Piękna, romantyczna piosenka? Ani trochę. Przebój Jamesa Blunta kryje mroczną historię

Piękna, romantyczna piosenka, której ludzie chętnie posłuchają nawet wtedy, gdy po raz trzeci w tym samym tygodniu trafiają na nią w radiu - chociaż jest dopiero wtorek. Trzeba przyznać, że przebój Jamesa Blunta "You're Beautiful" ma świetny PR. Trochę niezręcznie robi się jednak, kiedy odkryjemy prawdziwe znaczenie tekstu i historię, która za nim stoi. Wtedy nie jest już ani romantycznie, ani niewinnie.

Za sprawą "You're Beautiful" James Blunt stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów na świecie. Na zdjęciu w 2005 roku
Za sprawą "You're Beautiful" James Blunt stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów na świecie. Na zdjęciu w 2005 roku Alessandro Albert/Getty ImagesGetty Images

Życiorys Jamesa Blunta spokojnie mógłby posłużyć za scenariusz do filmu. Nie myślcie jednak, że to historia o zagubionym chłopaku, którego talent ktoś nagle odkrył, a on sam zorientował się, że kocha muzykę, w tydzień nauczył się gry na gitarze, podpisał kontrakt opiewający na miliony funtów i został bożyszczem tłumów. To zupełnie nie tak.

Otóż James już w dzieciństwie interesował się muzyką. Uczył się nawet gry na pianinie i skrzypcach, ale dopiero jako nastolatek zaczął zbierać płyty, a po namowach kolegi nauczył się gry na gitarze. Blunt napisał swoje pierwsze piosenki jako 14-latek. Kariera muzyczna musiała jednak poczekać, bo po drodze były studia i jeszcze jedna mała komplikacja. Przyszły gwiazdor dostał stypendium wojskowe, co było świetnym sposobem na zaoszczędzenie pieniędzy na edukację, ale miało swoją cenę. James musiał przepracować dla armii co najmniej cztery lata. Najbardziej zadowolony z tego układu był ojciec muzyka, który uważał, że praca w wojsku to stabilne zatrudnienie i niezłe pieniądze.

Blunt trafił więc na szkolenie, potem między innymi na misję do Kosowa, ale podczas każdego wyjazdu miał ze sobą gitarę, więc po godzinach pracował nad piosenkami. Jedna ze znajomych artysty poradziła mu, żeby skontaktował się z jej dawnym współlokatorem i ówczesnym menedżerem Eltona Johna. Todd Interland zabrał album demo Jamesa w podróż samochodem i musiał szybko przerwać jazdę. Po kilku piosenkach menedżer wybrał numer zapisany na okładce, żeby umówić spotkanie z młodym wokalistą. Blunt kończył akurat służbę w armii, więc mógł w pełni poświęcić się karierze.

Sprawa nie była jednak taka prosta. Wytwórnia niby chciała współpracować z artystą, ale szefom firmy nie podobało się, że James ma akcent wykształconego chłopaka z dobrego domu. Uważali, że to odstraszy przeciętnego słuchacza z klasy pracującej, a więc zmniejszy zyski. Traf chciał, że James dostał zaproszenie na festiwal South by Southwest w Teksasie.

Impreza pozwala między innymi młodym artystom na zaprezentowanie się przed publicznością. Na ten sam festiwal przyjechała Linda Perry, wokalistka 4 Non Blondes, a przy okazji producentka i autorka piosenek. Artystka otwierała akurat własną wytwórnię płytową. Linda usłyszała kilka utworów Jamesa, jeszcze w wersjach demo, poszła na jego koncert i tego samego wieczoru zaproponowała mu nagranie płyty. Tak się tworzy historię.

O czym jest "You're Beautiful"? Prawda wyszła na jaw po latach

Miesiąc po tych wydarzeniach James nagrywał już w Los Angeles swoją debiutancką płytę. Album "Back to Bedlam" odniósł ogromny sukces, ale nie ma się co oszukiwać: muzyk nie zrobiłby takiej furory, gdyby nie singel "You're Beautiful". Piosenka okazała się radiowym przebojem, zresztą na wiele lat, a teledysk, w którym Blunt rozbiera się przy padającym śniegu (spokojnie, nie aż tak rozbiera), nie schodził z anten telewizji muzycznych. Swoją drogą James zapracował sobie na sukces teledysku, bo specjalnie na jego potrzeby skoczył z klifu na Majorce. Nawet dwa razy, bo pierwsze ujęcie nie wyszło tak, jak chciał reżyser.

W Łodzi nie zabrakło takich utworów, jak m.in. "Breathe", "Goodbye My Lover", "Bonfire Heart", "1973", "Carry You Home" czy oczywiście "You're Beautiful".
James Blunt
"Zawsze uwielbiam tu [do Polski] przyjeżdżać. Publika wspaniale mnie tu odbiera, zawsze ciepło wita i śpiewa moje piosenki. Do tego piękno Waszych miast i ich historia niesamowicie mnie intrygują i przyciągają" - wspominał James Blunt przy okazji swojego ostatniego koncertu w Gliwicach.
Podczas trasy "The Stars Beneath My Feet" James Blunt podsumowuje swoją dotychczasową karierę, w ramach której wypuścił sześć studyjnych płyt. Na całym świecie Brytyjczyk sprzedał ponad 20 mln albumów.
+8

Sam utwór szybko stał się ścieżką dźwiękową dla wesel, romantycznych kolacji i oświadczyn, chociaż piosenka opowiada naprawdę o... stalkerze. Artysta ujawnił to dopiero po latach i może to lepiej dla utworu, bo jego losy mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. W "The Oprah Winfrey Show" muzyk powiedział o swojej historii krótko: "To trochę żałosne".

Okazało się, że pewnego dnia James, nieco "znieczulony używkami", wsiadł do wagonu londyńskiego metra. Rozejrzał się i dostrzegł na jednym z siedzeń swoją byłą dziewczynę. Obok kobiety siedział jej nowy chłopak, o którego istnieniu Blunt nie miał pojęcia. Kobieta zauważyła artystę, ale potem odwróciła wzrok i oboje zachowywali się, jakby się nie znali. Minęli się tylko przy wyjściu, a muzyk zastanawiał się, co by było, gdyby się odezwał. Blunt wspominał, że po tym nieoczekiwanym spotkaniu wrócił do domu i błyskawicznie, dosłownie w dwie minuty, napisał tekst piosenki. Słowa "You're Beautiful" są oczywiście inspirowane historią z metra, a opowiadają konkretnie o stalkerze, który śledzi czyjąś dziewczynę, a potem popełnia samobójstwo. Uroczo, prawda?

Nikt nie spodziewał się takiego sukcesu

Debiutancka płyta Jamesa Blunta ukazała się w 2004 roku, ale "You're Beautiful" wcale nie zostało pierwszym ani nawet drugim singlem z tego albumu. Sam wokalista nie miał pojęcia, że utwór odniesie aż taki sukces. Piosenka królowała na listach przebojów, a z chłopaka, który chciał po prostu śpiewać, zrobiła gwiazdę. Muzyk przyznał, że sukces utworu na początku trochę go przeraził, ale w końcu artysta zrozumiał, ile mu zawdzięcza.

À propos wesel i ślubów - James śpiewał ten przebój na ślubie Eltona Johna, który nie miał żadnego problemu z prawdziwą historią piosenki. Tak samo jak Blunt nie ma problemu z tym, że jego przebój trafia na kolejne listy najbardziej męczących albo irytujących utworów świata. Tylko nie próbujcie przypadkiem pisać muzykowi w sieci, że go nie lubicie.

Po pierwsze: czytał to już wiele razy i nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Po drugie: James słynie z tego, że uwielbia dyskutować z hejterami i jest w tym dobry. Naprawdę dobry. Na pytanie internautki na Twitterze: "Czy wy też nienawidzicie głosu Jamesa Blunta? Nie mogę go znieść", muzyk odpowiedział szczerze: "Nigdy nie lubiłem brzmienia swojego głosu. Do momentu, kiedy zrobił ze mnie bogacza".

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas