Recenzja James Blunt "The Afterlove": Poważny i rozważny

Zawsze miałam nadzieję, że ten błyskotliwy, władający ciętą ripostą niczym kąśliwym floretem (potwierdzone przy twitterowych potyczkach) facet, może mnie jeszcze zaskoczyć. Zważywszy na to, że na samym początku muzycznej kariery popisał się zdolnością do tworzenia całkiem charakterystycznych i urzekających, jak na byłego wojskowego, piosenek. James Blunt zaprezentował pierwszą od czterech lat płytę długogrającą, zatytułował ją "Afterlove" i niczym miłość pozostawił za sobą delikatne rozczarowanie, nutkę nostalgii i refleksji.

James Blunt na okładce płyty "The Afterlove"
James Blunt na okładce płyty "The Afterlove" 

James Blunt zdaje się być wpatrzony w twórczość swoich młodszych kolegów, na przykład Eda Sheerana, który zresztą pomagał przy "Afterlove". Imprezowy bujający kawałek "Love me Better" brzmi jak piosenka, która mogłaby znaleźć się na nowym longplayu Sheerana.

U Blunta wybrzmiewają elementy houseowe, tropikalne ozdobniki, delikatne gitary (jak choćby w "California"), balladowe fragmenty ("Time of Our Lives") i mimo pozornego zróżnicowania, podczas odsłuchu całego albumu poszczególne elementy zdają się być do siebie dość podobne, zlewając się w jedną nieregularną, raczej monotonną całość.

Wielbicieli spokojniejszej odsłony Blunta, najlepszych jego patentów, klimatów znanych z "You're Beautiful" czy "1973", nadal należy odsyłać do archiwum, na "Afterlove" sytuacje w stylu tamtych starych dobrych nie dzieją się. Dzieją się za to melodie, które wpadają w ucho na dłużej: przykładem choćby bardzo zgrabna kompozycja "Bartender", delikatna "Courtney's Song" czy wreszcie prosta, liryczna "2005". Takich jak ta chciałoby się więcej, szkoda, że obok nich można spotkać także patetyczne, rozdmuchane fragmenty, jak ten zatytułowany "Don't Give Me Those Eyes".

"Jeśli myślisz, że rok 2016 był zły - w 2017 roku wydaję album" - napisał w grudniu na swoim Twitterze Blunt. Gdyby nagrywał płyty na tak wysokim poziomie, jak jego autoironia, słuchalibyśmy teraz mocnej ósemki, a może nawet dziewiątki.

James Blunt "The Afterlove", Warner Music Poland

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas