Kłótnia o błahostkę kosztowała go wszystko. Tragiczny finał rodzinnej kłótni
Nazywali go "Księciem soulu". Potrafił z jednej strony uwodzić słuchaczy piosenkami o miłości, a z drugiej otwarcie mówić o niesprawiedliwości społecznej i nawoływać do zmian. Marvin Gaye stał się głosem pokolenia i pewnie nagrałby jeszcze wiele świetnych płyt, gdyby nie to, że tę spektakularną karierę przerwała rodzinna tragedia. Muzyk zginął z rąk własnego ojca, a zaczęło się od absurdalnej kłótni.
Jeśli ktoś zalicza pierwsze występy na scenie jako czterolatek i uwielbia śpiewać, do tego jest w tym dobry, to nic dziwnego, że szybko zostaje zauważony. Marvin Gaye (posłuchaj!) zaczął od śpiewania w chórze gospel w kościele swojego ojca. Już w podstawówce był chwalony za występy w szkolnych przedstawieniach, w których śpiewał, do tego oczywiście należał do grup wokalnych. Wszyscy nauczyciele powtarzali mu: "Chłopcze, musisz zająć się muzyką". Wokalista miał jednak więcej pomysłów na życie.
17-letni Marvin porzucił na przykład edukację i wstąpił do armii, ale szybko zrezygnował z tej przygody. Muzyk chciał pracować przy samolotach, tymczasem okazało się, że w wojsku był zaledwie chłopcem na posyłki. Gaye udawał więc, że ma problemy psychiczne, co zapewniło mu błyskawiczny koniec kariery w armii. Zresztą zwierzchnicy napisali w dokumentach artysty: "Nie przestrzega dyscypliny i nie słucha poleceń".
Marvin Gaye zginął z rąk własnego ojca. Jak do tego doszło?
Znacznie lepiej Marvin radził sobie na scenie, bo natychmiast po odejściu z wojska dołączył do zespołów, które nagrywały ze znanymi artystami, ale przy okazji próbowały tworzyć swoje piosenki. Te grupy nie przetrwały, ale Gaye nie zrezygnował z muzyki. Artysta przeprowadził się do Detroit, gdzie pracował jako sesyjny perkusista. Tak się złożyło, że Marvin występował przed świętami w domu Berry'ego Gordy'ego, szefa słynnej wytwórni Motown. Berry'emu wystarczyło kilka piosenek, żeby zaoferować młodemu muzykowi kontrakt płytowy. Jeśli spodziewacie się teraz historii o błyskawicznej karierze, to nie będzie jej. Pierwsze nagrania Marvina nie okazały się wielkim sukcesem. Wokalista przede wszystkim chciał iść w stronę jazzu, a nie soulu, dzięki któremu później zasłynął. Efekt był taki, że artysta, zamiast grać własne koncerty, musiał nadal pracować jako sesyjny perkusista.
Gaye miał jeszcze jeden problem, który towarzyszył mu zresztą od dawna. Nie lubił, kiedy ktoś mówił mu, co ma robić. To dlatego muzyk nie poszedł na lekcje tańca, na które wysyłani byli praktycznie wszyscy podopieczni Motown, nie chciał też słuchać wskazówek, jak poruszać się na scenie, czego później żałował. Jedyna rada, jaką artysta wziął sobie do serca, brzmiała: "Nie zamykaj oczu, kiedy śpiewasz, bo wyglądasz, jakbyś spał".
Grzeczny chłopak uderzył pięścią w stół
Kariera Marvina zaczęła się na dobre rozwijać w drugiej połowie lat 60. Muzyk został zauważony, jego wersja piosenki "I Heard It Through the Grapevine" dała mu pierwszy numer jeden na liście Billboardu, a ludzie zaczęli się zachwycać zdolnym chłopakiem. Kłopot w tym, że artysta nie do końca w siebie wierzył, do tego po śmierci Tammi Terrell, koleżanki ze sceny, cierpiał na depresję. Przyszły gwiazdor chciał nawet porzucić muzykę i zostać zawodnikiem futbolu amerykańskiego, ale nic z tego nie wyszło - na szczęście dla jego fanów. Kiedy już Marvin wrócił do wytwórni z nową piosenką, doprowadził do awantury. "What’s Going On" było inspirowane brutalną akcją policji podczas antywojennej demonstracji. Firma nie chciała wydać singla, żeby polityka nie odstraszyła dotychczasowych fanów grzecznego i spokojnego wokalisty. Marvin postawił ultimatum: albo to wydajecie, albo nie ma mowy o kolejnych piosenkach.
Muzyk miał rację. Utwór zyskał ogromną popularność, a przy okazji rozpoczął złotą erę artysty. Wokalista radził sobie świetnie i zarabiał spore kwoty dzięki koncertom. Ta dobra passa skończyła się pod koniec lat 70., kiedy artysta miał coraz większe problemy z narkotykami i kłopoty finansowe, a album nagrany po to, żeby spłacić alimenty dla pierwszej żony, okazał się porażką. Kiedy wydawało się, że nic już nie uratuje tej kariery, Marvin, po sporze z Motown o wydanie niedokończonej płyty, odszedł z wytwórni i nagrał album "Midnight Love". Krążek okazał się ogromnym sukcesem - dał muzykowi nagrody Grammy i świetne wyniki sprzedaży, a singel "Sexual Healing" okazał się największym przebojem w dorobku wokalisty. Niestety Gaye ciągle nie potrafił zerwać z używkami. Wielka trasa koncertowa była porażką, bo artysta miał problemy z występami właśnie z ich powodu. W końcu Marvin postanowił przenieść się na jakiś czas do domu rodziców. Nie wiedział, że to okaże się największym błędem jego życia.
Problemem dla Marvina nie była rodzina. Problem stanowił jego ojciec. Marvin Gay Sr. był pastorem, który bardzo surowo traktował swoje dzieci. Alberta Cooper, matka muzyka, gospodyni domowa, przyznała, że jej mąż nigdy nie akceptował syna, nie kochał go i nie chciał, żeby ona go kochała. Steve Turner, autor biografii artysty "Trouble Man", stwierdził, że pastor był zazdrosny o gwiazdora. Senior uważał się za nauczyciela i człowieka, który ma prawo mówić ludziom, jak żyć, tymczasem głosem pokolenia obwołano jego syna, który - według niego - nie postępował "po bożemu". Dla duchownego było to jawną niesprawiedliwością. Właśnie z powodu ojca Marvin już na początku kariery zmienił nazwisko.
Naprawdę muzyk nazywał się Gay i oficjalnie dodał na końcu literę "e", żeby być jak inny soulowy gwiazdor, Sam Cooke, a także po to, żeby nikt nie plotkował na temat jego orientacji seksualnej. Nieoficjalnie jednak artysta chciał w ten sposób również odciąć się od ojca. Pastor miał trochę racji, kiedy krytykował tryb życia Marvina. Muzyk miał spore problemy z używkami, wdawał się w romanse, do tego, mimo sporych swego czasu zarobków, nie płacił zasądzonych alimentów. Wokalistę ścigała też skarbówka, bo Gaye miał miliony dolarów zaległych podatków. Doszło do tego, że artysta wyjeżdżał za granicę, żeby uniknąć kar i odsiadki.
Ojciec romansował i przebierał się w damskie cuchy
Nie myślcie jednak, że ojciec muzyka był święty. Marvin senior chętnie pouczał innych, ale sam miał problem z tak cenionym przez siebie życiem "po bożemu". Za każde, nawet drobne przewinienie, ojciec karał dzieci - zwłaszcza wokalistę. Działo się tak z powodu błahostek, np. pomyłki przy cytowaniu Biblii, z której uwielbiał przepytywać rodzinę. Potrafił też kazać jej przechodzić na głodówkę, bo to miało "zbliżyć ją do Boga". Czego Marvin senior nie znosił? Sprzeciwu. Nie wyobrażał sobie nawet, żeby żona z nim dyskutowała. Kiedy pastor ożenił się z Albertą, kobieta miała już małe dziecko. Mąż jednak kazał oddać je siostrze Alberty, bo nie chciał wychowywać cudzego syna. Mniej restrykcyjny był już, kiedy sam wdawał się w romanse, a później przyprowadził do domu swoje nieślubne dziecko. Pastor lubił też pić na umór, a do tego... zbierał damskie buty i ciuchy, w które często się przebierał.
"Życie z nim było jak życie z królem - okrutnym, humorzastym i wszechwładnym królem" - powiedział kiedyś o ojcu artysta. Nic dziwnego, że Marvin junior uciekł w muzykę. Wspierała go tylko matka, która po cichu trzymała kciuki za jego karierę. "Gdyby nie matka, która zawsze mnie wspierała i chwaliła za śpiewanie, myślę, że stałbym się jednym z tych przypadków dziecięcych samobójstw, o których czytasz w gazetach" - przyznał wokalista w rozmowie z Davidem Ritzem, autorem swojej biografii.
Relacje między ojcem a synem były napięte nawet w dorosłym życiu, a konflikt powrócił, kiedy wokalista, po nieudanej trasie, zamieszkał na jakiś czas w rodzinnym domu. Pod koniec marca 1984 roku rodzice piosenkarza kłócili się o list z firmy ubezpieczeniowej. Przesyłka przyszła do domu, ale gdzieś zaginęła, więc pastor wszczął awanturę. Ostatniego dnia marca Marvin senior przez cały wieczór znów szukał listu i był przekonany, że to Alberta gdzieś go odłożyła. Ojciec muzyka krążył po domu i krzyczał na żonę. Artysta miał już tego dość, w końcu powiedział ojcu, że ma podejść do matki i zapytać, jeśli czegoś chce, zamiast wrzeszczeć na cały dom. Oczywiście senior nie posłuchał. Alberta bała się gniewu męża, więc poszła do pokoju wokalisty, a Marvin senior za nią. Muzyk ostrzegł ojca, żeby nie przekraczał nawet progu pokoju. Pastor nie miał zamiaru go słuchać, więc doszło nie tylko do jeszcze większej awantury, ale i rękoczynów.
"Marvin go uderzył. Powiedziałam, żeby przestał, ale nie zwracał na mnie uwagi. Wymierzył mojemu mężowi kilka solidnych ciosów" - wspominała Alberta w biografii syna. Wszyscy się rozeszli, ale to nie zakończyło kłótni. Ojciec poszedł do swojego pokoju i wrócił uzbrojony. Skierował kulę prosto w serce syna. "Nie odezwał się nawet słowem, po prostu do niego wymierzył. Krzyknęłam, ale wszystko wydarzyło się błyskawicznie. On, mój mąż, strzelił, a Marvin zaczął krzyczeć. Próbowałam biec. Marvin już po pierwszym strzale osunął się na podłogę" - opisywała Alberta. Wokalista zginął nad ranem 1 kwietnia 1984 roku.
Ojciec muzyka przyznał się do oddania strzałów. Jak tłumaczył w sądzie, bał się syna i tego, że junior może go skrzywdzić. Pastor przekonywał, że kochał Marvina i chciałby, żeby drzwi sali się otworzyły, a on przez nie wszedł. Ojciec miał na początku odpowiadać za morderstwo pierwszego stopnia, ale wyrok znacznie złagodzono, kiedy okazało się, że oskarżony ma guza mózgu. Ostatecznie Marvin Gay senior dostał wyrok sześciu lat więzienia w zawieszeniu. Duchowny zmarł w 1998 roku w domu opieki.
Marvin Gaye do dzisiaj jest jedną z największych soulowych gwiazd w historii. Covery jego piosenek nagrali między innymi Elton John, The Rolling Stones i Madonna, a Charlie Puth tak zainspirował się płytami artysty, że nawet stworzył z Meghan Trainor utwór "Marvin Gaye". To, że Charlie wydał pierwszy album ponad 30 lat po śmieci "Księcia soulu", najlepiej dowodzi, że muzyka Marvina okazała się ponadczasowa.
Czytaj też: