Te problemy mają nie tylko gwiazdy muzyki. Lekarze ostrzegają. Zagrożony nawet miliard osób
Nie ma lepszego zawodu na świecie - zapytajcie muzyków, wielu powie wam to prosto w oczy. Oczywiście artyści często narzekają na męczące podróże i to, że w takiej pracy trudno cokolwiek dokładnie zaplanować, ale plusów jest zdecydowanie więcej niż minusów. W końcu jak tu narzekać na to, że jeździ się po świecie i gra dla publiczności, która potrafi wydać dużą część wypłaty na bilet? Jest jednak rzecz, na którą wielu muzyków coraz częściej zwraca uwagę, a przy okazji ostrzega fanów. To kłopoty ze słuchem. Niektórzy zapłacili za swoją pasję wysoką cenę.
Wychodzicie z koncertu, który pewnie jeszcze długo będziecie wspominać. Jesteście trochę ogłuszeni, szumi wam w uszach. Nic dziwnego, właśnie spędziliście niemal dwie godziny w głośnych warunkach, nawet bardzo, jeśli staliście blisko głośnika. Nic niezwykłego, do jutra przejdzie. Który fan grania na żywo nie miał takiej sytuacji? W większości przypadków rzeczywiście przechodzi i zapominacie o tym, aż do kolejnego koncertu. A teraz wyobraźcie sobie muzyków, którzy w takim hałasie spędzają znacznie więcej godzin, do tego latami. Nic dziwnego, że niektóre gwiazdy przyznają się do ogromnych problemów ze słuchem.
Poziom głośności zwykłej rozmowy to około 50-60 decybeli, kosiarka to około 100 decybeli, a na przykład na rockowym koncercie dostajemy dawkę od 110 do nawet ponad 130 decybeli, bo tyle potrafią zaserwować fanom niektórzy dźwiękowcy. Lekarze oczywiście ostrzegają i namawiają do noszenia zatyczek podczas głośnych wydarzeń oraz ściszania dźwięku w słuchawkach, ale ich apele raczej na niewiele się zdają. Już niemal 10 lat temu Światowa Organizacja Zdrowia wyliczyła, że ponad miliardowi młodych ludzi na świecie grozi uszkodzenie słuchu.
Niektórzy doznają go z powodu zbyt głośnego ustawiania słuchawek, inni po kilkuset koncertach w swoim życiu, a niektórzy po... zaledwie kilku wieczorach ze zdecydowanie za głośną muzyką na żywo. Ostrzeżenia specjalistów mogą nie robić wrażenia na fanach, przynajmniej do czasu, ale pewnie warto posłuchać wyznań artystów, którzy doświadczyli problemów na własnej skórze. U niektórych ludzi kłopoty z powodu głośnych dźwięków objawiają się tym, że takie osoby po jakimś czasie zwyczajnie gorzej słyszą. Inni mogą mieć dodatkową niedogodność: szumy, piski albo ciągłe dzwonienie w uszach, nawet w warunkach całkowitej ciszy, co potrafi być wyjątkowo dokuczliwe.
BHP? Nie słyszeliśmy
W sieci roi się od porad typu "Jak zdjąć ograniczenie głośności dźwięku w telefonie?". Zanim z nich skorzystacie, posłuchajcie tych, którzy zbyt głośnymi dźwiękami zrobili sobie krzywdę: muzyków. Na koncertach ani w salach prób nie ma przecież specjalistów od BHP, którzy powiedzieliby komuś, że pewnego dnia słono zapłaci za swoją nieostrożność. Oczywiście wielu artystów nosi dzisiaj na scenie odsłuchy, które izolują przy okazji dźwięki z zewnątrz, a perkusiści nawet na próby zakładają zatyczki, jednak spora część tej grupy wcześniej boleśnie przekonała się, dlaczego trzeba to robić.
Przez wiele lat ci sami ludzie mogli nawet nie mieć świadomości, że głośne uderzenia w bębny, stanie blisko maksymalnie rozkręconego wzmacniacza gitary albo długie trasy koncertowe, są w stanie im zaszkodzić. Dzisiaj coraz częściej te osoby mówią swoim fanom: uważajcie. Nawet tym, którzy sami nie grają, bo ile razy staliście w autobusie albo sklepie obok kogoś ze słuchawkami na uszach i świetnie słyszeliście każdy dźwięk z jego playlisty? Taki człowiek wcale nie jest dużo bezpieczniejszy niż muzyk w głośnym otoczeniu.
Kiedyś pewnie sam by to wyśmiał, ale do dbania o siebie i swój słuch zachęca nawet Ozzy Osbourne. Książę ciemności przez całą karierę był narażony na głośne dźwięki na scenie. Artysta przyznał, że nigdy się tym nie przejmował, bo co to za koncert, na którym jest cicho? Wokalista i jego koledzy serwowali więc fanom widowiska z poziomem głośności około 120 decybeli. To mniej więcej tak, jakby obok was szykował się do startu samolot pasażerski. A teraz pomnóżcie to przez liczbę występów na żywo w ciągu choćby kilku lat kariery. Jak na ironię, Osbourne ma w dyskografii piosenkę pod tytułem "Let Me Hear You Scream" i pobił rekord świata, kiedy zachęcił publiczność do jak najdłuższego oraz najgłośniejszego krzyku.
Oczywiście głośne dźwięki były akurat niczym przy innych destrukcyjnych aspektach rockandrollowego życia Ozzy’ego, ale to właśnie skutki hałasu są dziś dla muzyka wyjątkowo uciążliwe. "Cierpię na szumy uszne. Cały czas słyszę dzwonienie w uszach, które doprowadziło mnie do częściowej głuchoty (albo wygodnej głuchoty, jak to określa Sharon). Jakbym ciągle miał w głowie taki pisk" - opisywał gwiazdor w rozmowie z "The Sunday Times". Artysta postanowił uświadomić to innym, zaangażował się w prace fundacji na rzecz ochrony słuchu, a nawet wydał milion dolarów na testy dla uczestników różnych wielkich wydarzeń, żeby pokazać ludziom skalę problemu.
Bracia Gallagherowie z Oasis też przypłacili muzyczną pasję problemami. Obaj już dawno przyznali, że słyszą gorzej niż przeciętny człowiek i mają problemy z piskiem w uszach. Noel często stał na koncertach tuż przed wzmacniaczem, więc muzyk nawet nie musi długo szukać przyczyn swoich kłopotów. Dzisiaj gitarzysta ma w uszach dźwięk, który "przypomina gwiżdżący czajnik". Jego brat z kolei jest przekonany, że takie dzwonienie w uszach to znak rozpoznawczy "prawdziwej rockandrollowej gwiazdy", więc Liam akurat nie zamierza się tym przejmować.
Nie trzeba jednak spędzić kilkudziesięciu lat w muzycznym biznesie, żeby wiedzieć, że hałas szkodzi. Przekonał się o tym Louis Tomlinson, czyli były członek One Direction. Już po dwóch latach działalności zespołu artysta żalił się w prasie, że gorzej słyszy na prawe ucho. Głośna muzyka nie okazała się nawet dla niego tak dużym problemem, jak... piski fanek. Ekipa, która pracowała z grupą, przekonywała Louisa i kolegów do noszenia specjalnych zatyczek oraz najlepszych odsłuchów, żeby wokaliści nie ucierpieli.
Gitara na maksymalnej głośności
Sting został ambasadorem fundacji Hear the World, która promuje dbanie o słuch, zwłaszcza wśród dzieci, chociaż sam muzyk ma z tym problem. Wokalista otwarcie przyznaje, że nie słyszy do końca dobrze. Artysta próbował nawet nosić, oczywiście poza sceną, aparat słuchowy, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. "Słyszałem więcej niż chciałem. Ludzie wygadują wiele głupot" - powiedział Sting w rozmowie z Sirius XM.
Jego kolega po fachu, Eric Clapton, też nie zamierza zbytnio przejmować się swoim problemem. Muzyk długo słynął z tego, że przez lubił na maksimum ustawiać wzmacniacz gitary podczas występów. Niektórzy fani byli zachwyceni, jednak artysta w końcu zapłacił za to pogorszeniem słuchu. W 2018 roku legendarny muzyk przyznał wprost: "Głuchnę". Artysta stwierdzi jednak, że to nie powstrzyma go przed graniem, mimo że zdecydowanie nie ułatwia mu pracy.
U niektórych problemy z powodu głośnych dźwięków stają się na tyle uciążliwe, że takie osoby zaczynają w końcu szukać pomocy. Chris Martin już w młodości nie oszczędzał pokrętła mocy przy słuchaniu muzyki, potem dołożył do tego lata występów i prób, oczywiście bez żadnej ochrony słuchu. Muzyk zignorował pierwsze symptomy, ale kiedy dolegliwości były coraz większe i dołączyły do nich bóle głowy, lider Coldplay zgłosił się do specjalistów.
Lekarze ostrzegli wokalistę, że jak tak dalej pójdzie, to problem może nawet zakończyć jego karierę. Martin tak się przeraził, że natychmiast zaczął stosować specjalne filtry dźwiękowe i zatyczki. Co prawda uszkodzeń nie da się cofnąć, ale przynajmniej artysta nie pogarsza już swojej sytuacji. Muzyk zaczął bardziej dbać o zdrowie, a przy okazji namawia fanów, żeby robili to samo. Anthony Kiedis przyznał się do podobnych dolegliwości w autobiografii "Blizna". Wokalista Red Hot Chili Peppers zmaga się z szumami usznymi już od wielu lat. Po jednym z koncertów na początku lat 90. artysta zauważył, że dzwonienie w uszach nie zniknęło po jednym czy dwóch dniach, jak to się działo wcześniej. Ten sam problem miał perkusista Chad Smith. Muzycy zdali sobie wtedy sprawę, że mają kłopot, a od tego czasu zwyczajnie musieli nauczyć się z nim żyć.
"Przyzwyczaj się" - taką radę dostał od lekarzy Nick Cave, który żartował, że porada niewiele mu dała, chociaż musiał zapłacić specjaliście 300 funtów. Artysta nazywa problemy ze słuchem "klątwą muzyków" i przyznaje, że największy kłopot ma podczas głośnych występów. Wokalista zdradził w dyskusjach z fanami na swojej stronie internetowej, że wielu jego kolegów po fachu zmaga się z tym samym. Warren Ellis, multiinstrumentalista z zespołu Cave'a, żartował sobie nawet, że jego dzwonienie w uszach jest tak głośne, iż muszą je słyszeć inni ludzie. Kiedy Nick skomentował, że to niemożliwe, Warren odpowiedział, iż u Cave’a zagłusza to jego własne dzwonienie. Nieco mniej skłonny do dowcipkowania jest Neil Young. Jego problemy ze słuchem spowodowały nawet kilkuletnią przerwę w nagrywaniu. Artysta przyznał na przykład, że stworzył jeden ze swoich spokojniejszych albumów dlatego, że miał dość hałasu.
Myślał, że to koniec
Phil Collins myślał, że to koniec jego kariery, kiedy prawie ćwierć wieku temu przestał słyszeć na jedno ucho w wyniku infekcji. Powód kłopotów muzyk poznał jednak dopiero po czasie. Artysta pracował akurat w Stanach, wrócił ze studia, zjadł obiad z córką i nagle stwierdził, że nie słyszy dźwięków z telewizora. Specjaliści nie mogli odkryć przyczyn problemu, dopiero po czasie zorientowali się, że to infekcja i wokaliście udało się pomóc. Co prawda dzisiaj Collins i tak skarży się na osłabiony słuch po latach grania, ale główną przyczyną zakończenia przez muzyka kariery okazały się akurat inne problemy zdrowotne, między innymi z kręgosłupem.
Brian Johnson z AC/DC przeżył w 2016 roku podobne chwile grozy jak przed laty Phil Collins. Artysta nie tylko odczuł skutki wielu lat na scenie i swojego hobby, czyli wyścigów samochodowych, ale też konsekwencje niefortunnej podróży samolotem podczas infekcji. Wokalista zaczął tracić słuch - i to do tego stopnia, że nie słyszał, jakie dźwięki grają na scenie jego koledzy.
Lekarze ostrzegli muzyka, że kolejne koncerty tylko pogorszą sytuację. Brian był przekonany, że to koniec śpiewania, zamknął się w domu i odrzucał kolejne telefony od dziennikarzy. O problemie Johnsona zrobiło się głośno, bo artystę zastąpił w trasie Axl Rose, co musiało wywołać domysły i spekulacje. Na szczęście Brianowi pomógł specjalista, który od lat pracuje nad odsłuchami dla muzyków. Wokalista nosi specjalnie przygotowane dla siebie urządzenia, które działają podobnie jak aparat słuchowy. Miniaturowa technologia pozwoliła rockmanowi znowu słyszeć i wrócić do pracy z zespołem. Tajemnicą poliszynela jest to, że ten sam specjalista przygotował urządzenia dla kilku innych osób z branży, dzięki czemu wielu artystów może jeszcze poczekać z przejściem na emeryturę.
Rozmowa w restauracji? Zapomnij!
"Jestem muzykiem rockowym. Wiadomo, że zaj***ście nie dosłyszę" - Dave Grohl nie owija w bawełnę. Artysta przyznaje, że nie lubi używać na scenie słuchawek ani zatyczek, bo wybijają go z rytmu i nie oddają atmosfery koncertów. To dość zaskakujący wybór w sytuacji, kiedy muzyk sam wie, że ma spore problemy. Już w 2020 roku Grohl przyznał w "The Howard Stern Show", że od 20 lat pomaga sobie, czytając z ruchu warg swoich rozmówców. To dlatego perkusista nie mógł znieść pandemii. Kiedy ludzie mieli maseczki na twarzach, często nie miał zielonego pojęcia, co do niego mówią. Artysta stwierdził na przykład, że w zatłoczonej restauracji, w szumie i wśród rozmów, nie byłby w stanie usłyszeć dialogów osób przy tym samym stoliku. Dave nie wybrał się jednak ze swoim problemem do lekarzy.
"Od dawna nie byłem na badaniach słuchu, ale już wiem, co by mi powiedzieli" - przyznał. Jak to więc możliwe, że muzyk cały czas koncertuje, nagrywa, do tego świetnie sobie radzi? Wokalista tłumaczy, że lata doświadczenia zrobiły swoje, poza tym nauczył się pracować tak, żeby osłabiony słuch nie przeszkadzał mu w graniu. Na scenie natomiast Grohl słucha się przez tak zwane monitory, czyli głośniki, które stoją obok albo przed nim. Dzięki temu lider Foo Fighters wie, jak brzmi i czy wszystko, co płynie do publiczności, jest w porządku. Odsłuch dla artysty ustawia specjalista, który pracuje z Davem jeszcze od czasów Nirvany, więc dokładnie wie, czego potrzebują uszy muzyka.
Myles Kennedy, znany między innymi z Alter Bridge i współpracy ze Slashem, zrobił sobie półtora roku wolnego od występów, kiedy okazało się, że ma uszkodzony słuch. Głośne próby, koncerty, praca w domowym studiu - to wszystko w końcu zemściło się na muzyku. Artysta bał się, że będzie jeszcze gorzej, więc postawił na coś mniej ryzykownego i został nauczycielem gry na gitarze. Wokalista odrzucił nawet propozycję dołączenia do grupy Velvet Revolver. Kennedy mógł ostatecznie wrócić na scenę dzięki temu, że nauczył się jak panować nad stresem, który pogarszał jego sytuację, a przede wszystkim dzięki specjalnym odsłuchom. W ten sposób może nadal normalnie występować i nie robić sobie krzywdy. W rozmowie z "The Guardian" Myles przyznał: "Jestem wdzięczny, że tak się ułożyło. Nie wyobrażam sobie życia bez grania".
To, że o problemie zbyt głośnych dźwięków mówi się w ostatnich latach częściej, wcale nie oznacza, że wcześniej on nie istniał. Zresztą wielu muzyków zbliżających się do emerytury jest tu najlepszym dowodem. Dzisiaj jednak widowiskowe, głośne koncerty odbywają się bardzo często, poza tym każdy posiadacz smartfona może jednym kliknięciem podłączyć do urządzenia słuchawki, a potem używać ich przez wiele godzin dziennie, stąd ryzyko jest jeszcze większe. Do tego wiele gwiazd zwyczajnie przestało się wstydzić i artyści mówią już o sprawie głośno. Po to, żeby ostrzec innych, a nie dlatego, że ci inni już też słabo słyszą.