Polsat SuperHit Festiwal 2023

Festiwalowy alfabet Niny Terentiew: "Występ w Sopocie jest jak epolety na mundurze oficera"

Nina Terentiew przedstawia swój sopocki "festiwalowy alfabet" /Zuza Krajewska /materiały prasowe

Nina Terentiew kocha artystów z wzajemnością i wie o nich wszystko. Z okazji zbliżającego się 20. festiwalu w Sopocie zdecydowała się opowiedzieć o wyjątkowych ludziach i miejscach, które wiążą się z tą imprezą. Tak powstał "Festiwalowy alfabet Niny Terentiew".

Festiwalowy alfabet Niny Terentiew zostanie opublikowany w pięciu częściach. 

Amfiteatr

14 lat temu obchodziliśmy jego stulecie. Amfiteatr to równie wielka legenda, jak wszyscy artyści, którzy w nim występowali. Został zbudowany jako wielka scena operowa, o czym nie wszyscy wiedzą, a dopiero współcześnie stał się amfiteatrem XI muzy - telewizji - i stolicą piosenki. Jest godny, jest piękny, od wielu lat przyjeżdżają tu największe gwiazdy. Ja osobiście mam stąd zdjęcie z Lionelem Richie, mogłam go też potrzymać za rękę, co wtedy było dla mnie czymś absolutnie niezwykłym. Mogłam także zobaczyć z bliska Whitney Houston, powiedzieć jej "Hello!" i to było drugie niebo. Tak jest do dziś. Scena sopocka przyciąga artystów i kiedy kompletujemy zestaw wykonawców na festiwal wyraźnie widać, że musza zaistnieć bardzo poważne przeszkody, żeby ktoś nie chciał wystąpić w Sopocie. Sopot i amfiteatr to mocny brand. Występ tu jest jak epolety na mundurze oficera: "Wystąpiłem na scenie w Sopocie". Wiem jak strasznie przeżywał to Ralph Kaminski (posłuchaj!). Ten amfiteatr robi niesamowite wrażenie i ma tylko jedną wadę - bywa tu zimno. Ale trudno - trzeba to pokochać. Przed festiwalem zwykle dzwonią do mnie koledzy z produkcji i mówią: "Bierzemy ciepłe rzeczy". I bierzemy je. A potem - nie uwierzysz - atmosfera zabawy rozgrzewa ten lodowaty amfiteatr i po dwóch, trzech godzinach jest naprawdę gorąco!

Reklama

Agnieszka Osiecka

Trudno wyobrazić sobie historię polskiej piosenki bez Agnieszki Osieckiej. Na sopockiej scenie zawsze rozbrzmiewają utwory, do których napisała teksty - choćby legendarna "Małgośka" (posłuchaj!), która w tym roku obchodzi z nami 50. urodziny. Po raz pierwszy spotkałam Agnieszkę po ostatnim roku studiów. Pojechałam z moim towarzystwem na Mazury, do Krzyży i tam, w tak zwanej Szczupaczówce nad Jeziorem Nidzkim, zobaczyłam na pomoście kobietę. Ponieważ wiał chłodny wiatr, była w długim do połowy uda, czerwonym swetrze, miała rozwiane, długie, piękne, "pszeniczne" włosy i właśnie wchodziła do jedynej chyba wówczas w Polsce wspaniałej motorówki. Później kiedy się poznałyśmy, Agnieszka zaproponowała mi przejazd tą motorówką. Jeździła jak szatan i to było dla mnie ciężkie doznanie. Myślę, że żyła ostro, jeździła ostro i była prawdziwą wielką poetessą. Nigdy nie zapomnę tego czerwonego swetra, tych cudownych włosów, rozwianych na wietrze i tej przejażdżki, podczas której nie wiedziałam do końca, czy jestem szczęśliwa, czy umieram ze strachu. 

Agnieszka Chylińska

Sopocianka. Kobieta, która mi imponuje w każdym calu. Jest miękka jak puch i twarda jak stal. Umie pokonywać wszystkie przeszkody, potrafi walczyć o tych, których kocha. Umie też rozkochać w sobie publiczność dlatego, że jest prawdziwa. Tam nie ma udawania. Kiedy śpiewa i w tym śpiewie słyszysz krzyk bólu czy rozpaczy, to znaczy, że gdzieś, kiedyś ona naprawdę to poczuła. Poza tym jest niepokorna i walczy do końca o wszystko, czego pragnie. Pracowałam nad scenariuszem jej jubileuszu. Agnieszka przyszła i doskonale wiedziała, jakie piosenki chce wykonać i dlaczego właśnie te. Mimo że jest niepokorna, nie było między żadnych animozji. Animozje są na ogół z artystami, którzy nie wiedza, czego chcą i trzeba walczyć z nimi o ich dobro. Agnieszka sama wie, dokąd idzie. A ja mogłam jej towarzyszyć w tej drodze, z czego jestem bardzo dumna.

bryska

Kiedy zobaczyłam tę różowowłosą dziewczynkę w białych rajstopkach i w lakiereczkach pomyślałam, ze nagle ktoś mnie przeniósł do świata bajek. I chyba się bardzo nie myliłam, bo moja wnuczka, która jest wielka fanką bryskiej mówi o niej: "Wiesz babciu, ta różowowłosa księżniczka" (posłuchaj!). I to tyle, jeśli chodzi o pierwsze wrażenie. Bo ta mała, bardzo krucha wydawałoby się, istota świetnie wie, co ma robić w swojej sztuce i robi to wspaniale. Ostatnio pracowaliśmy nad koncertem z okazji 100-lecia Disneya. Dyrektor kreatywny wytwórni nie bardzo znał piosenki bryskiej, więc pojechał do niej na próbę i od razu też się zakochał... bryska nie czekała, aż jej powiem, co ma zaśpiewać. Chciała śpiewać piosenkę Arielki z filmu "Mała syrenka" i zrobiła to wspaniale. bryska czyli Gabrysia to taka słodka dziewczynka z dobrego domu wpatrzona w rodziców, która mnie pyta: "A czy moi rodzice też mogliby przyjść na koncert?". Nie znam jej tak dobrze, by wiedzieć, skąd się wzięły różowe włosy. Myślę, że to kostium, za którym można się schować. Są dwie bryski. Jedna, na scenie, jest "hop do przodu", tak jak trzeba w tym zawodzie. A druga - tak sobie wyobrażam - kiedy już nie jest różowowłosą maleńką księżniczką, jest jakąś tajemniczą dziewczynką, której nie znam i której być może nie poznalibyśmy na ulicy. I chyba o to w tym przebraniu chodzi. Bardzo ją lubię.

Bednarek Kamil

Określiłabym go dwoma słowami - chodząca radość. Lub - pozytywne emocje i otwartość na ludzi. Pamiętam sytuację z ostatniego koncertu kolęd, na którym występował (posłuchaj!). Kolędy są zwykle pieśniami spokojnymi. Kamil wykonywał swoją na ambonie i jak stanął nad publicznością, jak się uśmiechnął i zaintonował kolędę w rytmie reggae, to cały kościół śpiewał z nim w tym rytmie. Niektórzy artyści traktują ten szczególny koncert bardzo poważnie: "Ach, kolędy!". A on po prostu zaśpiewał niezwykle radosną pieśń. Taki właśnie jest Kamil. Kocha ludzi i świat, a ludzie i świat kochają jego. Właściwie nigdy nie widziałam go nieuśmiechniętego.

Cezary Pazura

Człowiek dwóch wielkich talentów. Jeden to talent kabareciarza, który kładzie pokotem stadiony i swoimi monologami potrafi sprawić, że publiczność śmieje się do rozpuku, a drugi to wybitny aktor. Czarek sam zauważył, że czasem te dwa płaszcze na jego ramionach sobie nawzajem przeszkadzają, ale cóż - dostał od Boga te dwa talenty. Umie wyjść na scenę i w sekundę rozbawić widzów. A w poważnym kinie potrafi zalśnić jak diament. Ostatni film, jaki widziałam z jego udziałem, to był "Pittbull. Ostatni pies" Władysława Pasikowskiego. Czarek grał emeryta, który - kiedy jego ukochany syn zostaje przez policję zabity z zimną krwią - przeistacza się w zranionego, pełnego bólu anioła zemsty. Uwielbiam ten film. Nie umiałabym chyba wybrać między Czarkiem-aktorem a Czarkiem-kabareciarzem. Czarek teraz jest po "aktorskiej" stronie mocy, ale na pewno wróci kiedyś do kabaretu, bo kocha kabaret i jest dla niego stworzony.

"Chłopaki nie płaczą"

To tytuł płyty T.Love (posłuchaj!), a także jednego z jubileuszowych koncertów, które zespół dał w Sopocie. Muniek śmieje się, że wszystkie swoje jubileusze obchodzi ze mną. Najpierw w TVP, a od 15 lat w Polsacie. Jest moim przyjacielem od dawna, znamy się bardzo dobrze. W swojej książce biograficznej Muniek pisze o tym, że pojawiłam się w jego życiu już na początku jego muzycznej drogi, ale na scenie w Sopocie w ubiegłym roku powiedział coś, co mnie uskrzydliło. Wręczałam mu nagrodę, a on nagle wypalił: "To jest Nina, proszę państwa. Moja stara kumpela!". Zapytałam, czy nie mógł sobie darować przymiotnika "stara", ale wiem, że "kumpela" w jego ustach znaczy wszystko. 

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Stodole na początku lat 90. Będąc już dyrektorem czy zastępcą dyrektora w telewizyjnej Dwójce, lubiłam chodzić do Stodoły, żeby poznawać nowych artystów. Wtedy stałam sobie przy barze z moimi koleżankami, ubrana zupełnie nie jak dyrektor, tylko zgodnie z modą obowiązującą w takim miejscu - ciemne okulary, skórzane spodnie, skórzana kurtka. I nagle czuję, że ktoś bezceremonialnie klepie mnie w tyłek. Zamarłam. Odwracam się, patrzę - stoi Muniek. Mówię: "No panie Muńku!". Muńka zmroziło. Próbuje coś powiedzieć, język mu się plącze: "Ja strasznie panią przepraszam" i tak dalej. Odpowiedziałam: "Ale co mnie pan przeprasza! Dobrze, że się spotkaliśmy, bo chciałam z panem pogadać". Pogadaliśmy, po chwili już byliśmy przyjaciółmi. Wtedy też zaproponowałam mu, żeby wreszcie wyszedł z garażu, bo mimo że jego muzyka była już bardzo znana, nie koncertował w telewizji. I wyszedł z garażu prosto do pięknego studia w Krakowie na Łęgu. Tak się splotły nasze wspólne losy. Potem przy piciu nie-herbaty razem z Muńkiem i Andrzejem Zeńczewskim wymyśliliśmy projekt Szwagierkolaska inspirowany warszawskim folklorem i piosenkami Stanisława Grzesiuka. Muniek zawsze mówi, że to był mój pomysł. Nie tylko warszawiacy bardzo ten projekt kochają, prezentowany był oczywiście także w Sopocie, w Polsacie. Kiedy czasem Muniek ma jakiś problem, który chciałby rozwikłać, dzwoni do mnie - czym jestem zaszczycona - i gadamy o tym. Poza tym oboje jesteśmy po polonistyce, więc mamy różne wspólne tematy, bo Muniek jest i "Muńkiem", i bardzo mądrym, wrażliwym człowiekiem. A bycie artystą rockowym, jak wiemy, nie jest łatwe.

Doda

Dorota, bo ja mówię do Dody "Dorota", jest bardzo specjalnym rodzajem artystki. Występuje od 15. roku życia - najpierw w teatrze Buffo, potem w zespole Virgin i w show "Bar" w Polsacie. Bardzo szybko wyszła z domu i została dzieckiem show-biznesu. A wiadomo show-biznes daje, zabiera, wynosi, strąca, zabija, wskrzesza. Dorota w osobistych relacjach, jeżeli kogoś darzy zaufaniem, jest zupełnie inna niż ta, którą znamy z mediów. Ja tę pierwszą Dorotę bardzo lubię. Drugą też, ale ona czasem krzyczy na mnie, bo zbyt dokładnie mówię jej, jak się ma ubrać na daną okazję. Wtedy się niecierpliwi: "Ile jeszcze razy będziesz mi mówiła, że jestem półgoła?". A ja tłumaczę: "Dorotka, ja tylko chcę, żeby to ładnie wyszło". Ona oczywiście to przyjmuje i zawsze jest ubrana idealnie do okazji. 

Większość ludzi nie wie, że jest człowiekiem niezwykle wrażliwym. Czasami bywa bezczelna, zachowuje się okropnie, ale w środku jest małe dziecko, które bardzo chciałoby być akceptowane. A potem znowu wycina jakiś numer i nie wie nawet jak to się dzieje, bo to jest integralna część jej osobowości. Dorota mówi, co myśli i to jest z jednej strony wspaniałe, a z drugiej trudne do przyjęcia w naszym cywilizowanym, show-biznesowym, dość zakłamanym świecie. Dodę się albo kocha, albo nienawidzi, a w generalnym rachunku nienawiść i miłość są tym samym, budzą to samo zainteresowanie i emocje. A poza tym umie śpiewać, co stwierdziła sama madame Elżbieta Zapendowska. A że ma charakter i niewyparzoną buzię, to co? Urzeka i wzrusza mnie miłość Doroty do rodziców. Jest bardzo rodzinną osobą i wszystkie jej niefajne ekscesy były związane z tym, że dla niej rodzina jest święta i nic co godzi w jej bliskich, nie może pozostać bez reakcji. Czy ja się mogę na nią gniewać za to, że kocha rodziców i z tego powodu zachowała się mniej czy bardziej nieładnie?

Domagała Paweł

Pawła poznałam w kabarecie. To był warszawski Kabaret na Koniec Świata, grał na Mokotowie w jakimś bardzo nieformalnym miejscu, niemalże w mieszkaniu. Pomyślałam, że w oczach Pawła jest sama radość i nie można obok niego przejść obojętnie. Zakolegowaliśmy się, byłam na paru premierach jego filmów, dużo rozmawialiśmy. Paweł mi cały czas mówił, że w jego życiu najważniejsza jest muzyka i że musi wydać płytę. Dziwiłam się: "Paweł, masz tak prostą i jasną drogę jako aktor, kamera cię lubi, wszyscy cię chcą. Co ty z tą muzyką zrobisz?". W końcu dostałam zaproszenie na koncert Pawła. To było jeszcze przed "Weź nie pytaj" (posłuchaj!), które okazało się koroną ze złota i brylantów, która ludzkość nałożyła Pawełkowi na głowę. Koncert był w klubie Palladium, tam jest wielka przestrzeń na dole i mały balkonik na górze, gdzie miałam miejsce razem z przyjaciółmi Pawła, którzy nie maja już dwudziestu lat. Przed klubem po wejściówki stała gigantyczna kolejka, wijąca się aż do Marszałkowskiej. Oczywiście o żadnych biletach nie mogło być mowy, ludzie mieli po prostu nadzieję, że jakoś uda im się wejść. Sala pękała w szwach i chociaż zespół grał premierowo materiał z nowej płyty, teksty znały wszystkie - głownie kobiety - stojące przed sceną. A potem, jak już Paweł nagrał "Weź nie pytaj", nastał istny szał. 

Myślę, że gdyby Pawła zapytać teraz, czy wybiera muzykę czy aktorstwo to dopuszczam myśl, ze wybrałby muzykę. Teraz będziemy go oglądać w Polsacie w serialu "Rafi", do którego pomysł scenariusza napisał razem z żoną. To jest urocza rzecz, a w Sopocie będzie miała premierę piosenka z tego serialu. I oczywiście będzie "Weź nie pytaj", bo to jest jak w sztuce Czechowa - jeżeli w pierwszym akcie na stole leży pistolet, to w ostatnim musi wystrzelić. A jeśli na scenę wychodzi Paweł Domagała to nie ma mowy, żeby nie było "Weź nie pytaj". Jeśli chodzi o Pawła, to imponuje mi też jego ojcostwo. Dziewczynki, żona, rodzina są dla niego bardzo ważne. Kiedy rozmawiamy, mówię mu, że przy swojej zajętości nie ma chyba kiedy rozpieszczać tej rodziny. Ale myślę, że kiedy już jest, to jest na 500 procent.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Agnieszka Osiecka | Bryska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama