Przewodnik rockowy: Frank Zappa. 20. rocznica śmierci "Nieśmiertelnego"
Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)
4 grudnia 1993 roku, tuż przed godziną 18., w swoim domu w Los Angeles, mając przy sobie żonę i dzieci, w efekcie nowotworu prostaty, zmarł Frank Zappa. Miał zaledwie 52 lata.
Od mojego "zawsze", czyli od przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku, miałem ogromny problem ze zdefiniowaniem twórczości artysty, który różnymi drogami wdzierał się do mojej jaźni i płytoteki. Bo grał i śpiewał coś, co całkowicie umykało jakimkolwiek porównaniom z tym, co serwowali wówczas inni szaleńcy (czytaj: geniusze) rocka! Stąd w pewnym momencie, skądś, pojawiło się słowo klucz - "zappowanie".
Frank Vincent Zappa urodził się 21 grudnia (gdyby zatem poczekał jeszcze trzy dni, to byłby jak znalazł pod choinkę) 1940 r. w Baltimore, w stanie Maryland. Ponieważ jego tata, emigrant z Sycylii - Francis Zappa, jako chemik i matematyk był związany zawodowo z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym, to sześcioosobowa rodzina Zappów (on, żona - Rose Marie, trzech synów i córka) musiała się często przenosić z miasta do miasta. Oznaczało to oczywiście ciągłe zmienianie szkół oraz przyjaciół przez dzieci i sprawiało, że szukały one trochę innych rozrywek niż rówieśnicy.
Frank, w notce na okładce swojej pierwszej płyty, z typowym dla siebie poczuciem humoru, rzucił nieco światła na tamte lata: "Jestem muzykiem, kompozytorem samoukiem, ble, ble, ble. W wieku 11 lat miałem 5 stóp 7 cali wzrostu, włochate łydki, pryszcze i wągry. Z dziwnych powodów nigdy nie pozwolono mi być kapitanem drużyny piłkarskiej...".
Pewnie też dlatego, zamiast latać po boisku, zaczął zbierać single z muzyką rhythmn and bluesową i marzyć o zostaniu perkusistą. Gdy miał 12 lat, dostał werbel, na którym, jak łatwo się domyśleć, grał, gdy tylko miał czas.
Mniej więcej też wtedy, zdarzyło się coś, co jak się okazało, miało mieć później spore znaczenie dla jego sposobu pojmowania muzyki. Otóż pewnego dnia, w czasie lektury jakiegoś artykułu, przeczytał, że pewnemu handlowcowi udało się tak skutecznie zachwalać proponowane przez siebie płyty, że sprzedał nawet longplay z czymś, co określił jako dziwną stertę bębnów i innych nieprzyjemnych dźwięków. Z tekstu wynikało, że chodziło o krążek zawierający utwór "Ionisation", który stanowił część publikacji "Zbiór Prac Edgara Varese'a, tom pierwszy". Zappa na tyle się zainteresował owym dziełem, że przez długi czas usilnie go poszukiwał, aż wreszcie, całkiem niespodziewanie, udało mu się upolować ów album.
Od tej pory nie dość, że słuchał go na okrągło, to jeszcze bardzo się starał, aby wszyscy bliscy i znajomi, też się nim zachwycali. W efekcie domowy gramofon przeniósł się na stałe do jego pokoju, a młody meloman zafascynował się kompozycjami awangardowych kompozytorów muzyki współczesnej.
Z młodzieńczymi porywami bywa zazwyczaj tak, że wraz upływem czasu albo gasną, albo (co dużo rzadsze) stają się bazą, na której buduje się całe dorosłe życie. No, a jak łatwo się domyśleć, w wypadku Franka Zappy zadziałał ten drugi mechanizm. Oznaczało to: prowadzenie audycji w lokalnej rozgłośni radiowej; próby komponowania muzyki orkiestralnej i dyrygowania nią; naukę gry na perkusji; bębnienie w różnych zespołach; zajęcie się gitarą; podjęcie pracy w reklamie; pisanie na potrzeby filmu; zakup studia nagraniowego oraz przyłączenie się do grupy The Soul Giants, która po paru miesiącach zmieniła nazwę na Capitan Glasspack And His Magic Mufflers, a później (maj 1964) na The Mothers.
W 1965 roku owa formacja, pod naciskiem chcącej z nią podpisać kontakt wytwórni MGM, wydłużyła nazwę do The Mothers Of Invention, a potem zarejestrowała materiał na swój debiut długogrający. Ten, jako "Freak Out!", ujawnił się w lipcu 1966 roku. Odniósł sukces!
W latach 60. zespół nagrał jeszcze tylko kilka longplayów, gdyż pod koniec dekady został (na jakiś czas) rozwiązany, bowiem Frank postanowił poświęcić się całkowicie działalności na własny rachunek. Napisałem "całkowicie", bo trzeba wiedzieć, że Zappa już w 1967 roku, jeszcze jako członek Mothers, wydał swój pierwszy krążek solowy - awangardowy album "Lumpy Gravy". Natomiast w 1969 roku, do sklepów trafiła jego druga własna płyta "Hot Rats". A aby zawarta na niej muzyka nie przypominała tej, która dotąd robił z Matkami, w jej nagraniu w większości wzięli udział muzycy z nimi niezwiązani.
Po wydaniu i sukcesie "Hot Rats", zaskoczony muzyk dowiedział się, że kierujący wtedy orkiestrą filharmonii w Los Angeles słynny dyrygent Zubin Metha jest gotowy wykonać którąś z jego kompozycji, ale pod warunkiem, iż ten na tą okazję reaktywuje Mothers Of Invention. Kochający muzykę współczesną i awangardową rockman takiej propozycji oczywiście nie mógł zignorować. Efekt: wskrzeszenie Mothers i przygotowanie na tę okazję specjalnego utworu - "200 Motels". 15 maja 1970 roku odbył się (świetnie przyjęty przez krytyków) koncert, podczas którego wykonano owo dzieło, a zaraz potem Zappa przystąpił do pracy nad przeniesieniem "200 moteli" na ekran kinowy.
Jakby tego wszystkiego było mało, w tym samym czasie na moment połączył swoje siły z Johnem Lennonem i Yoko Ono, a potem zarejestrował (z Matkami) kolejny krążek. W następnych miesiącach oraz latach Franek - jak zwykli nazywać go wielbiciele - regularnie nagrywał zarówno jako solista, jak i lider zespołu. Mnóstwo też koncertował. A co paradoksalne, czas pokazał, że "najsłynniejszym" występem jego grupy w tamtym okresie, okazał się być ten..., którego nie było jej dane ukończyć!
Oto bowiem 4 grudnia 1971 roku, w drewnianym budynku kasyna na brzegu Jeziora Genewskiego (działo się to w ramach kolejnej edycji jazzowego festiwalu w szwajcarskim Montreux), Mothers Of Invention grały tak wspaniale, że jakiś rozentuzjazmowany fan wyciągnął zza pazuchy rakietnicę i uniesiony zachwytem odpalił flarę sygnalizacyjną. Skutki: spłonięcie całego gmachu oraz sporej część sprzętu nagłaśniającego i... zrodzenie się najsłynniejszego hymnu muzyki hardrockowo-metalowej - songu "Smoke On The Water". A stało się tak, bo mający następnego dnia zagrać na tej samej scenie muzycy Deep Purple najpierw oklaskiwali Zappę i jego kolegów, a potem stali się nie tylko naocznymi świadkami, ale także czynnymi uczestnikami (pomagali w ewakuacji publiczności) rozgrywającego się dramatu.
Jakby było mało kłopotów, w tydzień później, podczas bisów do występu Mothers w Rainbow Theatre w Londynie, jakiś inny "fan" zepchnął Zappę z estrady, co sprawiło, że doznał złamań i urazów głowy (krtani) oraz pleców. Artysta przez następne pół roku musiał korzystać z wózka inwalidzkiego!
Ponieważ łączna dyskografia Franka Zappy solisty i lidera Mothers Of Invention to w sumie ponad 60 płyt wydanych za jego życia oraz, jak dotąd, ponad 30 pośmiertnych, to myślę, że mam prawo powspominać tylko niektóre z nich. A zatem: w 1974 r. Frank wydał "Apostrof (')", longplay który tak fantastycznie połączył "zappowanie" z muzyką bardziej komunikatywną, że... dotarł aż do 10. miejsca listy bestsellerów "Billboardu".
W następnych latach Zappa bardzo dużo koncertował, bo to właśnie występy były głównym źródłem jego dochodów. A działo się tak, gdyż jego wcześniejsze kontrakty z firmami fonograficznymi głownie wzbogacały te drugie. Stąd też druga połowa lat 90. to czas sądowych batalii Zappy o prawo do prowadzenie działalności wydawniczej na własną rękę. W końcu się udało, co go na tyle uskrzydliło, że nagrał zaraz po sobie dwa znakomite albumy: "Sheik Yerbouti" (ten dał jego wielki przebój "Bobby Brown") i "Joe's Garage" (z czasem rozrósł się w dzieło trzy częściowe).
Natomiast już w latach 80. Franek uszczęśliwił wszystkich tych, którzy kochali go jako jednego z najwybitniejszych gitarzystów na świecie i opublikował aż trzy płyty ze swoimi improwizacjami na żywo: "Shut Up 'n Play Yer Guitar", "Shut Up 'N Play Yer Guitar Some More" oraz "The Return of the Son of Shut Up 'N Play Yer Guitar". Natomiast, dla odmiany w 1986 r. wydał album o tytule... "Jazz from Hell", za który w rok później dostał nagrodę Grammy w kategorii najlepszy rockowy album instrumentalny.
Muszę też wspomnieć o bardzo istotnym, ale cenionym głównie przez miłośników muzyki współczesnej rozdziale twórczości Zappy. Chodzi o jego dzieła tworzone na potrzeby innych, nie rockowych wykonawców. Były zatem dwie płyty, które zarejestrowała London Symphony Orchestra; jedna nagrana przez Berkeley Symphony Orchestrę i cztery pod wspólnym tytułem - "Boulez Conducts Zappa: The Perfect Stranger". Natomiast gdy, a było to już w latach 90., toczył walkę ze zdiagnozowanym u niego rakiem prostaty, artysta zajął się pisaniem nowoczesnej muzyki orkiestralnej, która trafiła na ostatni album opublikowany za jego życia - "The Yellow Shark" i na wydaną już po jego śmierci płytę: "Civilization, Phaze III".
Ponieważ Frank Zappa kiedyś powiedział, (z czym się absolutnie zgadzam!), że: pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury, to nawet nie zaryzykuję jej opisywania i tylko stwierdzę, że: był jednocześnie wspaniałym rockmanem, jazzmanem, kompozytorem muzyki współczesnej, awangardowej oraz, jak tylko chciał, (np.) tanecznej; uznawano go za rewelacyjnego gitarzystę, wokalistę oraz producenta i że pisywał genialne, często zabijające śmiechem (satyryczne) teksty.
Co do jego prywatnego życia, to wiadomo, że w latach 1960-1964 był żonaty z Kathryn J. "Kay" Sherman, a w 1967 r. poślubił Adelaide Gail Sloatman, z którą był aż do swojej śmierci i z którą miał kolejno: w 1967 r. - córkę Moon; 1969 - syna Dweezila (dziś znany muzyk i m.in. lider projektu Zappa Plays Zappa); 1974 - drugiego syna Ahmeta oraz 1979 kolejną córkę - Divę.
PS. Kilka cytatów zaczerpniętych z "Wikicytatów":
Polityka jest jedną z gałęzi przemysłu rozrywkowego
Dlaczego koniecznie nie możesz mieć racji tylko dlatego, że kilka milionów ludzi sądzi, że jej nie masz?
Każdy ma prawo być szczęśliwym na swoich własnych warunkach
Nie ustawaj aż to co dobre stanie się lepsze, a to co lepsze będzie twoim najlepszym
Sztuka to robienie czegoś z niczego i sprzedawanie tego
Umysł jest jak spadochron. Nie działa, jeśli nie jest otwarty
Z graniem na gitarze jest jak z jeb... - nigdy się tego nie zapomina.