Nirvana świętuje 30 lat płyty "In Utero". Nastoletni niepokój sprzedał się dobrze
W refrenie "Scentless Apprentice" Kurt Cobain krzyczy i wyje w rozpaczy "Go Away, Go Away", zupełnie jakby chciał wyprosić słuchaczy ze świata, który zbudował w kontrze do "Nevermind" na najnowszym albumie "In Utero". Po usłyszeniu całego materiału menedżerowie wytwórni zakładali komercyjną klapę, a promocja miała skupić się na alternatywnych radiach i magazynach. Tymczasem wydany 30 lat temu materiał okazał się sprzedażową bestią, która zmieniła układ sił na rynku, udowadniając, że szczera, bezkompromisowa twórczość znajdzie swoich fanów.
Jeśli pomyślimy o płycie "Nevermind", przełomowym wydawnictwie w historii muzyki, słyszymy mocne, przebojowe dźwięki, które błyszczą wypolerowaną mocą, niczym dyskotekowa kula. Nirvana współpracując z producentem Butchem Vigiem, stworzyła dzieło, które dzięki swojemu popowemu urokowi, dodającemu blasku rockowym riffom, trafiło pod przysłowiowe strzechy. Nie musiałeś być dzieckiem grunge'owej rewolucji, aby zakochać się w kolejnych singlach, pochodzących z płyty. Ponadczasowy "Smells Like Teen Spirit", chwytliwy i bujający "Come As You Are", ekspresyjny, niemal beatlesowski "In Bloom" sprawiły, że nieznany, alternatywny band z Seattle trafił na szczyt i był jedną z najjaśniejszych muzycznych gwiazd początku lat 90.
Nirvana: Nieznośna presja sławy
Dla zespołu, zakorzenionego w antykorporacyjnym, szczerym ruchu muzycznym, kojarzonym ze sceną post punkową, ten nagły i gigantyczny sukces był problemem. Zwłaszcza Kurt Cobain miał trudności z przetworzeniem tego, co się działo z grupą i zarządzaniem narastającym, wewnętrznym konfliktem między uczciwością artystyczną a nagłą popularnością. Rozczarowany pułapkami sławy i wściekły ingerencją mediów w jego życie prywatne, Kurt znalazł się w sytuacji, w której ze wszystkich stron wywierano presję, z której wydawało się, że nie ma wyjścia.
Dając w swej twórczości ujście wszystkim problemom, które dostrzegał w otaczającym świecie, Cobain szukał drogi do innych zagubionych, aby nawiązać kontakt, dać sygnał, wlać nadzieję, przepracować wspólnie wszelkie traumy. Ze zdziwieniem oglądał krajobraz po bitwie. Nienawidził tego, że dzięki swojej przystępności "Nevermind" trafił do ludzi, którzy nigdy nie byli adresatami jego przesłania. Bogate, wiecznie uśmiechnięte celebrytki i opaleni, pewni siebie, hedonistycznie podchodzący do życia chłopcy z siłowni, ubrani w koszulki Nirvany, napawali go obrzydzeniem. Po prostu brzydki, undergroundowy rock, dopasowany do potrzeb konsumentów, stając się jedną z najbardziej fascynujących ewolucji muzycznych XX wieku, znalazł się w centrum masowego zainteresowania, co niezwykle drażniło lidera Nirvany.
Kurt Cobain skończyłby 55 lat. Legenda grunge'u inspiruje do dziś
Kurt Cobain i jego Nirvana zrewolucjonizowali muzykę rockową i do dziś inspirują twórców, także spoza kręgów muzycznych. Kto wie, ile stworzyłby Ojciec Chrzestny Grunge'u, gdyby nie samobójcza śmierć. Muzyk skończyłby dziś 55 lat.
Kurt Cobain: Tęsknię za byciem smutnym
To nie jest tak, że Cobain całkowicie odrzucał sukces. Przerosła go tylko jego skala. "I miss the comfort in being sad" śpiewa w "Frances Farmer Takes Her Revenge on Seattle". Te słowa oddają uczucia kłębiące się w głowie lidera Nirvany. Kolorowe okładki młodzieżowych magazynów, setki wypolerowanych wywiadów, jeszcze jedno zdjęcie, jeszcze jeden uśmiech. Tego było za dużo. Z komercyjnego punktu widzenia sensownym ruchem przy nagrywaniu kolejnego albumu byłoby ponowne zatrudnienie Butcha Viga, który stworzył brzmieniową siłę "Nevermind". Z pewnością ludzie z wytwórni już liczyli w marzeniach kolejne miliony dolarów, które popłyną ze sprzedaży. Można śmiało powiedzieć, że po wydaniu drugiego albumu świat przyjąłby z radością każdą rzecz, którą wyprodukowałaby Nirvana. Kurt miał już własny pomysł.
Zobacz również:
W poszukiwaniu artystycznej autentyczności i niezależności Cobain zwrócił się w stronę twórczości zespołu, z którym w młodości był najbardziej związany i którym się inspirował, czyli Pixies. Konkretnie pomyślał o ich producencie, ulubieńcu amerykańskiej sceny alternatywnej Stevie Albinim. Znany ze swojego błyskawicznego podejścia do nagrywania i hołdowania prostym rozwiązaniom Albini miał na koncie doskonałe osiągnięcia artystyczne, które w oczach lidera Nirvany czyniły go doskonałym kandydatem do tego, aby przejąć kontrolę nad powstaniem płyty.
Z drugiej strony producent zdecydował się na współpracę z zespołem z szacunku dla jego misji, polegającej na przeciwstawianiu się własnej sławie i próbie powrotu do korzeni. Zaznaczył jednak, że podczas dwutygodniowej sesji w studiu nie będą mogły przebywać żadne inne osoby poza nim i zespołem. Do tego Nirvana, aby zdystansować się od ingerencji wytwórni, zapłaciła za nagrania z własnej kieszeni.
Nirvana: Oczyszczająca siła surowego brzmienia
Jeśli "Nevermind" zawiera najbardziej przebojowe, zgrabne i melodyjne piosenki w twórczości Nirvany, to "In Utero" uderza oczyszczającą i brutalną siłą surowego brzmienia. Większość nagrań podczas sesji powstała podczas wspólnego grania na żywo. Oszałamiająca moc perkusji Dave'a Grohla i surowy rytm basu Krista Novoselica, zostały podbite przesterowanymi, wręcz wyjącymi gitarami Cobaina. Jeśli jednak spróbujemy wgryźć się w album i odłożymy na chwilę szalone kawałki "Tourette’s" czy "Radio Friendly Unit Shifter", które brzmią jak wesoła zabawa dźwiękiem młodych punkowców w garażu rodziców, to odkryjemy nieznikający talent Cobaina do pisania genialnych piosenek.Takie utwory, jak "Heart-Shaped Box", "Pennyroyal Tea" czy "Rape Me", spokojnie mają przebojową moc, porównywalną z kawałkami z "Nevermind". Gdyby zostały otoczone ciepłym brzmieniem wygenerowanym na tamtej płycie przez Butcha Viga i poruszały mniej mroczne tematy w warstwie lirycznej, byłyby kolejnymi radiowymi hitami grupy.
Kreując duszny i niepokojący świat swoich nowych kompozycji, ubierając je w szalone, suche, przesterowane, czasem łkające, innym razem wrzeszczące dźwięki Kurt Cobain, mając dość latania pod niebem komercyjnego sukcesu, próbował z zespołem spaść z powrotem na ziemię. W efekcie uderzył w nią z niespodziewanym impetem, aby odbić się i wskoczyć na szczyt list przebojów w Ameryce, Wielkiej Brytanii, Australii i Europie. Poruszające dzieło naprawdę utalentowanego, ale zmagającego się z depresją autora tekstów, który niebezpiecznie zbliżał się do krawędzi, znalazło drogę do wielu muzycznych serc.
Nirvana udowodniła swoją szczerość, nagrywając pozornie nieprzystępny album, który miał zgubić przypadkowych fanów, pomimo to trafiła ze swoim przekazem i wciąż nie mogła uwolnić się od podążającego za grupą sukcesu. Kolejny raz Cobain, Novoselic i Grohl stali się bogami rocka, ale tym razem zrobili to na własnych, szczerych, artystycznych warunkach.
"In Utero": To się nigdy nie sprzeda
Niechęć menedżerów wytwórni do nowego dzieła zespołu, ograniczona promocja, kłopoty i kontrowersje związane z okładką albumu i singli, w szczególności utworu "Rape Me", blokada sprzedaży w dużych amerykańskich sieciach handlowych, spory wokół miksów, remiksów i wersji radiowych nie mogły powstrzymać rozpędzonej kuli śniegowej, jaką było "In Utero". Chwalony przez krytyków, kochany przez słuchaczy album bił kolejne rekordy.
Po wydaniu płyty Cobain bezskutecznie próbował twórczo przywrócić swój świat do równowagi. Starał się, wychodził na słońce, a kiedy wszystkim wydawało się, że jest ok, znowu zapadał się w ciemnych zakamarkach swojej duszy. W miarę jak presja sławy i sukcesu stale rosła, uzależnienie piosenkarza od narkotyków i depresja ostatecznie skłoniły go do zrobienia rzeczy nieodwracalnych. Został znaleziony martwy 5 kwietnia 1994 roku w swoim domu w Seattle, z powodu rany postrzałowej, którą sam sobie zadał, zaledwie sześć miesięcy po wydaniu "In Utero".
To tragiczne wydarzenie całkowicie zmieniło sposób interpretacji albumu, a wielu fanów i krytyków twierdziło, że teksty i tematyka płyty zapowiadały śmierć Cobaina. Chociaż większość piosenek odzwierciedla chaos i mrok panujący w umyśle lidera Nirvany, to jednak niektóre nagrania "Pennyroyal Tea" czy "All Apologies" powstały na długo przed rozpoczęciem prac nad "In Utero" gdzieś w 1990 roku. Nie oznacza to, że album nie oddaje stanu psychicznego i emocjonalnego Kurta podczas nagrywania lub że nie zawiera wskazówek, że Cobain był bliski odebrania sobie życia.
Jednak czytanie jego przesłania, jako odnoszącego się wyłącznie do rzekomej zapowiedzi samobójstwa frontmana oznacza ignorowanie całej złożoności dzieła. Kompozycje zebrane na "In Utero" opowiadają w równym stopniu o cieniach sławy, rodzinnych problemach i niekończącej się walce pomiędzy mainstreamowym sukcesem a artystyczną integralnością. Oczywiście odnoszą się również do kwestii depresji i śmierci.
Album, który kończy właśnie 30 lat, na zawsze pozostanie zapisem zmagań zespołu, który chciał przywrócić swoją artystyczną szczerość i pomimo prób wymuszenia wielu kompromisów przez szefów wytwórni płytowej, wyszedł z tego obronną ręką, nagrywając jeden z absolutnych klasyków w historii muzyki. Jest niestety również smutnym epilogiem życia wrażliwego chłopaka z Aberdeen, którego talent nie uchronił przed zbyt głębokim odczuwaniem świata, a twórczość stała się artystycznym zapisem wołania o pomoc.