Skarbiec Franka Zappy został otwarty. Album "Funky Nothingness" czekał na wydanie ponad 50 lat
Ignacy Puśledzki
W rewelacyjnym filmie dokumentalnym "Zappa" Alexa Wintera widzimy wąsatego muzyka przechadzającego się po archiwum, w którym przechowywał swój cały artystyczny dorobek. "W tym rzędzie są najbardziej znane tytuły, materiał z 'Hot Rats', 24-śladowe taśmy-matki z 'Dinah Moe Hum', 'Dirty Love', 'Montana', 'Inca Roads'. […] Tu nagranie z Erikiem Claptonem u mnie w domu, tu Wild Man Fischer, niewielki jam w piwnicy z Captainem Beefheartem, a tutaj w tym ciemnym kącie taśmy filmowe" – mówi Frank Zappa, pokazujący do kamery regały pełne muzycznych (i nie tylko) skarbów. Panie i panowie, ten skarbiec po raz kolejny został otwarty, a na półkach sklepowych ukazał się niepublikowany wcześniej album "Funky Nothingness".
Nazwać Franka Zappę muzykiem rockowym, to w zasadzie nie powiedzieć o nim nic. W jego twórczości znalazło się oczywiście miejsce dla rocka, ale gitarzysta łączył go z jazzem, bluesem, awangardą i muzyką poważną. I kiedy piszę o muzyce poważnej, nie mam na myśli fuzji gitarowego grania z brzmieniem orkiestry symfonicznej, jakie słyszeliśmy na przykład na "S&M" Metalliki. Sprawdźcie album "Yellow Shark" z kompozycjami Zappy wykonanymi przez Ensemble Modern, zrozumiecie.
"Piszę taką muzykę, jaką lubię. Jeśli podoba się innym ludziom, to w porządku, mogą iść do sklepu i kupić sobie płyty. A jeśli im się nie podoba, to zawsze mają do posłuchania Michaela Jacksona" - mówił o swojej twórczości, w której mieściło się wiele, ale na pewno nie było w niej miejsca na kompromisy. Ciężko zresztą tworzyć "normalną" muzykę, kiedy inspirujesz się jednocześnie doo-wopem z lat 50., gitarową grą Johnny’ego "Guitar" Watsona oraz twórczością Edgara Varèse.
Od samego początku Zappa znany był także ze swoich sowizdrzalskich, pełnych ironii tekstów, w których szydził z kościoła, polityków oraz życia w Ameryce. Pod koniec lat 80. artysta czynnie walczył z cenzurą muzyki oraz oznaczaniem albumów muzycznych charakterystycznymi czarnobiałymi naklejkami ostrzegającymi rodziców o materiałach potencjalnie nieodpowiednich dla dzieci.
"Jeśli to, co mówią ci prorocy cenzury jest prawdą, czyli że słuchanie pewnych rodzajów muzyki może prowadzić do niewłaściwych zachowań, albo nawet do samobójstwa, to w takim razie każdy, kto kiedykolwiek słuchał Beatlesów i Beach Boys jest potencjalnym zabójcą, ponieważ były to ulubione zespoły wielokrotnego mordercy Charlesa Mansona. A jaki rodzaj piosenki jest najbardziej powszechny? Piosenki o miłości. Gdyby więc piosenki miały jakikolwiek wpływ na nasze zachowanie, to wszyscy byśmy się kochali" - twierdził.
Często nazywa się Zappę muzycznym dyktatorem, który zmuszał swoich muzyków do ciężkiej pracy i ciągłych prób. Podczas wieloletniej kariery wychował on jednak pod swoimi skrzydłami wspaniałych następców, którzy później odnosili ogromne sukcesy. Tu warto wspomnieć o takich nazwiskach jak George Duke, Terry Bozzio, Adrian Belew, Jean-Luc Ponty czy Steve Vai.
"Frank był genialny, a jedną z jego wielkich zalet była umiejętność zauważania w ludziach ich talentów i potencjału. Tak, potrafił odkryć twój potencjał i dawał ci okazję do wykorzystania go, każąc ci robić rzeczy, o których nie wiedziałeś, że jesteś w stanie" - opowiadał mi w wywiadzie gitarzysta.
Frank Zappa i jego skarbiec
Za życia Zappa wydał 62 albumy, prawie tyle samo (lub jeszcze więcej) pośmiertnie, a rodzina wciąż sięga do jego "skarbca" (The Vault, jak sami nazywają wspomniane już archiwum gitarzysty).
Dzięki temu fani Zappy regularnie otrzymują zmasterowane na nowo reedycje kultowych płyt, niepublikowane wcześniej nagrania koncertowe (jak choćby wydane w marcu tego roku "Mudd Club/Munich '80") czy smaczki w postaci takich wydawnictw jak "Hot Rats Sessions", dzięki którym słuchacze mają możliwość zapoznania się z odrzutami oraz wersjami alternatywnymi utworów, które znalazły się na ich ulubionych płytach. Zappa Trust Family dba nie tylko o brzmienie kolejnych wydań, ale także o ich wygląd - wyguglajcie sobie chociażby zdjęcia boxu wydanego na 40-lecie płyty "Zappa in New York" albo te z halloweenowymi występami Franka, które oprócz muzyki zawierają odpowiednie na to święto maski.
Tym razem sytuacja jest absolutnie wyjątkowa. 30 czerwca ukazał się niepublikowany album "Funky Nothingness", który według zapowiedzi, miał być kontynuacją legendarnego "Hot Rats".
"Funky Nothingness" - zaginiony album Franka Zappy
W 1969 roku Zappa zamyka swój zespół The Mothers Of Invention. Ze względu na szeroki wachlarz swoich zainteresowań i muzycznych ambicji, muzyk nie chce więcej się ograniczać do jednego składu i od teraz zamierza zapraszać do studia muzyków, którzy będą najlepsi w konkretnej dziedzinie.
W tym samym roku ukazuje się album "Hot Rats", który nie tylko różni się od dotychczasowych dokonań Franka, ale prezentuje fuzję rocka i jazzu w niespotykany wcześniej sposób. W porównaniu do poprzednich albumów, na "Hot Rats" dominują długie formy instrumentalne, pełne solowych popisów muzyków. Jedynym wyjątkiem jest "Willie The Pimp", w którego pierwszej części słyszymy głos Captaina Beefheart’a. Ten utwór oraz otwierający krążek "Peaches En Regalia" pozostają jednymi z najpopularniejszych utworów Zappy po dziś dzień.
W lutym i marcu 1970 roku Frank znowu zebrał w studiu muzyków, których słyszymy na "Hot Rats": Iana Underwooda (klawisze, saksofon), Dona "Sugarcane" Harrisa (skrzypce, wokal) i Maxa Bennetta (gitara basowa), do których dołączył także perkusista Aynsley Dunbar. Zespół nagrał kilka premierowych kompozycji, coverów oraz improwizacji - nasz rockowy wąsacz dokonał nawet wstępnej selekcji materiału oraz zmiksował to, co podobno miało znaleźć się na kolejnej płycie i... that's all folks! Materiał utknął w "skarbcu". Do zespołu dołączył duet Flo & Eddie, czyli Mark Volman oraz Howard Kaylan, a zainteresowany powrotem do formuły piosenkowej Zappa, rozpoczął przygotowywanie albumu "Chunga's Revenge".
"Funky Nothingness" ukazuje się po ponad 50 latach na dwóch winylach (wersja limitowana wytłoczona została na fioletowych krążkach oraz zawiera kolekcjonerską kostkę gitarową) oraz jako rozszerzone trzypłytowe wydanie CD (łącznie 25 utworów trwających ponad 3,5 godziny!). Ci, którzy zainteresowani są tylko wydaniem winylowym, otrzymają do odsłuchu materiał, który wybrał i przygotował sam Zappa. Na dodatkowych krążkach wersji kompaktowej znajdziecie alternatywne wersje tych utworów oraz kilka bonusów.
Podstawowa część wydawnictwa brzmi rewelacyjnie, a pierwsze co rzuca się w uszy to fakt, że jest to album bardzo bluesowy. Przekonuje o tym już otwierający numer tytułowy, który jest leniwym, akustycznym (!) blusidłem. Ale posłuchajcie 12-minutowej interpretacji "I'm A Rollin' Stone" Lightnin' Slima, w którym na pierwszy plan wychodzi wokal Franka, ale muzyk daje również bezbłędny popis gitarowego grania. Kochasz solówkę "Willie The Pimp"? Będzie pan zadowolony! Trudno nie wyróżnić też swingującego "Khaki Sack" z fe-no-me-nal-nymi partiami Underwooda na Hammondzie.
Dostajemy na "Funky Nothingness" także wczesne wersje utworów ze wspomnianego już "Chunga’s Revenge" - numer tytułowy oraz "Sharleenę", która nie tylko brzmi lepiej niż znana nam wersja, ale przede wszystkim pokazuje, że twórczość Franka można interpretować na różny sposób. A skoro udowadnia to sam autor, to przecież nikt się kłócić nie będzie. Najbardziej "hotratsowy" jest jednak zamykający album numer "Twinkle Tits", którego rozbudowana forma wyróżnia się na tle całego "Funky Nothingness". Ale spokojnie - wszystko i tak zwieńczone jest długą improwizacją pełną szalonych solówek Zappy i Harrisa na skrzypcach.
Widziałem wiele komentarzy fanów twórczości Zappy mówiących, że gdyby Frank chciał ten materiał wydać, to zrobiłby to za życia. Zdaję sobie sprawę, że w całej tej marketingowej gadaninie o "nieopublikowanym albumie Franka Zappy" prawdy może być tyle, co w baśniach z tysiąca i jednej nocy, natomiast zapewniam, że słuchanie najnowszego wydawnictwa Zappa Family Trust przyniesie niejednemu fanowi Zappy wiele, wiele radości. Mnie przyniosło. Frank mawiał, że "większość ludzi nie poznałaby dobrej muzyki, nawet gdyby podeszła ona do nich i ugryzła ich w d**ę". Poznajcie się na "Funky Nothingness" i niech to będzie dla Zappów znak, że świat potrzebuje więcej takich wydawnictw. W kraju nad Wisłą album wychodzi dzięki Universal Music Polska. Wspomnę jeszcze tylko, że te fioletowe woski wyglądają obłędnie. Tak tylko mówię!
Nie tylko Madonna. Kontuzje gwiazd na koncertach
Niefortunny upadek Madonny na BRIT Awards 2015 zostanie zapamiętany na długo. Wokalistka, na szczęście, wyszła z całego zdarzenia tylko lekko posiniaczona. W historii muzyki znaleźć można kilka bardziej drastycznych przykładów tego, jak niebezpieczne potrafią być dla artystów występy na żywo.