzyków na całym świecie.
Pierwszy instrument Ritchie otrzymał w wieku 11 lat od swojego ojca, który zapisał syna na lekcje gry, w dużej części poświęcone muzyce poważnej. Ćwiczenie klasyki przydało mu się znacznie później, ale młody muzyk szybko postawił na grę na gitarze elektrycznej. Swoje pasje początkowo realizował u boku Screaming Lord Sutcha w grupie The Savages (tego od "I Put A Spell On You"), później w The Outlaws, The Three Musketeers (występował w adekwatnym do nazwy stroju) i Crusaders (zastąpił tam Jimmy'ego Page'a, późniejszego gitarzystę Led Zeppelin). Wreszcie dołączył do grupy Roundabout, która za namową Blackmore'a szybko zmieniła nazwę na Deep Purple.
Ritchie Blackmore (Deep Purple): Grać tak szybko i głośno, jak to było tylko możliwe
W składzie Deep Purple Ritchie wyrósł na jednego z najzdolniejszych gitarzystów w historii rocka. Jego twórczością i grą na instrumencie inspirowali się w późniejszych latach inni muzycy, jak choćby Randy Rhoads (zespół Ozzy'ego Osbourne'a), Jannick Gers (Iron Maiden), Wolf Hoffmann (Accept), Phil Collen (Def Leppard), Jeff Loomis (eks-Nevermore, eks-Arch Enemy) czy "wymiatacze" pokroju Yngwie Malmsteena i Paula Gilberta (Mr. Big). To za sprawą gry i scenicznej ekspresji Blackmore'a Lars Ulrich, późniejszy perkusista grupy Metallica, kupił swoją pierwszą płytę - mowa o "Fireball" Deep Purple z 1971 r.
"Chciałem grać tak szybko i głośno, jak to było tylko możliwe" - mówił o początkowych latach w Deep Purple. W połowie lat 70. doszło do pierwszego ostrego kryzysu w tym zespole, który poskutkował odejściem gitarzysty. Blackmore zdecydował wówczas o powołaniu nowej grupy, początkowo pod nazwą Ritchie Blackmore's Rainbow, później skróconą do Rainbow.

Rainbow: Nie tylko hard rock
Tu jego losy skrzyżowały się z kolejnym niezwykle utalentowanym wokalistą - Ronnie Jamesem Dio, który wcześniej poprzedzał Deep Purple z formacją Elf. Amerykanin u boku kapryśnego nieraz Blackmore'a wytrzymał raptem cztery lata, ale po rozstaniu szybko znalazł nową posadę w Black Sabbath (za Ozzy'ego Osbourne'a). Grupa Rainbow była pierwszym sygnałem, że Blackmore do końca życia nie zamierza grać hard rocka, bo w twórczości nowej formacji zaczęły pojawiać się elementy muzyki barokowej i średniowiecznej.
"Blues była dla mnie zbyt ograniczający, a muzyka klasyczna zbyt zdyscyplinowana. Zawsze tkwiłem na muzycznej ziemi niczyjej" - tłumaczył w jednym z wywiadów, gdy coraz wyraźniej widać było, że gorset herosa gitary go mocno uwiera.
Powrót do klasycznego składu Deep Purple (kwiecień 1984 r.) zaowocował bardzo dobrze przyjętą płytą "Perfect Strangers" (druga platyna w USA w historii zespołu), ale wkrótce relacje wewnątrz grupy ponownie zaczęły się psuć, czego efektem było wyrzucenie wokalisty Iana Gillana w 1989 r. 250 tysięcy dolarów na koncie Blackmore'a sprawiło, że wokalista po niespełna trzech latach został przywrócony na łono zespołu. Zjednoczenie było jeszcze bardziej krótkotrwałe: w listopadzie 1993 roku w trakcie europejskiej trasy promującej płytę "The Battle Rages On..." Ritchie opuścił kolegów - tym razem już na dobre.
Zmuszony kontraktem zaczął się rozglądać za muzykami, z którymi mógłby zarejestrować hardrockową płytę solową. Ostatecznie materiał "Stranger in Us All" (nagrany z m.in. szkockim wokalistą Doogie White'em) ukazał się pod sprawdzonym szyldem Ritchie Blackmore's Rainbow. Niewykluczone, że naciski wytwórni sprawiły, że gitarzysta definitywnie postanowił porzucić świat hard rocka. Już w połowie lat 90. myślał o wspólnym projekcie ze swoją ówczesną narzeczoną (ślub wzięli ostatecznie w październiku 2008 r., po blisko 20 latach od rozpoczęcia znajomości), amerykańską wokalistką Candice Night.
Pod koniec wiosny 1997 r. światu zaprezentował się tworzony przez nich zespół Blackmore's Night. Zaraz potem pojawiła się jego debiutancka płyta - album "Shadow Of The Moon". Zawartość muzyczna musiała być sporym szokiem dla fanów hardrockowego oblicza gitarzysty. Swojego Stratocastera Blackmore odstawił na rzecz najróżniejszych strunowych instrumentów akustycznych. A na płycie znalazły się utwory zainspirowane muzyką renesansową i folkową.
"Jest najlepszym i prawdopodobnie najbardziej niedocenionym gitarzystą na świecie. Jest geniuszem gitary elektrycznej, akustycznej, gra na mandolinie i hurdy gurdy i zawsze jestem pełna podziwu dla jego umiejętności jako muzyka, kompozytora, aranżera i istoty ludzkiej" - mówiła o swoim mężu Candice Night w magazynie "Hard Rocker".
W swoim domu Blackmore ma imponujący zbiór ponad 2 tysięcy płyt z muzyką renesansową. Upust swoim aktualnym muzycznym zainteresowaniom daje na kolejnych płytach Blackmore's Night (ostatnia to "Nature's Light" z marca 2021 r.), od czasu do czasu dając kameralne występy. W 2016 r. razem z najsłynniejszym składem Deep Purple został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame, ale nie pojawił się na ceremonii.

Ritchie Blackmore: Gram przede wszystkim dla siebie
Z powodów zdrowotnych gitarzysty, najbliższe koncerty Blackmore's Night ograniczone są do wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.
"Nie wygląda i nie zachowuje się na tyle, ale problemy zdrowotne w końcu każdego dopadają. Musimy dbać o jego zdrowie. Zmaga się też z artretyzmem. Plecy sprawiają mu problem od wielu lat. Ale widziałam młodszych od niego występujących na wózkach" - powiedziała Candice Night, która niedawno ujawniła, że jej mąż ok. 1,5 roku temu przeszedł zawał serca.
"Gram przede wszystkim dla siebie, potem dla publiczności - staram się dla nich najbardziej. Na koniec gram dla muzyków i zespołu, a wcale nie gram dla krytyków" - podkreśla od zawsze chodzący swoimi ścieżkami Ritchie Blackmore.