Maya Hawke "Chaos Angel": To wcale nie jest ego trip [RECENZJA]
Paweł Waliński
Mogliście nie wiedzieć, ale obdarzona nietuzinkową urodą gwiazda "Stranger Things", a prywatnie córka Ethana Hawke'a i Umy Thurman, wydała właśnie swoją trzecią (sic!) płytę. Jak się nasza sympatyczna aktorka sprawdza w roli artystki folkowej?
Płyt nagranych przez mniejsze lub większe gwiazdy srebrnego ekranu w przyrodzie nie brakuje. I, nie oszukujmy się, większość z nich jest absolutnie straszna, wspomnieć choćby Williama Shattnera, Stevena Seagala czy Christophera Lee. Jasne, zdarzają się również nagrania udane, jak bluesowe wyczyny Hugh Lauriego albo współtworzone przez Ryana Goslinga Dead Man's Bones (kiedyż kolejna płyta, chlip?), psychodeliczno-country'owe dokonania Jeffa Bridgesa czy wreszcie Scarlett Johansonn coverująca numery Toma Waitsa.
Jednak większość aktorskich płyt to rozepchane próżnością i tuczeniem swojego ego potworki, a w najlepszym wypadku absolutne średniaki, czego dowodem choćby niedawny powypadkowy album pana Hawkeye'a (przeczytać można tutaj). Na tym tle trzecia już płyta panny Hawke prezentuje się całkiem dobrze - wypełniona sennymi folkowymi piosenkami, zaśpiewana nie głosem diwy, ale dziewczyny z sąsiedztwa, skromna i inteligentna.
Maya Hawke i "Chaos Angel": chciałoby się więcej rozrabiary
Kiedy wgłebiamy się w zawartość "Chaos Angel" łatwo czytelne są też inspiracje Mayi. W "Missing Out" bez problemu znajdujemy St. Vincent i Joan as a Policewoman, "Dark" brzmi jak zaginiony numer The Moldy Peaches, "Black Ice" mogłaby nagrać Alela Diane, gdyby ostatnimi czasy słuchała dużo Vashti Bunyan... Jak widzicie, odniesienia to szlachetne i doskonale wskazujące, z jakim rodzajem damskiego folku mamy na "Chaos Angel" do czynienia.
Hawke przełamuje też starą, wziętą z "Rejsu" prawdę, że "nie można być naraz twórcą i tworzywem". Jej teksty są mocno introspektywne, autoanalityczne i nieraz podejmują temat stosunku twórcy do tego, co stworzył. Fajnie, co? Szczególnie, że ona ma zaledwie 25 lat.
Jeśli do czegoś się w przypadku panny Hawke czepiać, to może do tego, że przeszarżowała z tytułem. Może i w jej głowie faktycznie funkcjonuje twórczy chaos (oby!), ale chaosu owego trochę jakby za mało na samej płycie. Ta jest jak już wyżej stwierdzono: senna (w dobrym znaczeniu), ale również bardzo, ale to bardzo uporządkowana, grzeczna. A chciałoby się może zobaczyć i usłyszeć trochę więcej rozrabiary po linii jej mamusi.
Nie zmienia to faktu, że nawet odciąwszy pępowinę łączącą Mayę Hawke z rodzicami i zapomniawszy o jej dokonaniach kinematograficznych, należy przyznać, że "Chaos Angel" jest po prostu kawałem bardzo przyzwoitej roboty. I jeśli kiedyś (oby nie!) oferty filmowe i serialowe przestaną się sypać, nasza sympatyczna bohaterka bez trudu poradzi sobie na innym artystycznym łonie. Lekkość doskonała na lato.
Maya Hawke "Chaos Angel", Mom+Pop
7/10