Najbardziej zaskakujące duety w historii! Niektóre z nich szokują do dziś

Internet uwielbia eksperymenty związane z jedzeniem. Wystarczy, że ktoś wrzuci do sieci pomysł na przykład na połączenie lodów z solonymi frytkami (tak, to prawda), a już zyskuje tysiące krytykujących, a potem jeszcze większą rzeszę tych, którzy mówią, że to świetne i w życiu by na to nie wpadli. Podobnie jest w muzyce. Może nie ma tu akurat frytek, ale czasem za współpracę zabierają się tacy artyści, których w życiu nie zamknęlibyście w jednym studiu. Najpierw jest zdziwienie, a później najczęściej okazuje się, że to połączenie działa - i to jak!

Elton John i Eminem stworzyli zaskakujący duet podczas gali Grammy. Nie wszyscy byli zadowoleni
Elton John i Eminem stworzyli zaskakujący duet podczas gali Grammy. Nie wszyscy byli zadowoleniKevin WinterGetty Images

Elton John i Alice in Chains/Queens of the Stone Age/Eminem/Young Thug & Nicki Minaj

Każda z tych współprac wydaje się egzotyczna i właściwie trudno ocenić, która bardziej. A jak do nich doszło? Alice in Chains zwyczajnie poprosili Eltona Johna o zagranie partii pianina w piosence "Black Gives Way to Blue". Utwór miał być hołdem dla zmarłego wokalisty, Layne'a Staleya.

Czasem jednak John sam wpada na pomysł współpracy. Tak było choćby w przypadku piosenki "Fairweather Friends" grupy Queens of the Stone Age. Przyjaciel wokalisty Josha Homme'a pracował jako kierowca Eltona i lubił słuchać w aucie płyty Them Crooked Vultures, innego zespołu Josha. Album spodobał się pasażerowi i John zwyczajnie "wprosił się" na płytę Queens of the Stone Age. Homme wspominał, że brytyjski gwiazdor zadzwonił do niego pewnego dnia i stwierdził: "Jedyną rzeczą, jakiej brakuje waszemu zespołowi, jest prawdziwa królowa". Josh bez wahania odpowiedział: "Kochany, nie masz nawet pojęcia".

Tu nie było powodów do kontrowersji, ale występ Eltona z Eminemem już wzbudził ich sporo. Wystarczył jeden utwór zagrany wspólnie na gali rozdania Grammy w 2001 roku. Brytyjczyk pojawił się na scenie razem z raperem, który wielokrotnie był oskarżany o homofobię w swoich tekstach. Oburzyli się nawet aktywiści, którzy uznali, że John zdradził środowisko. Muzyk odpowiedział jednak, że woli burzyć mury, niż je budować. Panowie po tym występie tak się zaprzyjaźnili, że Eminem dzwonił do Eltona po rady dotyczące kariery, John pomógł też raperowi w przejściu odwyku.

Aż takiej pomocy nie potrzebował inny hiphopowy gwiazdor, Young Thug. Okazało się, że legendarny muzyk lubi twórczość tego rapera, więc producent Thuga, trochę w ramach oddania hołdu, szukał w dyskografii Johna czegoś, co można by wykorzystać w piosence. Tak trafił na instrumentalną wersję "Rocket Man", która ostatecznie stała się częścią utworu "High". Young Thug osobiście zaprezentował Eltonowi efekty pracy, kiedy panowie spotkali się w Londynie. Raper poprosił przy okazji kolegę po fachu o parę rad dotyczących muzyki. John powiedział krótko: "Więcej melodii!". Od słowa do słowa, panowie postanowili przygotować kolejną wspólną piosenkę, do której zaangażowali jeszcze Nicki Minaj. Tak powstało "Always Love You".

Paul McCartney i Kanye West & Rihanna

To było jedno z największych muzycznych zaskoczeń 2015 roku. Zaskoczeń nie do końca pozytywnych. Co prawda fani bardzo chwalili partię Rihanny, ale cała piosenka raczej niewiele wniosła do muzycznego świata. Kanye West zapowiedział swój nowy utwór z udziałem wokalistki i z dźwiękami gitary akustycznej, ale dopiero przy okazji premiery okazało się, kto na tej gitarze zagrał. Legendarny Beatles już wcześniej współpracował z raperem, a tutaj miał okazję pracować też z Rihanną i pomóc w produkcji piosenki. Fani rapera chyba jednak nie docenili udziału McCartney'a w "FourFiveSeconds". W internecie komentowali, że "kawałek jest w sumie w porządku, ale co tam robi jakiś przypadkowy stary gość?". Ciekawe, co pisali fani The Beatles?

Paul McCartney, Kanye West i Rihanna podczas gali GrammyKevin MazurGetty Images

Nick Cave i Kylie Minogue

Niby pochodzą z tego samego kraju, niby wiele razy widywali się na muzycznych imprezach, ale dopiero w 1995 roku udało im się coś wspólnie nagrać. Teoretycznie nic tu do siebie nie pasuje. Mroczny Nick Cave i popowa gwiazda Kylie Minogue? A jednak ta dwójka stworzyła - a co tam - jeden z najlepszych duetów w historii muzyki. Nick zdradził, że od lat marzył o napisaniu jakiejś piosenki dla Kylie. Stworzył nawet kilka utworów, ale nie miał odwagi żadnego z nich wysłać do wokalistki. Cave napisał jednak piosenkę na swoją płytę "Murder Ballads", wyobraził sobie, że śpiewa ją Minogue i trzymał kciuki, żeby udało się zrealizować ten plan. Artysta tym razem zebrał się na odwagę i wysłał "Where the Wild Roses Grow", muzyczny dialog mordercy z jego ofiarą, do Kylie. Zachwycona wokalistka odpisała już następnego dnia.

Kylie Minogue i Nick CaveSamir HusseinGetty Images

Jack White i Alicia Keys

Oboje są świetni w swoich kategoriach, ale pewnie niewiele osób widziałoby tę dwójkę w jednym studiu nagraniowym. Zobaczyli to jednak producenci filmów o przygodach Jamesa Bonda, którzy przy okazji po raz pierwszy zatrudnili do tworzenia muzyki duet. Jack napisał utwór, wyprodukował go, do tego zagrał na gitarze, pianinie i perkusji, a Alicja dograła swoją partię. Pierwsze reakcje na piosenkę były średnie. Fani The White Stripes i Keys bardzo chwalili współpracę, ale pozostałe osoby dzieliły się w sieci wątpliwościami, czy singel faktycznie pasuje do filmu o agencie 007. Okazało się, że "Another Way to Die" zaczęło zyskiwać na popularności, kiedy utwór pojawił się w radiu i telewizji. W części krajów piosenka nawet bardzo dobrze poradziła sobie na listach przebojów, chociaż w rankingach najlepszych "bondowskich" piosenek jest raczej daleko od pierwszej trójki.

Linkin Park i Jay-Z

Matematyka i logika mówią, że dwa połączone sukcesy powinny dać jeszcze większy sukces, ale bywa, że życie brutalnie to weryfikuje. Nie w tym przypadku, na szczęście. Jay-Z miał na koncie kilka albumów na szczycie list sprzedaży, a Linkin Park świętowali wielki sukces płyt "Hybrid Theory" i "Meteora", kiedy artyści postanowili współpracować. Wszystko odbyło się pod szyldem projektu MTV "Mash-Ups". Telewizja poprosiła rapera, żeby wytypował sobie kogoś do współpracy.

Jay-Z zgłosił się więc do Mike'a Shinody z Linkin Park. Założenie projektu było takie, żeby połączyć istniejące utwory i zrobić z nich mash-up, ale raper i producent poszli o krok dalej i zaczęli wymieniać się mailami z pomysłami na jeszcze lepszą współpracę. Muzycy postanowili, że niektóre rzeczy przerobią i nagrają od nowa, żeby wszystko lepiej pasowało i efekt był bardziej spektakularny. Planowany występ na żywo z łączeniem piosenek przerodził się więc w stworzone od nowa i wydane później jako mini album utwory. Tak powstało wydawnictwo "Collision Course", które przy okazji zapewniło grupie Linkin Park pierwszą w historii naklejkę z cyklu "nie dla dzieci".

Chester Bennington z Linkin Park dzielący scenę z Jayem-ZTheo WargoGetty Images

Aerosmith i Run-DMC

W 1986 roku ta współpraca zaskoczyła fanów obu artystów, ale okazało się, że i Aerosmith, i Run-DMC sporo dzięki niej zyskali. Oryginalna wersja utworu z płyty "Toys in the Attic" przyniosła Stevenowi Tylerowi i spółce sukces już dekadę wcześniej. Nikt jednak nie spodziewał się tego, jakim hitem będzie cover. Pomysł na nową wersję "Walk This Way" pojawił się podczas nagrywania przez Run-DMC albumu "Raising Hell". Producent Rick Rubin włączył zespołowi utwór, którego fragmentu muzycy używali wcześniej jako wstawki na koncertach, ale którego... nie słyszeli nigdy w całości.

To nie wszystko, bo dwóch członków zespołu nie miało nawet pojęcia o istnieniu Aerosmith. Jam Master Jay przekonał jednak kolegów i Run-DMC nagrali cover, a pomogli w tym Steven Tyler i Joe Perry. Raperzy nie planowali jednak wydania piosenki na singlu i doznali szoku, kiedy utwór okazał się hitem. Wszyscy na tym skorzystali, bo Aerosmith zanotowali pierwszy od lat sukces, po problemach z używkami i konfliktach w zespole, a Run-DMC przestali być tylko grupą znaną fanom rapu i trafili ze swoją muzyką pod strzechy. 

Run-DMC połączyło siły ze Stevenem Tylerem i Joe PerrymJeffrey MayerGetty Images

Metallica i San Francisco Symphony/Lou Reed

Metallica miała na koncie dwie współprace, które wywołały zdziwienie fanów. Niektórzy miłośnicy ciężkiego grania aż się przeżegnali, kiedy okazało się, że zespół wyda płytę z orkiestrą. Album nagrano na żywo, w ciągu dwóch dni w Berkeley Community Theatre. Fani niepotrzebnie się martwili, bo na wysokości zadania stanęła nie tylko San Francisco Symphony, ale też Michael Kamen. Sławny dyrygent już wtedy miał na koncie współpracę z wielkimi muzycznego świata, w tym z samą Metallicą, przy "Nothing Else Matters". Tym razem Kamen przygotował wszystkie aranżacje na album "S&M". Co ciekawe, Michael już kilka lat wcześniej powiedział zespołowi, że taka płyta byłaby strzałem w dziesiątkę. Muzycy długo myśleli, ale w końcu zdecydowali się na eksperyment, tym bardziej że już Cliff Burton marzył o połączeniu metalu z klasyką.

"S&M" okazało się bardzo udanym projektem, czego niestety nie można powiedzieć o innej współpracy Metalliki. W 2011 roku grupa wydała "Lulu", płytę stworzoną wspólnie z Lou Reedem. Artyści spotkali się podczas koncertu na 25- lecie Rock and Roll Hal of Fame i stwierdzili, że koniecznie muszą coś wspólnie nagrać. Wyszło z tego, raczej niestety, aż dwupłytowe wydawnictwo. W skrócie: "Lulu" to monolog Lou Reeda, podzielony na utwory, z muzyką wykonywaną przez Metallikę, a od czasu do czasu na albumie dośpiewuje coś James Hetfield. Stwierdzenie, że fani raczej nie byli zachwyceni to i tak bardzo dyplomatyczne podsumowanie. Fajnie móc nagrać płytę z legendą, ale chyba można w ciemno obstawiać, że Metallica mocno się zastanowi przy kolejnej tego typu okazji.

Metallica i Lou Reed nie stworzyli połączenia idealnegoKevin MazurGetty Images

Pet Shop Boys i Dusty Springfield

Grupa Pet Shop Boys już w 1984 roku miała napisaną świetną piosenkę, ale nie wydawała jej, bo nie mogła znaleźć nikogo odpowiedniego do współpracy. W końcu pojawił się pomysł: Dusty Springfield. Neil Tennant i Chris Lowe uwielbiali tę artystkę. Nieco mniej zachwycona była wytwórnia płytowa, bo współpraca z kimś, kto od lat nie miał przeboju, nie brzmiała jak przepis na sukces. Duet się jednak uparł i zgłosił się do Dusty. Artystka na początku odrzuciła ofertę, bo... nie kojarzyła Pet Shop Boys. Kilka miesięcy później wokalistka usłyszała jakąś piosenkę zespołu w radiu, utwór jej się spodobał i wtedy Springfield postanowiła odezwać się do Brytyjczyków. Singel "What Have I Done to Deserve This" ukazał się w 1987 roku i stał się hitem, a Dusty Springfield zapewnił pierwszy numer jeden w Stanach Zjednoczonych.

Pet Shop Boys i Dusty SpringfieldMichael PutlandGetty Images

Sting i Shaggy

Niektórzy fani Stinga sądzili, że to żart. Jeśli jednak myślicie, że samo zestawienie artystów jest tu dziwaczne, to posłuchajcie historii o tym, jak panowie się spotkali. Sting akurat grał koncert i podczas "Roxanne" na scenę wszedł Shaggy. Wokalista The Police nie wiedział nawet dokładnie, kto zakłócił jego występ, był po prostu w szoku, że coś takiego się stało. Słaby początek znajomości, prawda?

Panowie spotkali się jednak po koncercie i okazało się, że świetnie im się rozmawia. Shaggy poszedł o krok dalej i postanowił zaprosić Stinga do zaśpiewania w jednej ze swoich piosenek. W studiu muzycy odkryli, że ich głosy dobrze razem brzmią, więc postanowili nagrać całą płytę. Tytuł albumu "44/876" pochodzi od numerów kierunkowych krajów artystów. Panowie mieli świadomość, że ich współpraca zaszokuje fanów, ale - jak sami stwierdzili - to dziwne zestawienie naprawdę działa. Okazuje się też, że Sting i Shaggy mają podobne gusta muzyczne. Kto by pomyślał?

Sting i ShaggySteve JenningsGetty Images

Coma i Ralph Kaminski

Polska scena też potrafi zaskoczyć. W tym przypadku wszystko zaczęło się, kiedy Coma została poproszona o przygotowanie specjalnego projektu na Męskie Granie. Muzycy zastanawiali się nad piosenkami z filmów, ale znaleźli coś lepszego i bardziej zaskakującego - utwory z bajek i programów dla dzieci. Oczywiście w wersji rockowej. Tak powstała płyta "Sen o 7 szklankach". Pomysł wydawał się szalony, ale album świetnie się sprawdził. Coma zaprosiła na płytę gości specjalnych, między innymi Darię Zawiałow i Izę Lach, ale najbardziej egzotycznym połączeniem okazał się duet z Ralphem Kaminskim. Niektórzy fani zespołu twierdzili, że to się nie może udać. Zmienili zdanie po pierwszym przesłuchaniu "Pożegnania z bajką".

Sprawdź więcej muzycznych zestawień na RANKINGI - Muzyka w Interia.pl

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas