Koledzy po fachu byli dla nich bezlitośni. Oskarżali Blondie o "sprzedanie się"
Ta piosenka narobiła im wielu wrogów w punkowym środowisku, za to zapewniła rzeszę wiernych fanów i sporą popularność. Gdyby grupa Blondie wiedziała, że tak to się skończy, pewnie nie trzymałaby "Heart of Glass" przez kilka lat w szufladzie. Jeden niepozorny flirt z disco otworzył zespołowi drzwi do wielkiej kariery.
Ile razy można próbować swoich sił w muzycznym świecie, zanim człowiek, jak śpiewała Agnieszka Chylińska, "powie sobie dość"? Członkowie Blondie odpowiedzieliby pewnie, że trzeba walczyć tak długo, aż w końcu się uda. Kto jak kto, ale na przykład Debbie Harry, która w ciągu kilku lat pracowała zarówno jako sekretarka w BBC, jak i króliczek Playboya, świetnie wie, co to znaczy walka o swoje oraz upór.
Zobacz również:
Zanim powstało Blondie, muzycy tej grupy działali w różnych zespołach. Sama wokalistka występowała na przykład w folkrockowej formacji, a pozostali mieli na koncie tyle muzycznych przygód, że wystarczyłoby ich na scenariusz kilkunastu solidnych odcinków telenoweli. Pod koniec 1974 roku ekipa postanowiła zacząć grać razem, właśnie jako Blondie. Jak na telenowelę przystało, bardzo szybko doszło do pierwszych zmian w składzie, ale jedno się nie zmieniło: zespół chciał zawojować świat.
Muzycy zbyt dobrze znali już branżę i życie, żeby naiwnie liczyć na błyskawiczny sukces. I bardzo dobrze, bo trzeba było na niego poczekać. Co prawda David Bowie i Iggy Pop tak zachwycili się debiutanckim albumem grupy, że zaprosili Blondie na swoją trasę, ale płytę trudno było nazwać bestsellerem. Coś się ruszyło dopiero wtedy, gdy zespół zmienił wytwórnię i wydał krążek na nowo. W kolejnym roku ukazała się też płyta "Plastic Letters" i o Blondie zaczęło być coraz głośniej. Muzycy nie rozumieli tylko jednej rzeczy: ich piosenki podobały się w Wielkiej Brytanii i Australii, a Amerykanie byli zupełnie nieczuli na ich dźwięki. Artyści chcieli to zmienić - i nie chodziło już nawet o popularność, lecz o to, żeby coś sobie udowodnić. A chyba zdążyliście się przekonać, że uporu muzykom nie brakowało, prawda?
"Macie dla mnie coś jeszcze?"
Kiedy grupa zabrała się za nagrywanie trzeciej płyty, "Parallel Lines", producent Mike Chapman kazał muzykom przynieść wszystkie nowe piosenki, jakie mają, żeby wybrać te najlepsze. Zespół zaprezentował swoje pomysły i okazało się, że większość wymaga jeszcze sporej pracy, zwyczajnie trzeba by te utwory dokończyć. Mike zapytał na wszelki wypadek, czy ekipa nie ma jeszcze jakichś dodatkowych propozycji. Wtedy członkowie Blondie nieśmiało przyznali: "No, mamy tutaj jeszcze taki stary kawałek". Chapman posłuchał piosenki, stwierdził, że jest świetna i natychmiast wziął ją na warsztat. Tym "starym kawałkiem" było właśnie "Heart of Glass".
Gdyby członkowie Blondie wiedzieli, że drzwi do wielkiej kariery otworzy im jedna z pierwszych piosenek, jakie napisali, pewnie szybciej by się za nią zabrali. "Heart of Glass" powstało tuż po założeniu grupy. W 1974 roku artyści mieszkali w lofcie w nowojorskiej dzielnicy Bowery i spotykali się na próbach po pracy. To oznaczało, że zespół grał najczęściej późnym wieczorem albo nawet nocą. Oczywiście początkująca formacja nie mogła sobie pozwolić na wynajęcie profesjonalnej sali, więc muzycy ćwiczyli tam, gdzie się dało. Czasem podczas prób było tak zimno, że ekipa musiała grać w grubych kurtkach i rękawiczkach. Trudno nazwać to komfortowymi warunkami, jednak wiele znanych formacji miało podobne początki. Dzisiejsze Blondie a zespół, który wtedy skromnie zaczynał - to właściwie dwa różne światy.
Grupa fascynowała się na początku punkiem i nową falą, więc niektórzy głośno by się zaśmiali, gdyby ktoś im powiedział, że muzycy przebiją się dzięki dyskotekowym brzmieniom. To między innymi dlatego "Heart of Glass" tak długo leżało w szufladzie. Utwór przez lata nie miał tytułu, zespół mówił o nim po prostu "kawałek disco". Piosenka miała potencjał, jednak artyści trochę bali się, że nie pasuje do ich stylu. Grupa nagrała więc wersję demo i właściwie na tym się skończyło. Oczywiście Blondie próbowali później coś zrobić z "kłopotliwym" utworem, więc przerabiali go na balladę albo kawałek reggae, ale to nie pasowało im jeszcze bardziej niż dyskotekowe dźwięki, więc odpuścili. Oczywiście do czasu, kiedy Chapman praktycznie zmusił ich do powrotu do przyszłego przeboju.
Historia "Heart of Glass": "To nie przejdzie"
Tekst nie był żadną autobiograficzną historią. Debbie stworzyła po prostu uniwersalną opowieść o związku, który się psuje, a w jego miejsce pojawia się żal za utraconą miłością. Wielu muzyków potwierdzi, że takie rzeczy idealnie się sprawdzają, bo przemawiają do wielu osób. Co ciekawe, słynny dzisiaj tytuł i fragment o "Heart of Glass" pojawiły się przypadkiem. Harry była bardzo zadowolona ze swojej pierwszej wersji rymu, która mówiła o "Pain in the ass", czyli po prostu "wrzodzie na d***e". Mniej zadowoleni byli niektórzy współpracownicy zespołu, bo wiedzieli, że powtarzanie tej linijki kilka razy przekreśliłoby szanse piosenki na pojawienie się w radiu. Wokalistka więc przez chwilę szukała dobrego zamiennika i wpadła na pomysł "Heart of Glass", które znamy dzisiaj.
Kontrowersyjny wers pojawił się ostatecznie tylko raz - taki mały kompromis - a i tak niektóre stacje radiowe go ocenzurowały. Zastanawiacie się, po co to poszukiwanie na siłę prostych rymów? Skoro miał to być dyskotekowy utwór, Debbie nie chciała w nim wyrafinowanej, skomplikowanej poezji. Miało być prosto, zrozumiale dla każdego i tanecznie. Niektórzy doszukiwali się potem związków utworu z filmem Wernera Herzoga, ale kiedy przebój był nagrywany, Debbie nie miała pojęcia o istnieniu tego dzieła.
Klucz do sukcesu Blondie: CR-78
Producent i muzycy spędzili cały dzień na ustalaniu, jak właściwie piosenka powinna zabrzmieć. Chapman uparł się, żeby to był utwór faktycznie typowo w stylu disco. Pod koniec lat 70. jednym z najsłynniejszych miejsc w Nowym Jorku był przecież klub Studio 54, więc nawiązanie do tych klimatów wydawało się gotowym przepisem na sukces. Mike chciał też, żeby Debbie zaśpiewała coś w stylu Donny Summer. Harry akurat uwielbiała tę wokalistkę, więc była zachwycona pomysłem. Swoją drogą, muzycy Blondie wykonywali na koncertach cover "I Feel Love" Donny, więc w pewnym sensie przewidzieli swoją przyszłość. Klawiszowiec Jimmy Destri przyniósł do studia automat perkusyjny CR-78. Artysta kupił w sklepie na Manhattanie jeden z pierwszych egzemplarzy, bo sprzęt niedawno wszedł na rynek. Pewnie tajemniczy symbol niewiele wam mówi, ale znacie tę maszynę lepiej, niż sądzicie. Słyszeliście jej dźwięki w dziesiątkach, a nawet setkach przebojów, zwłaszcza z lat 80.
Ekipa zaczęła testować urządzenie i Mike stwierdził, że to jest właśnie to, czego od początku szukali. Wtedy nie było jednak programów komputerowych, na których dałoby się błyskawicznie poskładać ścieżki, więc perkusista musiał dograć swoją partię tak, żeby wszystko idealnie się zgadzało. Clem Burke, rockman z krwi i kości, na początku w ogóle nie był przekonany do nagrywania utworu disco. Kiedy artysta zobaczył, jak trudne jest dopasowanie się do maszyny, tym bardziej nie był zachwycony pomysłem. Burke spędził kilka godzin na samym ustawianiu odpowiednich dźwięków, ale w końcu zespołowi udało się przekonać kolegę, że to najlepsze rozwiązanie dla Blondie. Przy okazji okazało się, że to "proste" disco nie jest wcale takie łatwe do zrobienia, jak mogłoby się wydawać.
"Nie przypuszczałam, że to będzie aż taki hit, do tego piosenka, dzięki której zostaniemy zapamiętani" - przyznała Debbie w rozmowie z "The Guardian". Przypuszczał za to producent. Mike od początku powtarzał muzykom, że to będzie coś wielkiego, muszą tylko poczekać. Miał rację. "Heart of Glass" okazało się przebojem w wielu krajach, ale przede wszystkim dało Blondie upragniony sukces w USA. "Chapman był z nami w Mediolanie i rzucił: 'Spotkajmy się w barze'. Pomyślałam sobie: 'Boże, marzę tylko o tym, żeby się położyć'. Ale ruszyliśmy tyłki na dół, a Mike powiedział nam, że mamy numer jeden w Stanach. Sporo wtedy wypiliśmy" - wspominała Harry.
Oczywiście nie wszyscy byli tym sukcesem zachwyceni. Koledzy po fachu, którzy grali w punkowych i nowofalowych zespołach, zaczęli oskarżać ekipę Blondie o to, że się sprzedała. "Wtedy granie disco nie było uznawane w naszym środowisku za coś fajnego. Ale my to zrobiliśmy właśnie dlatego, że nie chcieliśmy być fajni" - tłumaczyła Harry w książce "Making Tracks". W USA pod koniec lat 70. działał nawet ruch "Disco sucks", który organizował protesty przeciwko tanecznej muzyce, ale - jak się domyślacie - niewiele wskórał. Członkowie Blondie oczywiście wyśmiewali zarzuty o "sprzedanie się", bo akurat dla tego zespołu "Heart of Glass" było wtedy wielkim muzycznym eksperymentem i wymagało niezłej odwagi, zwłaszcza w punkowym środowisku.
Wbrew temu, co myśli wiele osób, teledysk do utworu nie powstał w słynnym Studio 54. Stamtąd pochodzi jedynie kilka kadrów, a resztę klipu zespół nakręcił w znacznie mniejszym i praktycznie nieznanym miejscu. Artyści nie mieli wielkiego budżetu, więc Debbie sama przygotowała koszulki dla kolegów, a potem zajęła się układaniem włosów. Co prawda Blondie mają wiele klipów, które bardziej lubią, ale to właśnie teledysk do "Heart of Glass" stał się jednym z ich klasyków. Sam singel - i to tylko w Stanach - po zaledwie kilku tygodniach zapewnił Blondie milionową sprzedaż. Piosenka okazała się wielkim przebojem, który przy okazji przyciągnął do grupy wielu nowych fanów, a muzykom udowodnił, że eksperyment z disco mógł być najlepszą decyzją w ich karierze.
"Heart of Glass" doczekało się wielu coverów. Piosenkę śpiewała nawet modelka Gisele Bündchen, a ostatnio za przebój zabrała się Miley Cyrus. "Uważamy, że Miley dała radę" - napisał zespół w sieci. Czy może być lepszy komplement?