Jego fryzura stała się kultowa, a przebój z lat 80. nuciły miliony. Jak dziś wygląda Limahl?

Christopher Hamill był nieco nieśmiałym chłopakiem z małego miasteczka Wigan. Od najmłodszych lat muzyka była jego pasją. Ponieważ jego wieloosobowa rodzina nie była zamożna, podejmował się różnych prac, aby za tygodniową wypłatę kupić kolejną płytę w lokalnym sklepie. Potem grał z nich, jako didżej w młodzieżowym klubie. Pragnął zostać aktorem, a stał się muzyczną gwiazdą lat 80. po tym, jak stworzył swój pseudonim, który jest anagramem jego nazwiska. Limahl kończy 65 lat.

Limahl w latach 80. królował na listach przebojów, ale i przyciągał wzrok oryginalną fryzurą
Limahl w latach 80. królował na listach przebojów, ale i przyciągał wzrok oryginalną fryzurąMike PriorGetty Images

Paradoksalnie dyskografię Limahla można by było zamknąć na jednej płycie, ale o dziwo piosenki stworzone przez niego w latach 80. miały wystarczającą siłę, żeby utrzymać popularność muzyka pomimo braku kolejnych sukcesów fonograficznych. Myślisz Limahl, a wyobraźnia podsuwa momentalnie dwa skojarzenia. Charakterystyczna fryzura i refren przeboju "Never Ending Story". Ten napisany przez Giorgio Morodera utwór stał się światowym przebojem w 1984 roku i pochodził ze ścieżki dźwiękowej z kultowego filmu "The NeverEnding Story" w reżyserii Wolfganga Petersena.

Wielkie przeboje i włosy. Jak powstała słynna fryzura Limahla?

Niezwykle zapadający w pamięci wizerunek muzyk stworzył w czasie swojej pracy przy przedstawieniu "Godspell". Chciał się nieco wyróżnić w tłumie od innych śpiewających, młodych aktorów. Spytał się reżysera spektaklu czy może poeksperymentować z wyglądem, a kiedy uzyskał zgodę, udał się do pobliskiego salonu fryzjerskiego. "Podobała mi się wtedy fryzura Roda Stewarta, powiedziałem fryzjerowi, żeby poszedł w tym kierunku i był odważny w swoich poczynaniach" - wspominał w rozmowie z portalem "Shortlisted". Świat poznał efekty pracy mistrza nożyczek z miasteczka Westcliff-on-Sea w 1983 roku, kiedy teledysk do piosenki "Too Shy" grupy Kajagoogoo zaczął pojawiać się regularnie w MTV.

"Too Shy" okazał się światowym fenomenem i wywindował popularność młodego brytyjskiego zespołu. To między innymi zasługa doskonałej producenckiej pracy Nicka Rhodesa muzyka Duran Duran, który trafił do studia nagraniowego trochę przez przypadek. Na początku lat 80. Limahl szukał swojego szczęścia w świecie filmu, chodząc na przesłuchania, zagrał nawet niewielką rolę w serialu kryminalnym "The Gentle Touch". Jak wielu młodych aktorów, żeby się utrzymać, pracował w modnym londyńskim klubie Embassy Club, w którym pojawiała się artystyczna śmietanka z Gary Numanem i Lemmym z Motorhead na czele. Stałym bywalcem był też klawiszowiec Duran Duran. Młody Limahl zaprzyjaźnił się z gwiazdą i opowiedział mu o swojej nowej grupie. Rhodes zgodził się pomóc w powstawaniu debiutanckiej płyty, do współpracy wciągnął jeszcze innego doświadczonego producenta Colina Thurstona.

Limahl w latach 90.Fred DuvalGetty Images

Kiedy wydawało się, że wszystko w życiu wokalisty wygląda doskonale, pojawił się zaskakujący telefon, który wywrócił wszystko do góry nogami. Muzycy Kajagoogoo odpoczywali po udanej trasie koncertowej i mieli wkrótce rozpocząć przygotowania do nagrania kolejnej płyty. "Doskonale pamiętam ten poranek. Był poniedziałek. Dostałem telefon i to był nasz menedżer, który powiedział, że jest mu bardzo przykro, ale zespół zdecydował się działać dalej beze mnie. Byłem w taki szoku, że myślałem, że upadnę. Poczułem się zraniony. Przeżyliśmy ekscytujące chwile, byliśmy numerem jeden na świecie, wszyscy czekali na nasz nowy album, a oni przekreślili wszystko" - wspominał Limahl w rozmowie z "Yahoo Entertainment". Fani grupy byli w szoku, w końcu głos i wygląd wokalisty był znakiem rozpoznawczym Kajagoogoo. Po latach można śmiało powiedzieć, że członkowie zespołu odrobinę przelicytowali pozbywając się Limahla. Kolejne płyty nagrywane bez niego nie cieszyły się popularnością. Wydarzenie stało się jednak niespodziewanie okazją dla wokalisty na ogromny solowy sukces.

Wielki sukces, a następnie zapomnienie. Nikt nie chciał słuchać jego płyt

Muzyk poznał Giorgio Morodera w Japonii podczas festiwalu muzycznego w Tokio. Kiedy słynny producent szukał wokalisty do napisanej właśnie kompozycji przypomniał sobie głos Limahla i zaprosił go do swojego studia w Monachium. Paradoksalnie, gdyby nie rozstanie z Kajagoogoo Hamill mógł nie dostać szansy współpracy z legendą muzyki popularnej, który zaangażował się również w prace nad solowym albumem i nie osiągnąć jednego z największych sukcesów w swojej karierze. Poza "Never Ending Story" jeszcze dwa utwory dobrze radziły sobie na listach "Only for Love" i "Too Much Trouble", jednak pomimo singlowego sukcesu sprzedaż "Don't Suppose" była daleka od oczekiwanej. W Wielkiej Brytanii dotarł tylko do 63. miejsca. Dużo lepiej płyta radziła sobie w Europie, gdzie popularność wokalisty utrzymywała się do końca lat 80.

Limahl obecnieDave J HoganGetty Images

Kolejne albumy okazały się komercyjną porażką i gwiazda popu popadła w zapomnienie. Limahl sporadycznie nagrywał piosenki. Skupił się na koncertowaniu ze znanym repertuarem, występował jako didżej na festiwalach i imprezach. Często odcinał kupony od swojej popularności pojawiając się w telewizyjnych programach reality show. Po latach milczenia byli koledzy z Kajagoogoo połączyli ponownie siły z wokalistą, koncertując okazyjnie, a nawet nagrali wspólnie piosenkę"Death-Defying Headlines", która nie cieszyła się sukcesem.

Limahl porzucił Londyn i przeniósł się na północ do Hertfordshire w poszukiwaniu spokoju, przyrody i przestrzeni. Wrócił do swojej pierwotnej pasji, jaką było aktorstwo. "Przeczytałem lokalną stronę internetową i zobaczyłem ogłoszenie o bezpłatnych zajęciach aktorskich we wtorek wieczorem. Nie miałem nic do roboty tego wieczoru, więc pomyślałem, że pójdę. Po trzech godzinach tak mi się spodobało, że wykupiłem cały kurs" - opowiadał magazynowi "Forbes".

Postanowił kontynuować naukę i zapisał się do Pinewood Actors Studio, a po ukończeniu szkoły dołączył do The Actors Center w Covent Garden, dzięki czemu dostał rolę w niewielkim przedstawieniu teatralnym. "Teatr miał tylko około stu miejsc, ale go zapełniliśmy. Bardzo interesuje mnie aktorstwo. Nie chodzi tu o bycie sławnym czy coś głupiego ot tak. To bardzo interesujące i powoduje przypływ adrenaliny. Aktorstwo było dla mnie zupełnie nowym rodzajem twórczego wyzwania" - opowiadał w wywiadzie dla "Forbes".

Moda na Limahla powróciła

Niespodziewanie świat przypomniał sobie o gwieździe lat 80. w 2019 roku za sprawą serialu "Stranger Things", kiedy "Never Ending Story" pojawiło się w kluczowej scenie kończącej trzeci sezon. W kilka dni ilość odtworzeń w serwisie Spotify wzrosła o 2000 procent. W internecie nagranie zaczęło funkcjonować jako viral pod hasztagiem #NeverEndingChallenge, głównie za prawą filmiku nakręconego przez gwiazdę serialu Millie Bobby Brown. Kolejne gwiazdy od Jimmy'ego Fallona i Stephena Colberta po oryginalną aktorkę z "The NeverEnding Story" Tami Stronach, opublikowały swoje filmy, tańcząc i odtwarzając serialowy duet wykonywany przez Dustina i jego dziewczynę Suzie. Początkowo Limahl nie miał świadomości swojej nowej popularności, uświadomił mu to dopiero jego siostrzeniec, który pokazał artyście serialową scenę. Wokalista był wzruszony odkryciem.

Ten niezwykły i nieoczekiwany powrót jego najsłynniejszego dzieła dodał Hamillowi energii i inspiracji do nagrania czegoś nowego po ośmioletniej przerwie. W 2020 ukazał się singel "Still in Love" i świąteczna kompozycja "One Wish for Christmas". Chociaż wydanie większej ilości materiału pokrzyżowała pandemia, to muzyk zapowiada, że zamierza powrócić z nowymi nagraniami.

Zenek Martyniuk na premierze filmu "Zenek" z LimahlemArtur ZawadzkiReporter

"Dzięki internetowi, serwisom streamingowym i wszystkiemu, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 10 lat, wiele rzeczy zmieniło się na lepsze dla artystów, niezależnie od tego, czy mieli w przeszłości hity, czy są zupełnie nowym zespołem. Gdybym poszedł dziś do wytwórni, szukając kontraktu płytowego, myślę, że wyśmialiby mnie od wejścia. Tak jestem niezależny i mogę robić, co chcę" - podsumował Limahl.

Warto dodać, że Limahl w Polsce cieszy się statusem kultowego wokalisty. Nic więc dziwnego, że co roku jego występy można oglądać na którymś z sylwestrowych koncertów lub innych telewizyjnych występach. Wielkim fanem piosenkarza jest też Zenek Martyniuk, który korzystając z okazji zaprosił gwiazdora lat 80. to zaśpiewania "Never Ending Story" w filmie "Zenek" razem z nim i dwoma aktorami, którzy wcielali się w filmie w jego postać (Jakub Zając i Krzysztof Czeczot).

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas