Enej: "Gramy dla prawdy, nie dla poklasku" [WYWIAD]
Zwycięzcy pierwszej edycji programu "Must Be The Music" otrzymali nagrodę pieniężną o wysokości 100 tys. złotych i otwarte drzwi do kariery. Wygrana nie zmieniła ich podejścia - pozostali autentyczni i grają w zgodzie ze sobą. Zespół Enej przypomina, że nie zawsze trzeba iść za światłem reflektorów, by tworzyć coś jasnego i prawdziwego.

Magdalena Goździńska - Birecka: Jak wspominacie swój udział w Must Be The Music?
Piotrek Sołoducha: To była piękna przygoda. Minęło 14 lat, a ja czasami się zastanawiam, kiedy ten czas przeleciał i ile rzeczy się wydarzyło po drodze. To jest niesamowity bilans. Pierwsza edycja programu to były tak zwane przysłowiowe "pierwsze koty za płoty".
Towarzyszył nam nieokreślony rodzaj stresu, a także były z nami przeogromne emocje i wielka niewiadoma. Ciągle zadawaliśmy sobie pytanie: co ten program przyniesie, czy faktycznie jest pierwszym programem, gdzie można grać autorską muzykę?
Startując w Must Be The Music byliśmy po pierwszym w naszym życiu przystanku Woodstock, gdzie ponad 100 tys. ludzi skakało i dobrze się bawiło na naszym koncercie. Trochę inaczej wyglądało połączenie sceny alternatywnej z telewizją. Dzisiaj te granice na pewno się zatarły, a wówczas była jakaś obawa, czy ten program na pewno jest dla nas. Ale my po prostu chcieliśmy wyjść na scenę i zagrać swoje muzyczne menu (śmiech).
Prawdą i naturalnością udało nam się zwyciężyć, a zatem wspomnień pozytywnych mamy mnóstwo. Poznaliśmy ogrom ludzi, zresztą to był nasz pierwszy raz przed kamerą… grupa naturszczyków w telewizji. To była największa frajda dla nas.
Dzisiaj wróciła nowa edycja, na którą 14 lat później patrzymy z ogromnym sentymentem, ale też dużą ciekawością. Obserwujemy nowych muzyków, nowe propozycje i jesteśmy ciekawi co pojawi się na rynku.
Czy decyzja o udziale w programie była łatwa, a może mieliście wątpliwości? Podejmowaliście ją razem?
Mirek Mynio Ortyński: Oczywiście decyzję ostateczną podjęliśmy wszyscy, ale zanim doszliśmy do tego momentu to przeszliśmy przez szereg dyskusji. Ja akurat byłem tym głosem przeciwnym, bo tak jak Piotrek wcześniej powiedział, mieliśmy już za sobą pewną historię koncertową.
Zagraliśmy nasz chyba największy koncert wtedy przed programem. To był przystanek Woodstock na wielkiej scenie. Żeby się tam dostać musieliśmy przejść przez eliminacje. Musieliśmy naprawdę wiele pracy włożyć, zdobyć głosy fanów. I teraz... spełniając swoje wielkie marzenie właśnie na dużej scenie przystanku Woodstock, gdzie mamy już rzeszę fanów. Wiemy, że publiczność Woodstockowa nie do końca mogła być przychylna takiej telewizyjnej przygodzie. Trochę baliśmy się, że taką prostą decyzją moglibyśmy zaprzepaścić i skreślić wszystko to, na co tak długo pracowaliśmy. Ja ogólnie byłem przeciwny, bo bałem się ryzykować. Chłopaki mieli troszkę inną wizję. No i tutaj zadziałała demokracja. Na szczęście demokracja wygrała, więc ja oczywiście razem z drużyną wszedłem w to w stu procentach i nie żałuję tej decyzji.
PS: W ogóle to była taka sytuacja, gdzie można powiedzieć, że bardzo dużo szczęścia na nas spadło, ponieważ większość nas w roku 2011 kończyła studia. W roku 2011 dla mojego brata, który z nami gra w zespole był wyjątkowy moment - rodził się pierwszy syn.
Pamiętam, gdy po odcinku półfinałowym w nocy wracaliśmy, bo były chrzciny (śmiech) i pamiętam jaki to był czas. Gdzie przychodzi taki moment w życiu dorosłego człowieka: "co robić"? Co robić dalej, zająć się życiem czy dalej kontynuować naszą muzyczną podróż? A tutaj to wszystko złożyło się po prostu w jedną całość. I ten przystanek Woodstock rok wcześniej kompletnie niczego nie zaprzepaścił. Wydaje mi się, że wręcz nawet dołożył nam takich fanów i kibiców, którzy potem głosowali SMS-ami.
Stres w programie był niewyobrażalny, nie wiedzieliśmy co się wydarzy. Czy jednak po wygraniu telewizyjnego programu publiczność też nas tak przychylnie przyjmie? W roku 2011 zagraliśmy i przystanek Woodstock i zagraliśmy także na Heinekenie, obecnym Open'erze więc…jechaliśmy takim pociągiem, który ciężko było zatrzymać i to faktycznie wszystko udało się dzięki Must Be The Music.
Z jakimi wyzwaniami po programie z którymi musieliście się zmierzyć? Czy mieliście chwilę zwątpienia?
MM: Czasem była presja, żeby w koncertach czy festiwalach telewizyjnych grać z playbacku. Oczywiście, takie rzeczy się zdarzają. Nie mówię, że często, ale zdarzają się i mieliśmy takie naciski. Ale byliśmy uparci i postawiliśmy się, gdzie na szali kładliśmy to, czy w ogóle zagramy. Ostatecznie konsekwentnie graliśmy zawsze na żywo. Wtedy twardo stawialiśmy warunki.
PS: Szliśmy jak jedna paczka, można powiedzieć ośmiu młodzieńców na scenie, którzy po prostu szli jak jeden i trzymaliśmy pełną zgodność. Chcieliśmy grać swoje i robić swoje, nasza muzyka niesie prawdę i to się liczyło dla wszystkich.
MM: Chwile zwątpienia też były związane z przemęczeniem fizycznym, bo pojawiły się koncerty, gdzie wyjeżdżaliśmy na dwa tygodnie. I wobec nas - zwłaszcza po programie i wygranej - były duże oczekiwania. Presja rosła. My musieliśmy być w stuprocentowej formie, bo chłopaki z telewizji, którzy wygrali program mają być nienaganni. Wszyscy chcieli nas zobaczyć na żywo, więc mieliśmy trasy koncertowe po 2 tygodnie, gdzie wracaliśmy na 2-3 dni, żeby tylko szybko zrobić pranie i potem wracaliśmy znowu w trasę.
PS: Granie po dwa tygodnie było czasami bardzo uciążliwe psychicznie, musisz być stałej gotowości. Po koncercie wychodzisz do fanów. Ludzie przychodzą na Twój koncert, więc też oczekują od Ciebie stuprocentowego uśmiechu, siły i tzw. "przytulaska" do zdjęcia. A ta kolejka nigdy się nie kończy.
To są momenty trudne, gdy zadajesz sobie pytanie: Czy to jeszcze długo potrwa? Damy radę? Ale dzisiaj to wspominamy z uśmiechem, bo przecież spotkania z fanami, trasy, zmęczenie to wszystko jest wpisane w ten zawód.
A co Was inspiruje do tworzenia muzyki dzisiaj?
MM: Inspiruje nas w dalszym ciągu muzyka etniczna, folkowa, ponieważ jesteśmy wychowani na muzyce ludowej z instrumentami z różnych regionów świata. To jest nie tylko folk wschodni, ale także bałkański. Mamy swój sposób na pokazanie jak można połączyć nowoczesne brzmienie: czasem rockowe, czasem bardziej rockowe, czasem mniej, czasem bardziej nowoczesne, czasem nie. Ten znak zapytania, który powoduje to, że nasza inwencja twórcza dalej chce się rozwijać i szukać, szukać poszukiwać właśnie tej muzycznej perełki. Ale w dalszym ciągu ta muzyka folkowa, etniczna, bałkańska, wschodnia, zachodnia też, no bo muzyka country też jest muzyką folkową, ona nas bardzo motywuje i inspiruje.
Czy Polska to kraj muzyką płynący? Czy macie jeszcze jakieś muzyczne niedosyty?
MM: Polska kultura, jeżeli chodzi o muzykę, jest jeszcze, wydaje mi się, bardzo nieodkryta. Jest tyle fantastycznych rzeczy, które dopiero teraz wychodzą na powierzchnie. Odważne zaglądanie do korzeni ludowych cieszy nas bardzo, bo czuć, że taki rodzaj połączeń jest odbierany pozytywnie. Na przykład Sanah bardzo popularyzuje, może nie tyle tradycję ludową, ale na przykład pisarzy polskich i całą tradycję, kulturę literacką. I to jest piękne
PS: Czuję, że wyszliśmy trochę z takiego stereotypu, że to co ludowe, to co folkowe często było kojarzone z biesiadą, weselem. Podobnie jest trochę z instrumentami, spójrzmy na akordeon, który zawsze jest na weselu, żeby grać "Szła dzieweczka". A tymczasem akordeon dzisiaj nabiera zupełnie innego charakteru.
A jak wygląda Wasza codzienność? Jesteście artystami, bardzo zajętymi, a przecież macie rodziny, swoje pasje, prywatne życie, rachunki, obowiązki. Jesteście też ojcami, mężami, partnerami. Życie po wygranej Must Be The Music nabrało szybkiego tempa. Macie kapcie w domu?
PS: Ja nie. Całe życie jestem "bezkapciowy" (śmiech). Więc klasycznie rano pobudka, ogarnianie córy. Szkoła, zajęcia do godziny siedemnastej, grafik napięty, przywieźć odwieźć, spędzić czas, a potem znaleźć też czas dla siebie. No i też na pracę, jednak wydaje mi się, że to jest w naszym przypadku dosyć trudne, czego musieliśmy się nauczyć, żeby połączyć to, co jest też dla nas istotne.
MM: Nasze życie dzieli się troszkę na takie dwa elementy. Jeden element to jest jesień i przełom zimy i wiosny. To jest czas, w którym jesteśmy więcej w domu i w zupełnie inny sposób żyjemy niż np. w okresie wakacyjnym, gdzie do domu przyjeżdżamy tylko tak naprawdę na dwa dni, żeby się przepakować, żeby jakieś sprawy załatwić szybko i ruszyć dalej w trasę. Więc zupełnie inaczej funkcjonujemy w okresie, w którym jesteśmy w domu non stop, a zupełnie inaczej w lato. Więc w tym czasie, gdzie jesteśmy w domu, to zachowujemy się jak normalni użytkownicy codziennego uporządkowanego życia, którzy rano wstają, zawożą dzieci do szkoły, do przedszkola a potem czekają z zegarkiem, żeby je przywieźć, załatwić obiad, ugotować, zrobić zakupy.
Jakie macie plany na przyszłość?
PS: Jesteśmy w trakcie pisania nowych piosenek. Nie wiąże to się w chwilę obecnie z żadną płytą, ale z każdym nowym sezonem koncertowym, szczególnie dla naszych najwierniejszych fanów - chcemy ich zaskoczyć. Ruszamy w trasę, przygotowaliśmy kilkadziesiąt koncertów. W tym roku jesienią będziemy świętować 10 lat od wydania piosenki "Kamień z napisem Love".
Powiedzcie więcej o trasie koncertowej, skąd pomysł na trasę z mocnym LOVE?
MM: To jest "Trasa z napisem LOVE", która w swojej nazwie już odnosi się do piosenki "Kamień z napisem LOVE". Tak jak Piotrek mówi, chcemy uczcić to w szczególny sposób. I w końcu spotkać się znowu z fanami, żeby dla nich zagrać piosenki, które nie są znane, które nie były grane w rozgłośniach radiowych, ale są nasze, historyczne, a które tak naprawdę znają nasi tylko najzagorzalsi fani. Dlatego specjalnie dla nich przygotowaliśmy tę niespodziankę.
PS: Po tylu latach mamy już̇ świadomość́, że koncert to nie tylko piosenki. To rozmowa, energia, emocje. I to wszystko chcemy dać ludziom na tej trasie. To będzie podróż pełna dźwięków, opowieści i wzruszeń. Tak jak my się zmieniliśmy - tak rozwijamy nasze granie. Ale jedno się nie zmieniło - nadal gramy z serca. I właśnie o tym jest "Love".