Nine Inch Nails "Tron: Ares (OST)": Buntownicy na etacie u Disneya [RECENZJA]
Trent Reznor i Atticus Ross po nagraniu ścieżki dźwiękowej do "The Social Network" Davida Finchera zostali jednym z najbardziej rozchwytywanych duetów kompozytorskich w Hollywood. "Dziewczyna z tatuażem", "Mank", "Do ostatniej kości", "Challengers" - to tylko kilka tytułów, nad którymi pracowali, za każdym razem pod własnymi nazwiskami. Przy "Tron: Ares" ta zasada została złamana i chociaż nie był to ich pomysł, nie trudno się domyślić, skąd się wziął.

Reznor i Ross od lat są jedynymi członkami Nine Inch Nails, więc nikogo więcej do sięgnięcia po tę nazwę przekonywać nie musieli. Ich samych zachęcić miał z kolei Tom MacDougall, prezes Walt Disney Music. Powodem był charakter filmu, do którego lepiej niż orkiestrowe aranżacje pasuje surowy industrial z wyrazistym bitem i syntezatorowymi harmoniami. Apetytu narobiło w dodatku włączenie tego wydawnictwa do oficjalnej numeracji zespołu "Halo", co oznacza, że nie jest projektem pobocznym ani innego rodzaju apokryfem, tylko częścią kanonu. Zapowiadało się tak dobrze, że wypuszczenie albumu do sprzedaży i do streamingu na miesiąc przed premierą filmu musiało wydawać się świetnym ruchem marketingowym. Najpewniej nie zabraknie jednak głosów rozczarowania...
"The Fragile" z 1999 roku to ostatni z tych największych albumów zespołu. Monumentów industrialnego rocka, które niezmiennie pozostają punktem odniesienia dla wszystkich innych artystów i artystek nurtu. Później nie było może drastycznego spadku jakościowego (na pewno nie zabraknie osób traktujących na równi także "White Teeth" z 2005 roku), ale nic już nie chwytało ani z taką łatwością, ani z taką siłą. Można by wręcz uznać, że przebłyski "starego" Nine Inch Nails najwyraźniej ujawniły się na "If I Can't Have Love, I Want Power" Halsey, który Reznor i Ross wyprodukowali z tak dużym zaangażowaniem, że ich charakterystyczne brzmienie zdominowało cały album. Singlowy "As Alive as You Need Me to Be" obiecywał jednak, że duet zamiast wydawać kolejne materiały pod szyldem "Ghosts", tym razem faktycznie wywołał duchy i wrócił do porywającego stylu sprzed lat.
Może nie tyle odtworzonego według schematu, z którego kilka lat temu żartowano w filmiku zatytułowanym "This Is A Trent Reznor Song", bo łącznik pomiędzy zwrotką a refrenem i późniejsze "robotyczne" głosy wydają się hołdem dla autorów ścieżki dźwiękowej do poprzedniego "Tronu", Daft Punk, niemniej z łatwością da się w tej energii odnaleźć echa na przykład przebojowego "Head Like a Hole". Podobnych powrotów do przeszłości nie ma jednak wielu.
Intensywnie pulsujące "I Know You Can Feel It", które choć utrzymane w nieco za szybkim tempie i nieco zbyt agresywne, nawiązuje do specyficznych, dramatycznych ballad z przeszłości zespołu, a także zamykające album, ponownie przypominające krzyżówkę daftpunkowego french touchu z industrialem, "Shadow Over Me", to jedyne takie momenty. W dodatku w jeszcze tylko jednym utworze z dwudziestu czterech można usłyszeć głos Reznora, którego fani i fanki niewątpliwie są wygłodniali. Niestety jednak "Who Wants to Live Forever?" może zapisać się w historii jako największe potknięcie wokalisty. Miało być nastrojowo i z czułością, ale zabrakło do tego predyspozycji, przez co rezultat jest boleśnie zawstydzający. Do tego stopnia, że aż trudno uwierzyć, jak mógł nie spotkać się z silną sugestią ukrycia go przed światem na porzuconym gdzieś na pustyni dysku twardym.
Wszystkie pozostałe kompozycje są krótkie i instrumentalne. Przeczą zapewnieniom poprzedzającym premierę albumu, jakoby dało się go słuchać jako po prostu kolejnego w dorobku Nine Inch Nails. Do pewnego stopnia wywołuje to rozżalenie, bo oczekiwania były ogromne, ale jeżeli zamiast do debiutanckiego krążka czy do znacznie znacznie intensywniejsze EP-ki "Broken", przyrówna się "Tron: Ares" do innej znakomitej ścieżki dźwiękowej wydanej pod tą nazwą, do gry wideo "Quake", zawód będzie nieco mniejszy.
Esencja Nine Inch Nails raz po raz wyrywa się z okowów soundtrackowej konwencji, dowodząc, że zespół nie został po prostu kolejnym nabytkiem we wciąż powiększającej się kolekcji kulturowego dziedzictwa Disneya, która bynajmniej nie ma służyć za eksponaty muzealne, tylko na siebie zarabiać. Można ją wyłapać w "Infiltrator", którego długość chciałoby się podwoić, a monotonność zaognić intensywną kulminacją, albo w napędzanych wyrazistymi rytmami "A Question of Trust" i okraszonym dodatkowo zgrabną melodią "New Directive". Czasami rdzeń zespołu jest ukryty nawet głębiej, w emblematycznym dla Reznora układzie interwałów. Na przykład otwierający wydawnictwo "Init" wyraźnie zdradza, kto jest jego autorem, ale synthwave'owy kamuflaż każe powątpiewać w słuszność podejrzeń. Syntezator jest tutaj zresztą kluczowym narzędziem pracy. Często wykorzystywanym w skrajnej formie, jak w "In The Image Of", "Building Better Worlds" i "100% Expendable", gdzie wypełnia - nomen omen - sto procent przestrzeni dźwiękowej. W tych momentach nie sposób rozpoznać choćby najdrobniejszych naleciałości z Nine Inch Nails, jest za to wiele z oryginalnego "Tronu".
Kolejne przesłuchania albumu wywołują coraz silniejsze rozerwanie pomiędzy kontekstem a zawartością. Z jednej strony to przecież flagowy projekt Trenta Reznora, jedno z najbardziej bezkompromisowych zjawisk kontrkultury lat 90. i zdecydowanie więcej niż tylko wyjątkowe brzmienie. To antyestablishmentowe przesłanie, upór w podążaniu własną ścieżką i środkowy palec dumnie skierowany w kierunku całej branży muzycznej, które nagle wydają się niewiele groźniejsze od wybuchu gniewu Kaczora Donalda w niesławnej animacji "Twarz Führera". Może Reznor wyrósł z buntu, nie widzi już problemu w pracy dla korporacji, ale czy to samo czują oddane rzesze fanów i fanek z całego globu? Da się już słyszeć głosy rozczarowania.
Z drugiej strony jest sama muzyka, nieważne pod jaką nazwą wydana i nieważne, kto ją nagrał. Trudno rozdzielić te dwie sfery, jeżeli wczesne albumy Nine Inch Nails stanowią ścieżkę dźwiękową biografii samego słuchacza, ale odbierany całkowicie na chłodno i bez oczekiwań soundtrack do "Tron: Ares" umiejętnie nawiązuje do prekursorskiej twórczości syntezatorowej Wendy Carlos, odpowiedzialnej za muzykę do pierwszej części filmu, a także do klubowego grania Daft Punk. Z bardzo wyraźnym własnym głosem i tym jednym hołdem dla osób cierpliwie czekających na reanimację zespołu. Niedopuszczających do siebie myśli, że być może ich ulubiona grupa wyzionęła już ducha (przynajmniej jeżeli chodzi o działania studyjne). Niewątpliwie natomiast Reznor pomylił się co do jednego - to wydawnictwo zdecydowanie nie brzmi jak nowy materiał Nine Inch Nails i najpewniej najwięcej zyska dopiero wtedy, gdy zostanie sparowane z obrazem w filmie Joachima Rønninga.
Nine Inch Nails "Tron: Ares (OST)", Universal Music
6/10




![Davina Michelle: Nie wiedziałam, czego się spodziewać po Polsce [WYWIAD]](https://i.iplsc.com/000LY0WJGQBCT59V-C401.webp)




