Steve Vai: Zaczynałem od grania na miotle przed lustrem [WYWIAD]

Steve Vai wystąpi w Polsce na trzech koncertach /.

Steve Vai już wkrótce wystąpi w Polsce. Legendarnego gitarzystę będziecie mogli usłyszeć i zobaczyć 1 maja we Wrocławiu podczas Gitarowego Rekordu Guinessa, 2 maja w krakowskim Centrum Kongresowym ICE oraz następnego dnia w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Udało nam się chwilę wcześniej porozmawiać z artystą i zapytać go o jego początki, powstanie wyjątkowej gitary Hydra oraz o Franku Zappie.

Nie potrafię zagrać ani jednego dźwięku na gitarze, ale myślę, że jestem całkiem niezły w graniu solówek na wyimaginowanym instrumencie.

- Cóż, ja tak właśnie zaczynałem (śmiech).

Zastanawia mnie, czy taki mistrz gitary jak ty, wciąż gra na niewidzialnej gitarze, kiedy słucha muzyki i słyszy jakiś mocny riff?

- Tylko jeśli jest to Led Zeppelin! Kiedy dorastałem, interesowałem się muzyką i kompozycją. Kochałem ideę pisania muzyki i z jakiegoś powodu to rozumiałem, dlatego zacząłem komponować w bardzo młodym wieku. Potem gdy miałem 12 lat, moja siostra przyszła do domu z płytą "Led Zeppelin II". Zawsze chciałem grać na gitarze, ale to właśnie wtedy zdecydowałem, że będę to robić. Całkowicie zanurzyłem się w twórczości Zeppelinów. To był wspaniały czas i wspaniały zespół. Grałem wszystkie piosenki Led Zeppelin przed lustrem z miotłą czy z czymkolwiek, co miałem pod ręką. Jakoś utkwiło mi to w głowie i do dziś, gdy słyszę "Black Dog", "Heartbreaker" czy inną piosenkę Led Zeppelin, zaczynam grać na niewidzialnej gitarze.

Reklama

Pytanie może być nieco oczywiste, ale co czyni gitarzystę "dobrym"? David Gilmour jest dobry, John Frusciante jest dobry, Robert Fripp jest geniuszem, oni wszyscy są dobrzy, ale przecież grają zupełnie inaczej.

- Ci goście kochają to co robią. To właśnie czyni ich dobrymi i to czyni każdego dobrym w tym, czym się zajmuje. Kiedy kochasz to co robisz, poświęcasz temu swoją uwagę, masz w sobie entuzjazm, możesz nauczyć się czegoś, czego wcześniej nie wiedziałeś. Znam Johna Frusciante, jest moim dobrym kumplem. On jest zawsze podjarany muzyką, gitarą i sposobem w jaki gra. Jest dobry, bo to kocha. Tak samo jest z Frippem, tak samo jest ze mną i każdym innym gitarzystą. Możemy grać, bo to kochamy.

Na potrzeby nagrania swojej nowej płyty stworzyłeś wyjątkowy instrument, który nazywa się Hydra. Kojarzy mi się trochę z samochodem Jamesa Bonda - jest w nim praktycznie wszystko.

- To dobre porównanie (śmiech).

Ma jakieś wyjątkowe funkcje, o których nie wiemy? Robi kawę?

- Może wysadzić całą planetę! (śmiech) Kiedy pierwszy raz pomyślałem o jej stworzeniu, chciałem skonstruować instrument, na którym będę w stanie wykonać całą kompozycję. Wiedziałem, że potrzebuję basu, chciałem mieć bardzo nisko strojoną 7-strunówkę i gitarę 12-strunową. Posiadam gitary, które są strojone jak harfa, więc to samo chciałem zrobić w Hydrze. Ta gitara potrafi brzmieć na wiele kompletnie magicznych sposobów, potrafi wybrzmiewać w nieskończoność! Następnie jest cała sekcja syntezatora gitarowego - wliczając w to samplery - którą mogę używać podczas grania w dowolny sposób. Wszystkie te rzeczy były tworzone z myślą o utworach, które mogę stworzyć na tym instrumencie. Jedyną rzeczą, której nie używałem w "Teeth of the Hydra", był syntezator gitarowy.

Miałem całą wizję na Hydrę i na szczęście środki, aby tę wizję zrealizować. We wszystkim wzięli udział też wspaniali ludzie z firmy Ibanez, którzy zawsze są chętni na tego typu eksperymenty. Kiedy projektowałem mój instrument, wiedziałem, że będę musiał na nim zagrać. Nie mogłem po prostu zaprojektować gitary, która wygląda całkowicie absurdalnie, dziko i pięknie, a potem odwiesić ją na ścianę. Ludzie zobaczyliby ją i powiedzieliby: "No fajnie. Możesz pozwolić sobie na wszystko, ale co teraz z tym zrobisz?". Musiałem więc coś zrobić i napisałem "The Teeth of the Hydra".

Kiedy opublikowałeś klip do "Teeth of The hydra" ludzie mówili, że robisz nas w konia, bo to jest niemożliwe do zagrania. Tymczasem ty grasz na tym diabelstwie na żywo! To było duże wyzwanie?

- Wyzwań było mnóstwo. Pierwszym z nich, było w ogóle napisanie tego utworu. Wiedziałem, co chcę osiągnąć, ale zajęło mi to około 6 tygodni. Nagrałem go, a potem wydałem album. Podczas rozmowy z prasą zapytano mnie, czy nagrałem "Teeth of the Hydra" właśnie na tej gitarze, więc odpowiedziałem, że tak było. Dziennikarze stwierdzili: "Jasne, jasne" (śmiech). Więc tłumaczę im dalej, że to, co słyszą, to jest jedno wykonanie, na jednym instrumencie, ale dalej mi nie wierzyli. Musiałem im pokazać filmik ze studia. Wtedy zrozumiałem, że musimy zrobić teledysk do tego utworu. I tu się dopiero pojawiło prawdziwe wyzwanie, czyli ustanie z Hydrą na pasku. Ona jest cholernie ciężka! Kiedy zaczynałem przygotowywać się do nagrania, byłem w stanie stać z nią może przez jakieś 5 minut, więc przygotowanie mięśni nóg trwało tygodniami, abym był w stanie ustać z nią cały dzień na planie teledysku. To był 10-godzinny plan, w trakcie którego odtwarzaliśmy tą piosenkę w kółko. Co dziwne, łatwiej jest grać na Hydrze na stojąco, ale to bardzo niebezpieczne. Jeden zły ruch i po tobie! Zdecydowałem więc, że nie będę próbował tego podczas koncertów i stworzyłem specjalny stojak, który świetnie się sprawdza.

Teledysk do "Teeth of the Hydra" jest fascynujący. To było potrzebne, żeby wszyscy zrozumieli, że cały utwór jest zagrany na jednym instrumencie. Zabawne, bo widząc to wideo, sam czułem się jak niektórzy ludzie, którzy nam niedowierzali. Myślę sobie: "To niemożliwe. Jak ty to zrobiłeś?" (śmiech). Prawda jest taka, że kiedy już wiesz, jak wszystko skoordynować, to wcale nie jest takie trudne. Zawsze to powtarzam: każdy przyzwoity gitarzysta mógłby nauczyć się grać "Teeth of the Hydra", gdyby naprawdę chciał.

Powiedz mi szczerze: Hydra rzeczywiście jest czymś, co przenosi grę na gitarze na kolejny poziom?

- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiesz, są nowi gitarzyści, którzy wchodzą na nowy poziom i są starzy wyjadacze, którzy wciąż nad tym kombinują. Dla mnie najbardziej fascynującą rzeczą podczas tworzenia Hydry nie jest nawet to, że mogłem na niej zagrać, a sama konstrukcja utworu "Teeth of the Hydra". Dla mnie jest po prostu doskonała i tylko to się dla mnie liczy. Kiedy jesteś artystą malującym obraz, czy robiącym cokolwiek innego, co jest twórcze, to ma być to perfekcyjne dla ciebie. A czy tak uważa reszta świata? Nieważne!

Muszę wykorzystać tę okazję i zapytać cię o Franka Zappę, który jest moim ukochanym muzykiem wszechczasów. Mówi się, że Frank był muzycznym dyktatorem, który bardzo dużo wymagał od swoich muzyków. Tymczasem większość z nich jest dziś wdzięczna, że mogła z nim grać i twierdzi, że wiele się w jego zespole nauczyła. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?

- Zdecydowanie się z nimi zgadzam. Frank był genialny, a jedną z jego wielkich zalet była umiejętność zauważania w ludziach ich talentów i potencjału. Tak, potrafił odkryć twój potencjał i dawał ci okazję do wykorzystania go, każąc ci robić rzeczy, o których nie wiedziałeś, że jesteś w stanie. Używał naszych talentów, jakby były kolorami na palecie malarskiej, a on nimi malował. Pisząc swoje kompozycje, był zdany na muzyków, których miał pod ręką w danym momencie, więc używał ich najlepszych umiejętności do komponowania swoich piosenek. To była sytuacja, w której ktoś pozwala ci znaleźć twój potencjał, ale nie dyktatura. Frank nigdy nie poprosiłby cię o zrobienie czegoś, co byłoby niezgodne z tobą. Nigdy nie poprosił mnie, żebym śpiewał albo żebym... Bo ja wiem, grał rytmiczne partie w stylu funky. Pewnie mógłbym to zrobić, ale inni robili to lepiej. Inni pewnie nie zagraliby "Black Page", ale on nie oczekiwał tego od nich, bo był inteligentny. W rezultacie czujesz, że dałeś od siebie to, co potrafisz najlepiej. Uwierz mi, to jest bardzo satysfakcjonujące. Pewnie dlatego wielu muzyków do dzisiaj go czci. Z powodu tej szansy, jaką dostali. A ci, co mówią źle o Franku? Wiesz, niektórzy są żałosnymi skur***ami, którzy nigdy nie są zadowoleni i potrafią tylko narzekać.

Często słyszę, że nie ma już dziś dobrej muzyki, z czym kompletnie się nie zgadzam. Muzyka ma się dziś bardzo dobrze, ale wydaje mi się, że brakuje takich postaci jak Zappa. On był jedyny w swoim rodzaju. Widzisz jakiś "następców"?

- Nie ma nikogo takiego. Nie ma nawet nikogo, kto choć trochę zbliżył się Franka, to się już nigdy nie powtórzy. Oczywiście, przyjdą inni wspaniali muzycy, którzy będą kierować się w swojej sztuce totalną wolnością, tak samo jak Frank. To są ludzie, którzy wiedzą, że mogą w sztuce robić wszystko, co chcą i będą to robić, ale musisz zrozumieć, że Frank był... Wszystko, co robił, robił tak głęboko, jak tylko mógł, a nawet głębiej. Niewielu ludzi pojmuje głębię kompozytorskich umiejętności Franka i jego manipulację rytmem. On zrobił to głębiej niż kiedykolwiek widziałem, jak choćby w "Black Page". A to, co robił z Synclavierem? Synclavier (cyfrowy syntezator, sampler i muzyczna stacja robocza, która powstała w 1977 roku - przyp. red.) był nowym sprzętem, który był totalnie rewolucyjny, a i tak firma, która go wyprodukowała, nie mogła nadążyć za Frankiem. Ciągle do nich pisał, że tego się nie da zrobić, że chce zrobić to, to i tamto.

Wszystko, co robił, robił w typowy dla siebie sposób. Z tym charakterystycznym poczuciem humoru i sposobem komentowania rzeczywistości. W pewien sposób wyolbrzymiał swoje intencje. Na pewno przyjdzie ktoś nowy, kto też będzie mógł korzystać z tych samym narzędzi, ale zdradzę ci jedno: nie da się udawać Franka. Nie można powiedzieć: "Będę jak Frank". Próbowałem. To nie działa (śmiech).

Masz jeden ulubiony utwór Franka?

- Och, jest ich tak wiele. Jednymi z tych, które tak bardzo lubiłem grać, były "RDNZL" i "Sofa". To były przepiękne melodie, a on podał mi je jak na srebrnej tacy. Dokładnie pamiętam, jak się czułem, kiedy je grałem.

Wystąpisz w Polsce podczas trzech koncertów. Oprócz dwóch własnych koncertów pojawisz się też podczas Gitarowego Rekordu Guinessa we Wrocławiu. Takie wydarzenia pokazują, że gitara wciąż ma się świetnie?

- Jasne! Wiesz, gitara zawsze była kojarzona z wolnością i czymś fajnym. Dajesz komuś gitarę i on od razu jest bardziej cool. Jasne, trzeba się nauczyć grać, ale nie musisz wymiatać i znać tych wszystkich sztuczek. Nawet jak potrafisz po prostu zagrać akordy do "Hey Joe", to z gitarą masz to coś. Kiedy pojawiam się na wydarzeniach takich jak to, widzę wciąż wielką ekscytację gitarą. Ci wszyscy ludzie wiedzą, że nikt nie usłyszy dokładnie ich umiejętności, ale tworzymy wtedy jedną rodzinę - my gitarzyści wyrażamy miłość do naszych instrumentów. Uwielbiam to! Pamiętam, że ostatnio patrzyłem na te tysiące ludzi z gitarami i poczułem się, jakbyśmy wszyscy mieli odznaki jakiegoś klubu.

Na tej imprezie pojawi się wielu młodych gitarzystów. Czy masz dla nich jakieś przesłanie?

- Nie przestawajcie kochać gitary. To jest przyjaciel na całe życie. Nie martw się karierą czy tym, że musisz być wielkim gitarzystą. Zdejmij z siebie tę całą presję i po prostu ciesz się graniem, a będziesz zaskoczony, gdzie może cię to zaprowadzić.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steve Vai
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy