Martini Police: "Chcieliśmy, by te utwory opowiadały historię od początku do końca" [WYWIAD]
Po latach intensywnej pracy i serii singli, Martini Police prezentuje swój pełnoprawny debiut – "Powrót z Gwiazd". Album, inspirowany retrofuturyzmem i literaturą science-fiction, to konceptualna podróż przez dźwięki i emocje, nawiązująca do klasycznych brzmień przełomu lat 60. i 70. Z liderem zespołu, Robertem Kodłubańskim, porozmawialiśmy o procesie twórczym, roli spójności w ich muzyce oraz o tym, jak narodziła się ich fascynacja "kosmiczną nostalgią".

Wiktor Fejkiel: Od 2023 roku wydajecie singel za singlem, by w końcu móc się podzielić gotowym debiutem - "Powrotem z Gwiazd". Jak się czujecie przy tej premierze?
Robert Kodłubański (Martini Police): - Przede wszystkim czujemy niesamowite podekscytowanie. Towarzyszy nam takie uczucie końca bardzo długiej opowieści - są filmy, których bohaterowie bardzo długo starają się dojść do punktu kulminacyjnego, po którym następuje taki utopijny stan. No to on nastąpił teraz u nas (śmiech). Dla każdego z nas to ogromne spełnienie marzeń. Pracowaliśmy nad tym krążkiem latami, no i jest takie niedowierzanie, że to już ten moment, że premiera już za nami i że mamy pięknego winyla. Nie spodziewałem się, że to wszystko tak szybko się wydarzy.
Jak długo trwały w takim razie wszystkie działania dookoła tego albumu?
- Część tych piosenek jest naprawdę stara. Na przykład "Bezgwiezdną", do której teledysk powstał w 2019 roku, stworzyliśmy na długo przed pandemią. Dwa lata przeleżał ten utwór, zanim go wypuściliśmy. Wraz z nim były jeszcze trzy inne, które są sprzed kilku lat. Pozostałe w większości powstały w ubiegłoroczne wakacje, kiedy zaczął krystalizować nam się album. Tak że to był plan z tych długoterminowych.
Pytanie na temat treści krążka, które nasuwa mi się jako pierwsze, to kwestia inspiracji - celowo korzystaliście z motywów "Powrotu do Przyszłości"?
- Retrofuturyzm, który definiuje "Powrót do Przyszłości", jak najbardziej nam przyświecał jako myśl przewodnia. Z samego filmu natomiast może niekoniecznie czerpaliśmy. Ten trend w popkulturze jest już od naprawdę dawna i wraz z nim zaczęło pojawiać się nasze zainteresowanie. To nie jest coś całkowicie oderwanego od ogólnej świadomości kulturowej. Jeżeli miałbym jednak wskazać jakieś dzieło, które było dla nas najważniejsze przy tworzeniu "Powrotu z Gwiazd", no to powieść Stanisława Lema o tym samym tytule co nasz album.
W tych inspiracjach jesteście naprawdę autentyczni, bo w waszej twórczości sięgają one znacznie dalej niż sam tytuł krążka…
- Coś, co mi się ogromnie podobało, to styl, w jakim wtedy tworzono filmy czy muzykę. Stare sprzęty dodawały temu wszystkiemu atmosfery, której we współczesnych produkcjach brakuje. Głównie chodzi o to podejście z tamtych lat - by uchwycić performance na żywo. Współczesne nagrania niekoniecznie to mają na celu, a kiedyś to był default. Chcemy też swoją twórczością oddać hołd temu, jak niesamowite były tamte produkcje. Sam fakt, że w 2025 roku są one aktualne, o czymś świadczy. Dlatego postanowiliśmy pójść w tę estetykę.
Którzy artyści tamtych lat robią na was największe wrażenie?
- Zacząć musimy od The Beatles z końcówki lat 60. głównie jeśli chodzi o partie perkusyjne. Do tego koncepcyjność albumu "Abbey Road" (szczególnie strony B) zachwyca nas nieustannie. Dużą jednak uwagę przykładamy do producentów, którzy tak naprawdę budowali sound tamtych lat.
Jaka jest jednak geneza retrofuturyzmu na "Powrocie z Gwiazd"? Zgodzisz się, że to dość rzadko spotykany motyw w polskiej muzyce…
- Mam wrażenie, że na zachodzie ta koncepcja wychodząca ponad muzykę - artysta, jego wizerunek, przekaz, otoczka dookoła - zawsze była bardzo ważna. Wystarczy odświeżyć sobie okładki albumów z tamtych lat albo przypomnieć trochę naiwny utwór "Imagine" Johna Lenona i jego przekaz. Z jakiegoś powodu na polskiej scenie, jak zresztą sam zauważyłeś, jest to trochę nieobecne. Wydaję mi się, że dużo szkody dla muzyki zrobiła era streamingów, która spowodowała, że muzyka spowszedniała. Artyści wychodzą z założenia, że muszą ciągle wydawać, by podtrzymać algorytmy, co jest sprzeczne z duchem, z tą romantyczną wizją tworzenia. Postanowiliśmy wyjść temu wszystkiemu na przekór i zrobić koncept album, w formie opowieści sci-fi.
Skąd w was odwaga, by podążać tak bardzo wbrew mainstreamowi?
- Mamy pełną świadomość, że nasz projekt nie jest "klikalny", że mnóstwo ludzi nie zagłębi się w naszą historię. W social mediach staramy się dotrzeć do największej grupy docelowej, by móc promować coś, w czym jesteśmy autentyczni. Z naszym albumem jesteśmy spokojni, że robimy coś jakościowego i z czystym sumieniem możemy to promować dalej.
"Powrót z Gwiazd", oprócz koncepcji, jest również niezwykle spójnym krążkiem - zależało wam na niej w sposób priorytetowy?
- Chcieliśmy, by te utwory były spójne i tematycznie, i tekstowo, żeby opowiadały całą historię od początku do końca. Przemyślenia na temat przyszłości musiały zawrzeć się w każdym utworze i być taką wspólną linią narracyjną. Brzmieniowo chcieliśmy się maksymalnie zbliżyć do tego, jak robiono to na przełomie lat 60. i 70. Współcześnie, jak masz wtyczki, to możesz zrobić na nich wszystko, ale bez poszanowania tradycji. My staraliśmy się trzymać żywych instrumentów, które choć nas ograniczały (jeśli chodzi o paletę wyboru), to odwdzięczały się pięknym brzmieniem i właśnie tą spójnością, która była przez nas niezwykle pożądana.
Pojawiały się wśród was głosy, by nieco zróżnicować ten krążek, zachowując oczywiście tę spójność?
- Nie ukrywam, że mieliśmy taką zagwostkę przy układaniu tracklisty - jak poukładać te piosenki, by były momenty zmieniającego się napięcia i tego zróżnicowania. Natomiast wiesz, jestem typem człowieka, który lubi takie albumy, w które trzeba się wgryźć i z pozoru są nudne. Do tego wydaję mi się, że to wszystko oddaje właśnie tę taką atmosferę kosmicznej nostalgii. No ale coś za coś. Mogło być tej różnorodności więcej. Ale czy cierpię z tego powodu, że wyszło inaczej? Kompletnie nie.
Zgodzicie się ze stwierdzeniem, że wasza muzyka lepiej brzmi na żywo, ze względu na taką organiczność, którą można wyczuć w tych brzmieniach?
- Tak, aczkolwiek wynika to z naszego podejścia do nagrywania płyty. Zależało nam również w studiu, na zachowaniu tych nawyków z dawnych lat, więc przyświecała nam idea uchwycenia grającego zespołu na żywo. Dzięki temu brzmienie jest niepowtarzalne i organiczne, jak to nazwałeś. I pomimo tego, że pole do manewru jest znacznie mniejsze, mi się to podoba.
Szykujecie jakąś trasę koncertową po premierze krążka?
- W pierwszej kolejności zagramy w warszawskiej fabryce Norblina - już za kilka dni, bo 8 kwietnia. Co do pozostałych miejsc, daty się budują i będziemy je progresywnie ogłaszać po świętach Wielkanocnych. Natomiast nie możemy się doczekać, by móc już w pełni podzielić się tym materiałem na żywo, bo tak jak już wspomniałem - żyjemy dla grania.
Myślicie, by utrzymać klimat "space popu" również na przyszłych albumach?
- Nie będzie już odwrotu (śmiech). Nie podjęliśmy jeszcze twardej kolektywnej decyzji w tej sprawie. Natomiast ja mam dużo pomysłów na kształt następnych krążków. Na pewno chciałbym jak najszybciej zacząć nagrywać drugą płytę i na tym teraz się skupiamy.