Taśma starzeje się jak człowiek: Jak to się stało, że wróciły kasety magnetofonowe?
Michał Przechera
Jakiś czas temu podczas inwentaryzacji trafiłem na sporej wielkości pudło wydanych około 2000 roku kaset lokalnego chóru, w przypadku których ktoś ewidentnie przeszacował kwestie nakładu. I o ile taka sytuacja nie jest niczym nietypowym - w końcu zbyt optymistyczne podejście do liczby wyprodukowanych nośników to częsta praktyka - moją uwagę przykuło coś zupełnie innego. Po raz pierwszy od bardzo dawna trzymałem w dłoni błyszczącą, niczym dopiero zdjętą ze sklepowej półki, zafoliowaną kasetę.
W pierwszym pięcioleciu XXI wieku po raz kolejny zmieniły się realia rynku fonograficznego - ze sklepów muzycznych, stopniowo i jakby niemal niezauważalnie, całkowicie zniknęły kasety. Także sporo prowadzonych przez pasjonatów hobbystycznych miejsc, w których można było zdobyć ciekawostki spoza muzycznego mainstreamu, poszło na dno w podobnym czasie co taśmy. Taśmy, które na długo przed streamingowym egalitaryzmem stanowiły jedyny słuszny nośnik, towarzyszący przez długi czas milionom Polaków w domach, autach i... kieszeniach. Oryginalny Walkman z autorewersem był w końcu nie tylko zaawansowanym technologicznie sprzętem, ale i źródłem szpanu, na który chciwie spoglądali śródmiejscy złodziejaszkowie.
Polsko-kasetowa zażyłość najbardziej rozwinęła się mniej więcej w czasach transformacji. Paweł Kowalewicz w artykule dla Legalnej Kultury podkreślał, że liberalna ustawa Wilczka z 1988 roku pozwalała na wcielenie w życie zasady: "co nie jest zakazane, jest dozwolone" i "swobodne" korzystanie z dóbr sztuki bez większego zwracania uwagi na samych twórców. Wyrastającym jak grzyby po deszczu w realiach raczkującego kapitalizmu firmom zajmującym się wszystkim, co może tylko przynieść zysk, trudno było przegapić taką okazję. Dużą rolę odegrała też kwestia praktyczna - z archaicznych pocztówek dźwiękowych czy zajechanych analogów nikt już nawet nie próbował wydobyć resztek dźwięku, a niepraktyczne szpule zaczęły znajdować swoje przeznaczenie w piwnicach, na strychach i wysypiskach, tuż obok niemodnych gramofonów.
Zgrabne, łatwe w obsłudze i niezajmujące wiele miejsca kasety, atakowały zewsząd - jako najbardziej oczywisty kierunek wywołane powinny zostać księgarnie czy sklepy muzyczne. Miliony rodaków częściej jednak zaopatrywały się w taśmy w bazarowych szczękach, na wszechobecnych łóżkach polowych, w pełniących prowizoryczną rolę dostarczyciela kultury kioskach, a nawet w doraźnie przejmujących rolę źródła muzycznego wtajemniczenia miejscach typu kwiaciarnie czy obecne na każdym osiedlu samy i supermarkety.
Niezwykle popularne były tanie, nieistniejące oficjalnie składanki spod znaku "The Best Of" i "Greatest Hits", nierzadko z poligrafią opartą na przypadkowym zdjęciu artysty pochodzącym z niemieckiego "Bravo" czy wyciętym lub zmniejszonym fragmencie właściwej okładki. Nie mówiąc już o dźwięku przypominającym ten nagrywany wewnątrz garnka... Te wszelkie niedogodności jednak nie znaczyły wiele, wobec możliwości dotarcia do muzyki, o której jeszcze w latach 80. można było co najwyżej pomarzyć - Kowalewicz we wspomnianym wcześniej tekście trafnie pisał o "otwarcie płynącej rzece zagranicznych tytułów". Eksplozja wydawniczej kreatywności trwała do 4 lutego 1994 roku, kiedy to ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, wprowadziła namiastkę porządku. Dodatkowym "ozdobnikiem" oryginalnych nośników od tego czasu stały się hologramy, w przypadku kaset zazwyczaj wklejane na przypadkowe miejsce niewielkiej i tak okładki.
Ustawa ustawą, jednak w przypadku muzyki przedsiębiorczy Polacy nie zrezygnowali z przyzwyczajeń do konkurencyjnych cen, nawet za - nomen omen - cenę jakości. Choć (tym razem już oryginalne) kasety wciąż stanowiły nośnikowy numer jeden, w międzyczasie - gdzieś w drugiej połowie lat 90. - konkurencją dla nich stały się pirackie płyty, które kosztowały nawet nieco mniej niż MC z hologramem. O skali nielegalnego procederu może świadczyć fakt, że w latach 1994-97 policja zabezpieczyła w sumie blisko dwa i pół miliona pirackich taśm i płyt.
Za sprowadzane najczęściej z kierunków wschodnich kompakty "od złodzieja", jak to mawiał Kazik, trzeba było zapłacić w okolicach piętnastu złotych. I choć jakość dźwięku tych wydawnictw często wołała o pomstę do nieba - analogia z pirackimi kasetami nasuwa się sama - a oprawa graficzna opierała się o rozmytą okładkę (czasami rozkładaną na cztery z elementami właściwego bookletu), kompaktowa wygoda była dla wielu argumentem do przerzucenia się na CD. Gdy kilka lat później kompakty były wszędzie, a swobodny dostęp do muzyki w sieci stawał się standardem, temat kaset na długi czas przycichł i praktycznie przestał istnieć.
Magazyn "Billboard" już w 2008 roku w artykule wymownie zatytułowanym "Echo taśm" ("Tape Echo") przedstawił zatrważające statystyki z poprzednich dwunastu miesięcy. W 2007 roku w Stanach nabywców znalazły zaledwie 274 tysiące kaset, co stanowiło jedynie 0,05 procenta sprzedaży na przebogatym amerykańskim rynku fonograficznym. Był to też czas, kiedy najwięksi gracze - tacy jak Universal Music Group czy Sony BMG - przestali produkować taśmy, a przywołane w tekście niezależne labele, wciąż wypuszczające na rynek ten nośnik, za duży nakład uważały sto egzemplarzy.
Przez kilkanaście lat kasety czekały na powrót siły sentymentu. Kosztowały - i to dosłownie - grosze. Choć nie myślałem o nich poważnie w kontekście słuchania muzyki, okazjonalnie zdarzało mi się uzupełniać braki w kolekcji taśm - "Ogród koncentracyjny" Świetlików w niezłym stanie kupiłem gdzieś w okolicach niemieckiego mundialu za okrągłą złotówkę. Dziś mamy 2022 rok i wielu mogłoby pomyśleć, że kasety to wciąż całkowity relikt przeszłości. Na próżno wypatrywać przecież zmartwychwstałych półek z taśmami czy towarzyszącego zakupom sprzed ćwierćwiecza wszechobecnego dźwięku taśm, jednak wystarczy nieco zagłębić się w temat, żeby zauważyć, że sytuacja tego - wydawałoby się - skazanego na pożarcie nośnika wcale nie jest tak zła.
Kilka dobrych lat po spektakularnym powrocie do łask winyli, kasety magnetofonowe także dostały swoją drugą szansę. Oczywiście na znacznie mniejszą skalę; wciąż trzeba je zamawiać bądź sprowadzać z sieci, jednak kto jeszcze kilka lat temu pomyślałby o możliwości sklepowego kupna takiego "przeżytku"? Paradoksalnie doszło nawet do tego, że w 2019 roku O.S.T.R. wprowadził na OLiS... wydane na kasecie demo "Epidemia 99". Co prawda taśma była dodatkiem do autobiografii "Brzydki, zły i szczery", jednak w tym kontekście uznano ją za niezależne wydawnictwo. Na liście datowanej na 10-16 maja 2019 odświeżona, pozbawiona szaty graficznej, demówka sprzed dwudziestu lat osiągnęła siódme miejsce.
Odpowiedzialny za płyty Ostrego label Asfalt Records dokłada zresztą solidną cegiełkę do reaktywacji popularności kaset, prezentując na tym nośniku albumy takich wykonawców jak wymieniony przed chwilą autor "Tabasko" (dwa różne wydania jego ostatniego "Gniewu"), Fisz (ponad dwie dekady po premierze można kupić znów na kasecie pierwsze wydawnictwa podpory Tworzywa Sztucznego), Sarius, Sztigar Bonko (limitowany do 20 podpisanych sztuk "Harpagan" na MC ukazał się już w 2014) czy Rasmentalism (urzekające kolorami "Wyszli coś zjeść" przypomina niemalże kasety z bajkami z dzieciństwa).
Nietrudno zauważyć, że w dużej mierze zainteresowanie sentymentalnych kolekcjonerów, oparło się na komercyjnej (niekoniecznie w pejoratywnym sensie) rockowo-metalowo-punkowej alternatywie. Metallica, Guns N' Roses, Slayer, Placebo, Nirvana, The Offspring, Behemoth, Franz Ferdinand - na taśmach wciąż ukazują się (choć najczęściej za nadspodziewanie wysokie stawki) zarówno odświeżone klasyki, jak i nowe albumy graczy, których fani kupią praktycznie wszystko, co kolekcjonerskie. Przykłady zresztą można mnożyć...
Ozzy Osbourne swój ostatni album - "Ordinary Man" z 2020 roku - na europejski rynek wypuścił także w formie limitowanych do 500 sztuk kaset o czterech różniących się od siebie okładkach. Łatwa, całkiem niegroźna i dająca frajdę fanom, monetyzacja marki. Ale ograniczanie się do samych rockowych supergwiazd byłoby niesprawiedliwe wobec całej metalowej niszy, która także od kilku dobrych lat nadaje ton w kasetowym uniwersum: na MC kupić można ostatnie propozycje tak ciekawych kapel jak choćby (ograniczmy się tu do Polski) Mgła, Medico Peste, Odraza i Gruzja. Taśmy tych ostatnich wydane nakładem brytyjskiego undergroundowego labelu Analög Ragnarök to małe dzieła sztuki. Zagraniczne (a nawet egzotyczne) kierunki w temacie odnalezienia wydawcy to zresztą nic dziwnego wśród przedstawicieli undergroundu - okołogotycka grupa Cabaret Grey zaprezentowała składankę "Symptomatic Wave", którą na rynek na taśmie wypuściło... peruwiańskie InClub Records. Inna z kaset Cabaretu - zapis ich berlińskiego koncertu - to natomiast sprawka niemieckiego Atman Records.
W błędzie byłby jednak każdy, kto chciałby zmartwychwstanie taśm utożsamiać przede wszystkim z gitarami i przesterami. Na kasetach (zwykle, jak w przypadku ostatniego albumu Ozzy'ego, limitowanych i kolorowych) ukazały się także ostatnie wydawnictwa wykonawców reprezentujących znacznie bardziej popowe kierunki: "Justice" Justina Biebera, "Happier Than Ever" Billie Eilish, "= (Equals)" Eda Sheerana czy nawet "Positions" Ariany Grande - w tym w błyszczącej, brokatowej oprawie. Utrudnieniem dla początkujących kolekcjonerów może tu być oczywisty fakt, że większość tych pozycji niedostępnych jest na polskim rynku i do - i tak niemałych - cen kasety doliczać trzeba koszt wysyłki.
Kasetowej tradycji nad Wisłą hołduje między innymi SP Records. Wydawnictwo Sławka Pietrzaka mogłoby stanowić zresztą przykład sprawnego odnajdowania się w zmieniających się realiach rynku fonograficznego. Podczas niedawnego Q&A na Instagramie wytwórni pojawiło się kilka pytań dotyczących powrotu kaset. Jeden z internautów spytał o rzecz najprostszą, lecz kluczową: dlaczego po 2005 przestały ukazywać się kasety i skąd pomysł na ich powrót.
"Wtedy ten nośnik się na tamten czas skończył - wszyscy mieli odtwarzacze CD, pojawiło się mp3, dystrybutorzy przestali przyjmować kasety do sklepów, klienci ich nie kupowali, a tłocznie kaset w Polsce przestawiły się na inne nośniki. Od paru lat obserwujemy powolny, acz wyraźny powrót do kaset, dlatego także stopniowo przywracamy je do katalogu" - prosto, ale trafnie wytłumaczyła wytwórnia.
Na taśmach firmowanych logo SP dostępne są przeróżne wcielenia Kazika i Grabaża, protoplaści polskiego nawijania - Kaliber 44, 3-X-Klan oraz Wzgórze Ya-Pa 3, a nawet Bracia Figo Fagot. Zwykle trzeba jednak się spieszyć - dzisiejszym nakładom daleko do tych z lat 90. i spora część katalogu w internetowym sklepie labelu ma status "wyprzedane".
"Pojedyncze tytuły będą się pojawiać przy okazji niektórych reedycji winylowych. Archiwalne kasety z dna magazynu będziemy oferować tylko w ramach akcji specjalnych, jak black friday" - wyjaśniło SP Records na swoim profilu.
W przypominanie polskiej klasyki, także w kasetowej formie, w ubiegłym roku zaangażowała się również wytwórnia MTJ. Na taśmach ukazały się między innymi tak ikoniczne dla polskiej muzyki albumy jak "Nowa Aleksandria" Siekiery, "Za ostatni grosz" Budki Suflera, "UNU" Perfectu a także debiuty Lady Pank i Klausa Mittfocha. Drugie życie nie przytrafiło się za to czystym kasetom. Niegdyś stały element każdego kiosku dziś do zdobycia jest przede wszystkich w antykwariatach i na aukcjach. A cena nieużywanych "sześćdziesiątek" i "dziewięćdziesiątek"? Zazwyczaj waha się w okolicach 20-25 złotych, jednak na chińskich stronach można znaleźć je znacznie taniej. Ale nie ma co się oszukiwać - pomimo powrotu taśm nagrywanie osobistych składanek to dziś już, niestety, totalna melodia przeszłości.
W kontekście życia po życiu kasetowej rzeczywistości zawsze gdzieś przewijał się świat rapu. 9 września 2021 premierę miał utwór "Na magnetofonowej taśmie" będący hołdem dla ukochanego niegdyś nośnika. Stali za nim, nie wypominając wieku, reprezentanci pokolenia czterdziestolatków, tak dobrze pamiętającego przewijanie ołówkiem. Pih, Nullo i L.U.C nagrali wyprodukowany przez Magierę numer, którego pomysłodawcą jest twórca projektu Respect For Tape - Jakub "Grędziu" Gręda. Ten kolekcjoner i popularyzator rapowych taśm - ma ich w swoim zbiorze ponad 2700 - na fanpage'u Rap Tapes By Grędziu regularnie przybliża historie związane z rapem wydanym na tym nośniku. Anegdotami i nawiązaniami sypie jak z rękawa, a jego energia mogłaby zarazić niejednego marudzącego na stare głowice czy wciągnięte taśmy. Kuba przyznaje, że projekt to nie tylko echo hiphopowego sentymentu, ale też ukłon dla zmarłego w 2020 roku wynalazcy kaset.
"W filmie biograficznym Lou Ottensa padły słowa, że taśma starzeje się i zużywa podobnie jak człowiek. To spora metafora, ale trafia do mnie. Po prostu wolę dźwięk analogowy" - z nostalgicznym westchnieniem zamyśla się Grędziu.
Po chwili melancholii przechodzimy do realiów współczesnego rapu na taśmie:
"Nie spodziewałem się, że kasety wrócą aż na taką skalę" - deklaruje Kuba.
"Wiele osób pozwalało gnić im w piwnicy, inni je rozdawali czy wręcz wyrzucali. Można tu znaleźć analogię z pozbywaniem się winyli na rzecz... kaset. Coś zaczęło się dziać już dziesięć lat temu, a od 2014 roku tendencja jest wyraźnie zwyżkowa - zarówno w kwestii premier, jak i reedycji. Największy boom zaobserwowaliśmy w ubiegłym roku - trudno oszacować dokładną ilość wydanych wtedy taśm z polskim rapem, ale mi lekko wychodzi ponad pięćdziesiąt kaset. Może nie brzmi to zbyt imponująco, ale perspektywa zmienia się, gdy zobaczymy ile ich wychodziło na rynek dekadę temu... A mówię tu tylko o samym rapie. Nie da się jednak nie zauważyć, na zrobienie kasety znacznie częściej decydują się nieco starsi gracze. Widzę dużo podobieństw w tej kwestii z punkiem" - dodaje.
Respect For Tape pierwotnie miał być skromną akcją robioną przez pasjonatów dla wąskiego grona pasjonatów. Jej skala, oparta na coraz większym zainteresowaniu reprezentantów sceny rapowej, zaskoczyła nawet samego pomysłodawcę.
"Stworzyłem oddolny projekt, który finalnie zostanie wydany we współpracy z Warner Music Poland, BIG idea oraz Marcinem Popielarzem na kasecie, winylu i kompakcie oraz trafi na streamingi. To inicjatywa, którą wymyśliłem od zera i nie liczyłem, że rozrośnie się aż tak bardzo. Spodziewałem się raczej kasetowego singla... Niektórzy jednak tak zajarali się tym pomysłem, że już po czterech godzinach dostawałem gotową zwrotkę. Skończyło się na tym, że do złożenia hołdu kasecie zaprosiłem 75 raperów, DJ-ów i producentów. Prace trwają już dwa i pół roku, ale powoli wreszcie widać koniec. Warstwa muzyczna jest zamknięta, okładka gotowa i teraz właściwie czekamy już tylko na start preorderu. Myślę, że cztery oldskulowe klipy, które są na kanale i promują Szacunek Dla Taśmy, to dobra przystawka przed głównym daniem. Oczywiście większość osób, które pojawia się na albumie, już wcześniej wydawało muzykę na taśmach - zastrzegłem, że tematyka zwrotek ma też być okołokasetowa" - tłumaczy Grędziu.
A skąd wzięła się kasetowa pasja mojego rozmówcy? Grędziu wraca pamięcią do czasów dzieciństwa w ostatniej dekadzie XX wieku, które - podobnie jak w przypadku wielu raperów pojawiających się na Respect For Tape - były kluczowe w rozpaleniu ognia kasetowej pasji.
"W 1997 roku Minister Kultury i Sztuki przyznał mi nagrodę za osiągnięcia taneczne. Trafili idealnie - dostałem walkmana. Pierwsze kroki po odebraniu odtwarzacza skierowałem oczywiście do sklepu muzycznego. Jako ośmioletni chłopak nie za bardzo znałem się na muzyce, więc postanowiłem wybrać po okładce coś hiphopowego. Wziąłem kasetę C-Block, bo mieli szerokie spodnie i bandanki. A za właściwy początek kolekcji uważam zdobycie taśmy House Of Pain, które kupiłem od kolegi za siedem złotych oraz znalezienie albumu "Black Sunday" Cypress Hill u wujków na strychu. W kasety zaopatrywałem się w skateshopach czy marketach. Później coraz trudniej było o takie sklepy, więc przerzuciłem się na internet" - mówi.
Dla mojego rozmówcy ważnym źródłem muzycznych odkryć również były wszechobecne piraty. Kuba ponownie cofa się do czasów, gdy dostęp do nielegalnych kaset stał tak powszechny, że mało kto zastanawiał się nad fonograficznym pochodzeniem słuchanej przez siebie muzyki.
"To, że kupiłem jakąś kasetę wcale nie znaczyło, że była ona oryginalna. W tamtym czasie jednak nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Niektórzy mi nawet zarzucali, że w kolekcji mam sporo piratów z początków lat dziewięćdziesiątych. Śmieszy mnie takie podejście. Widocznie ci krytycy nie żyli w tamtych czasach i nie wiedzą, jakie wówczas były realia. Nie szczycę się piratami ani nie daję ich do podpisania artystom. Wrzucam na mój fanpage takie taśmy, ale tylko w celu porównania z oryginalnymi - amerykańskimi czy polskimi - wydaniami. Okrojona okładka, zmieniona tracklista, brak jakiegoś kawałka - to jednak kawał historii rodzimej muzycznej świadomości. Mam sentyment do wydawnictw takich firm jak Takt, MG Music, Poker czy Starling, gdyż w ten sposób poznawało się nową muzykę, o którą w tamtych latach było bardzo ciężko" - wspomina.
Okazuje się że fonograficzna niewiedza, o której mówi Grędziu, dotyczyła nie tylko wygłodniałych muzyki rodaków.
"Znam z pierwszej ręki - od kolegów, którzy pracowali w budkach z kasetami - anegdotkę o Niemcach kupujących te taśmy hurtowo i nie zdających sobie sprawy, że to niewiele warte piraty. W porównaniu z ich realiami kosztowały grosze i były dostępne na kilogramy. Odwracając sytuację w temacie zagranicznych zakupów, wiele razy ściągałem jakieś taśmy zza oceanu - w Polsce zwyczajnie nie były dystrybuowane. Cały czas to zresztą robię, ale o ile cena samego nośnika jest do przeżycia, to koszty wysyłki strasznie drenują kieszeń - nagle wychodzi 150-200 złotych za jedną taśmę" - wylicza Gręda.
Patrząc jednak na wspominane wcześniej ceny wydawanych na nowo kaset, wymienione przez Kubę co najmniej półtorej stówy, to wcale nie taka zaporowa cena... Nieco odmienna jest też aktualnie forma poszukiwań perełek, ewoluująca równolegle do fonograficznych zmian.
"Diggowanie kaset w tych czasach, to już bardziej szukanie w necie, choć na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku lub innych pchlich targach czy antykwariatach można coś znaleźć, choć coraz mniej. Jakiś czas temu udało mi się trafić singiel Fu w folii za 25 złotych - przez moment poczułem się prawie jak w starym sklepie" - dodaje.
Skoro jesteśmy w temacie pieniędzy... Za wydaną w 1997 roku w nakładzie 200 sztuk kasetę "WuWuA" składu Trzyha (to tam rapowe szlify zbierał Tede) zapłacić trzeba... 3999 złotych, natomiast sam Grędziu zna osobę, która tę taśmę kilka lat temu zdobyła za nieco ponad tysiąc złotych. To kosmiczny pieniądz, nawet uwzględniając status białego kruka. Stary polski rap zresztą wyceniany jest całkiem imponująco. Chcąc kupić sobie na MC pierwsze wydanie "Ulicznych historii" Slums Attack czy "Jazzu w wolnych chwilach" Ostrego, trzeba być gotowym na wysupłanie właśnie około tysiąca.
Grędziu jednak zwraca uwagę, że wartość tych kaset jest w dużej mierze umowna.
"Nie przykładałbym większej wagi do tych cen. Płyta jest tyle warta, ile ktoś za nią zapłaci - a to z kolei uzależnione jest od sentymentu czy ilości kasy, którą możemy przeznaczyć na taką taśmę. Mam wiele starych wydawnictw, które bardzo trudno zdobyć. I jak mam tu rzeczowo wycenić, czy taki rarytas wart jest pięć stów, tysiąc, a może dwa koła? Wiele wydawnictw niby sprzedawanych jest za dużą kasę, ale aukcje potrafią wisieć latami. Kilka lat temu za kasetę "Owoce miasta" Wiele C.T. - starego składu Łony i Webbera - zapłaciłem 490 złotych. Nie kalkulowałem, po prostu chciałem ją mieć, więc wylicytowałem" - mówi.
Dziś to wydawnictwo jest praktycznie niedostępne - nawet z drugiej ręki. Wciąż jednak zapłacić trzeba za nie w okolicach pięciu stów, jeśli nie więcej. Z pewnością wydanie takiej kasy to pewien ból, ale jeszcze większym bólem jest zniszczenie kasetowego artefaktu. Posiadanie tak bogatej i podatnej na zużycie kolekcji nieodłącznie wiąże się z przecież bolesnymi stratami. Jakub wraca pamięcią do swojego najbardziej dotkliwego problemu sprzętowego.
"Stary odtwarzacz wciągnął mi unikatowy nielegal DJ-a Twistera. Musiałem wyrywać taśmę - straszny żal, ale nie miałem innego wyjścia. Na szczęście Druh Sławek po kilku latach podarował mi dokładnie taką samą - działającą - kasetę!" - śmieje się.
Niezmiennie toczone są dyskusje na temat wyższości tego, czy innego nośnika. Jakub, pomimo swojej pasji, jest realistą w kwestii jakości i trwałości kasetowego brzmienia.
"Nie jestem audiofilem, ale nie trzeba nim być, żeby zauważyć różnicę. Kaseta, niestety, jest najsłabszym nośnikiem w kwestii jakości brzmienia dźwięku. Nie będzie to już nigdy pełnoprawny nośnik, choćby z powodu braku szerokiej dostępności do odtwarzaczy. Pojawiły się badziewne chińskie magnetofony, ale to sprzęt fatalnej jakości. Ale nie tylko urządzenia się liczą - taśma w końcu też się zużywa, jak każdy nośnik, lecz nie zawsze jest to regułą. Posiadam w kolekcji kasetę z początku lat 80. i jakość dźwięku jest tam lepsza niż na wielu nowych, wydanych obecnie, taśmach. Oczywiście jest to zależne od wielu czynników. Inwestuję bardziej w kasety niż sprzęt, choć chciałbym w jedno i drugie" - zaznacza Grędziu.
Ze słowami o najsłabszej jakości z pewnością nie zgodziliby się, całkiem aktywni w sieci (zwykle dysponujący porządnym, drogim i starym odtwarzaczem) zwolennicy tezy, że kaseta to "najbardziej niezrozumiały" nośnik, który tak naprawdę jest... najlepszy. Wśród zwolenników MC pojawiają się przeróżne argumenty o jej wyższości nad kompaktami czy streamingami. Od lepszej dynamiki dźwięku, przez możliwość odtwarzania w najbardziej nieprzyjaznych warunkach, po wytrzymałość taśmy, która nie roztopi się jak winyl czy nie porysuje niczym CD. Niezwykle ciekawie opisał to Ben Kleschinsky w kasetowym wątku na portalu Quora.
Kuba z uśmiechem na twarzy odsyła też do filmików, w których dzisiejsi małolaci, najczęściej nagrywani przez rodziców, bezskutecznie próbują rozwikłać technologiczną zagadkę działania kasety.
"Nie dziwię się tej niewiedzy - mówi - My jako małolaci też dążyliśmy do cyfryzacji".
Być może w celu uświadamiania młodszych pokoleń motyw kręcenia taśmą na ołówku pojawił się choćby w niedawnym netflixowskim hicie - "Najmro", gdy pędzący autem Dawid Ogrodnik w ten sposób dokonywał szybkiego przewijania. "Disco Polo", kinowy przebój sprzed kilku lat, uznać można natomiast za puszczenie oka w stronę produkowanego w dziesiątkach milionów sztuk nośnika, który pomógł wywindować na piedestał narodowy dziś gatunek wywodzący się z muzyki chodnikowej.
Rozpowszechniający się powrót kasetowego sentymentu może zahaczyć nawet o państwowe instytucje. Niedawno zakończyła się wystawa "Nawijaj" oparta o kolekcję Kuby.
"Jarosław Wasik, Dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu, zobaczył jeden z live'ów na moim kanale, który zrealizowałem z DJ-em Gambitem oraz Pawłem Gołębskim. Bardzo mu się to spodobało, napisał do mnie i zaproponował ekspozycję. Muzeum liczyło się z moim zdaniem i podeszło do tematu bardzo profesjonalnie w kwestii samej wystawy. Pokazaliśmy tam ponad trzysta kaset z polskim rapem. Sam nie wiedziałem nawet, ile mam taśm wykonawców z naszego kraju - po podliczeniu okazało się, że w Opolu zaprezentowaliśmy połowę mojej kolekcji taśm rodzimych nawijaczy" - chwali się.
Grędziu swoją wypowiedź rozpoczął cytatem, więc gdy na koniec pytam go o reakcję samych raperów na wydawane przez siebie przed laty rarytasy, których nierzadko nawet nie posiadają w płytotece, także powołuje się na cudze słowa:
"Emil Blef nawinął taki refren w swoim kawałku nagranym na Respect For Tape: 'Oddałem siebie, jak oddałem taśmy. Z każdą oddaną czułem się mniej wyraźny'. Widziałem muzyków, którzy patrząc na okładki swoich starych kaset zamierali w sentymentalnym zawieszeniu... Nie zdarzyło się jednak, żeby któryś z nich próbował mi ukraść kasetę (śmiech)" - mówi.
Kuba na początku swojej wypowiedzi nawiązał do punk rocka, więc naturalnym krokiem było skierowanie się do reprezentanta tej sceny. Mike Champagne to gitarzysta wielu hc/punkowych kapel takich jak Ohyda, Prisoners By Choice, Blind Eye czy The Union, a także osoba odpowiedzialna za szatę graficzną tych wydawnictw, także w formie kasetowej. Czy dla każdej zaangażowanej grupy, wydanie kasety to niezbędny element działalności?
"To nie obowiązek, ale jeśli kapela startuje, dobrze jest zacząć od krótkiego demo - taki rodzaj scenicznej introdukcji. Dziś taki materiał zwykle trafia na streamy - zauważa Mike.
A jak w kwestii produkcji taśm wygląda wcielanie w życie zasady "Do It Yourself"?
"Nigdy nie przegrywaliśmy domowo na czystych kasetach, tylko zlecaliśmy to tłoczniom. Z tego, co się orientuję w Polsce została jedna taka firma. Ale sami też się angażowaliśmy: z The Union wzór na kasetach odbijaliśmy szablonikiem i farbką, a przy taśmie Ohydy wydrapywałem cyrklem stronę A i stronę B" - dodaje.
Nie wszyscy punkowcy mieli jednak taki wybór - choćby nieodżałowany Robert Brylewski wspominał, że z braku dostępności czystych kaset, swoją muzykę początkowo kolportował na taśmach z kolędami lub klasyką, tanich i łatwych do znalezienia na początku lat 80. Założyciel Kryzysu, Brygady Kryzys, Armii czy Izraela opowiadał o tym w wywiadzie-rzece z Rafałem Księżykiem "Kryzys w Babilonie" ("Cena była obniżona o połowę i wykupiłem wszystko co było. A potem w domu stały dwa magnetofony i przegrywałem, w związku z tym jakość była jeszcze gorsza") czy jedenastym numerze punkowego zina Pasażer.
Mike Champagne zaznacza, że w jego przypadku stały dopływ muzyki z różnych stron świata był możliwy dzięki scenicznej aktywności.
"Gdy rozpoczynałem swoją przygodę ze sceną w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, trafiłem na boom kasetowy. Wszystko wychodziło w wielkich nakładach. Później przerzuciłem się na winyle, ale nie przestałem kolekcjonować taśm. Wymieniałem się nimi nie tylko ze znajomymi, ale i z zagranicznymi kapelami, których mieliśmy okazję spotkać całkiem sporo. A jeśli chodzi o czasy 'współczesne', wydaje mi się, że powrót kaset zaczął się od demówki Government Flu" - podsumowuje gitarzysta Ohydy.
Pozostając w temacie niezależnych podmiotów, które w ostatnim czasie zdecydowały się na wydanie kasety, nawiązać warto do Czerwonego Miasta - projektu powstałego w wyniku współpracy Legnickiego Centrum Kultury oraz Atrament Records i przypominającego stare, dziś już praktycznie całkowicie zapomniane, kapele z regionu Zagłębia Miedziowego. Pod koniec 2021 roku ten minilabel zaprezentował archiwalny, lokalny "Przegląd 1980/81. Festiwal Piosenki Uczniowskiej" wydany wyłącznie w formie MC.
"Na przestrzeni ostatnich lat kaseta wraca do łask nie tylko niszowych wydawnictw. Wiedzieliśmy, że w sytuacji tego renesansu możemy pozwolić sobie na wydanie taśmy i zmotywowanie ludzi do odkurzenia swoich magnetofonów. A sam pomysł 'Przeglądu' nie był specjalnie rewolucyjny. To nawiązanie do czasów, gdy taśma - jeszcze obok szpuli czy gramofonu - stanowiła podstawowy muzyczny nośnik. Archiwalne materiały - taśmy matki wykorzystane do wydawnictwa, cudownie ocalałe w zbiorach legnickiego miłośnika radiofonii Zbigniewa Tymyka - mieliśmy właśnie na kasecie" - opowiada o idei odkurzenia starego nośnika, pomysłodawca tej inicjatywy, Paweł Jurczyk.
Ukłon w stronę kaset nie oznacza jednak rezygnacji ze współczesnych możliwości dotarcia z muzyką do odbiorcy.
"Do kaset, podobnie jak w przypadku winyli, często dodawany jest kod do pobrania wersji cyfrowej. To samo zresztą zrobiliśmy w przypadku "Przeglądu" - w końcu nie wszyscy dysponują dziś kasetowym odtwarzaczem. Ja jednak znacznie bardziej zachęcam do analogowego odsłuchu niż ściągania plików - słuchając taśmy puszczonej na przyzwoitym sprzęcie audio czuć różnicę" - zaznacza Jurczyk.
Pomysłodawca Czerwonego Miasta podkreśla wagę kasetowego kolportażu w podziemnej promocji muzyki w latach 80. Zauważa nawet wpływ nagminnego przegrywania taśm na dzisiejszą możliwość odnalezienia różnych archiwów.
"Mnóstwo nagrań z lat 80., zwłaszcza z polskiej sceny punkowej czy nowofalowej, które zostały zdigitalizowane i wrzucone do sieci, zachowało się do dzisiejszych czasów właśnie dzięki taśmom. Cały czas zresztą pojawiają się nowe wykopaliska. Wystarczy sprawdzić na YouTubie stare koncerty takich klasyków jak Dezerter czy TZN Xenna - większość z nich ma źródło w nagrywanych najczęściej na Kasprzakach kasetach. Materiały ze sceny niezależnej przetrwały, bo po prostu były kopiowane częściej i rozprzestrzeniały się pocztą pantoflową. Dziś dochodzi do tego, że można znaleźć ten sam koncert, ale w różnej jakości - wszystko zależy od tego, ile kopii po drodze wykonano" - mówi.
Na koniec pracy nad tym tekstem, postanowiłem przeprowadzić mały eksperyment. W końcu pisanie o kasetach bez dźwięku taśmy w tle, byłoby co najmniej niepełne. Podczas ubiegłorocznego Record Store Day ukazało się zaledwie sto sztuk reedycji "Kaszëbë" - debiutu Blendersów z 1995 roku, równie interesującego, co niedocenionego. Zjechana, katowana przez długie lata, taśma przełożona po pęknięciu oryginalnej kasety do obudowy po bezimiennej "sześćdziesiątce" kontra nowiutka, zafoliowana reedycja. Bardzo byłem ciekaw efektu tej rywalizacji. To w końcu pierwszy raz od dawna, kiedy świeżo otwartą taśmę włożyłem do odtwarzacza.
Rzeczywiście, nowa wersja brzmi znacznie bardziej selektywnie i spójnie (ten mięsisty bas!), jednak wydana jeszcze przez Polton wersja z 1995 roku wcale nie musiała się niczego wstydzić. W kwestii szaty graficznej zdecydowanie zwyciężyła za to surowa, ale znacznie bardziej klimatyczna, wkładka kanoniczna lepiej oddająca kwaśny klimat albumu. Uczciwie dodać jeszcze trzeba, że pomimo skromnej ilości wydanych kaset Blendersów fani wcale nie rzucili się na nie - wciąż, i to za bardzo uczciwą cenę, można kupić jeszcze kilka sztuk nowiutkiego "Kaszëbë". I choć moje serce nie zabiło specjalnie szybciej do kasetowej reaktywacji, bardzo miło było choć na chwilę poczuć się jak w dawnych czasach, słysząc dźwięk przewijanej taśmy i dmuchając w głowicę.
Nie ma co się oszukiwać, renesans kaset na pewno nigdy nie osiągnie skali tego winylowego. Choćby ze względu na niewygodę, jakość dźwięku, malutkie wkładki czy brak odpowiedniego sprzętu do odtwarzania. Memy sugerujące, że kaseta jest odnalezioną w lesie pozostałością po wojnie, czy tworzone przez śmieszków hołdujących zasadzie "kiedyś to było" zagadki z taśmą i ołówkiem i tak nie trafią do sumień odbiorcy mogącego skupić się jedynie na kilkusekundowym tiktokowym filmie. Ale kompletnie niewiarygodny jeszcze kilkanaście lat temu powrót kasety stał się jednak mimo wszystko faktem, o czym świadczy choćby powyższy tekst.