Sting kończy 72 lata, a formą zawstydza 40-latków. Czemu to zawdzięcza?
Jest jednym z najbardziej znanych basistów świata, chociaż pewnie wiele osób nawet nie zwraca uwagi na to, co gra, tylko jak śpiewa. Wystarczy pięć liter, żeby każdy fan muzyki wiedział, o kogo chodzi. Sting zasłużył już na określenie "muzyczna legenda", mimo że pewnie wielu znacznie młodszych artystów chciałoby być w takiej formie jak ten 72-latek. Czego mogliście nie wiedzieć o Stingu?
Naprawdę nazywa się Gordon Matthew Sumner, ale odkąd lata temu zaczął pojawiać się w klubach jazzowych w swetrze w czarno-żółte pasy, wszyscy mówią o nim po prostu "Sting". Nawet dzieci muzyka tak się do niego zwracają, więc basista jest zaskoczony, kiedy ktoś używa jego prawdziwego imienia.
Zanim jednak Sting został Stingiem, to pan Sumner grywał najwyżej po godzinach. Z czegoś trzeba było żyć, więc artysta imał się różnych zajęć. Pracował na przykład na budowie, prowadził autobus i był inkasentem podatkowym, co sam nazwał później zajęciem "miażdżącym duszę". Sting przez dwa lata pracował też jako nauczyciel angielskiego i muzyki. Zresztą sam powiedział, że praca w szkole to "jedno z najważniejszych zajęć na ziemi".
Artysta nigdy nie uchodził za osobę rozrzutną, ale też może dlatego, że na własnej skórze przekonał się, jak to jest nie mieć pieniędzy. Po przeprowadzce do Londynu muzyk miał na utrzymaniu rodzinę, za to nie miał stałej pracy. Grywał koncerty, ale niezbyt często, do tego słabo płatne, więc w pewnym momencie nie miał wyboru i zarejestrował się jako bezrobotny. Rodzina żyła z zasiłku i było jej zwyczajnie ciężko, ale ta sytuacja jeszcze bardziej mobilizowała artystę do działania.
Sting zagrał w Krakowie. Wieczór pełen przebojów
Legendarny lider The Police ponownie wystąpił w Polsce. Triumfalny powrót Stinga do naszego kraju po niecałym roku zgromadził tłumy! W krakowskiej Tauron Arenie nie było pustych miejsc, a 71-letni muzyk wykonał wiele hitów z obszernego katalogu. Zobacz zdjęcia!
Przystojniak, który dobrze śpiewa? Będą z tego kłopoty
Jeśli porównacie The Police z najlepszych lat kariery z tym, co muzycy robili na początku działalności, to zobaczycie dwa różne zespoły. Wiadomo, że każda grupa się rozwija. Ale sami artyści przyznali, że ich zespół był kiedyś bardzo chaotyczny.
Sting i Stewart Copeland poznali się podczas trasy koncertowej perkusisty z jego zespołem i wymienili się numerami telefonów. Kilka miesięcy później wokalista przeprowadził się do Londynu i już pierwszego dnia odezwał się do Stewarta, żeby umówić się na jakieś wspólne granie. Tak powstała grupa The Police. Muzycy na początku grali punk rocka, nie bardzo wiedzieli, w którą stronę iść, do tego występowali w podrzędnych klubach, więc oczywiście również zarabiali bardzo słabo. W takiej sytuacji trudno było marzyć o świetlanej przyszłości.
Problemem okazał się też gitarzysta. Henry Padovani, delikatnie mówiąc, nie był wirtuozem instrumentu, więc grupa raczej nie brzmiała rewelacyjnie. Copeland upierał się jednak, że Henry musi być w zespole, bo ma "odpowiedni wygląd". Kiedy już dla wszystkich stało się jasne, że sama aparycja nie wystarczy, gitarzystę zastąpił Andy Summers. Wtedy kariera The Police zaczęła się rozkręcać. Nie było wielką tajemnicą, że panowie w trakcie swojej działalności nie zawsze dobrze się dogadywali.
Sting kończy 70 lat
Sting jest legendą brytyjskiej muzyki. Jego piosenki podbijają listy przebojów od niemal 45 lat. W jego romantycznym głosie kochają się kobiety na całym świecie. W swoim artystycznym życiu zrobił już prawie wszystko - ale nie spoczywa na laurach. Gordon Sumner, czyli Sting, 2 października 2021 roku kończy 70 lat!
To, co było atutem Padovaniego, okazało się na przykład problemem u Stinga. Przystojny facet, do tego świetnie śpiewający, oczywiście skupiał na sobie zainteresowanie fanów. Andy Summers powiedział w wywiadzie dla "New York Post": "Klasyczna historia - wokalista zaczyna skupiać na sobie uwagę, bo to przecież on śpiewa i wiadomo, że od razu pojawiają się problemy z ego, kontrolą w zespole". Gitarzysta stwierdził też, że jego kolega raczej nie był zespołowym graczem.
Skąd takie gorzkie słowa? Andy i Stewart na pewno mieli Stingowi za złe zakończenie kariery grupy. Basista odszedł z The Police, kiedy zespół był u szczytu popularności. Co prawda dla niego kariera solowa też była wtedy sporym ryzykiem, bo nie miał pewności, że wszystko się uda, ale przynajmniej był wokalistą zespołu. To brutalne, ale prawdziwe: perkusista i gitarzysta byli w znacznie gorszej sytuacji niż on, bo przecież nie mieliby jak grać koncertów ze starym materiałem.
Kaseta, która uratowała aktorską karierę
Nie samą muzyką człowiek żyje, więc już w pierwszych latach działalności The Police Sting zaczął grywać w filmach. "Quadrophenia", czyli filmowa wersja rock-opery The Who i "Radio On" zapewniły mu tylko małe role, ale już w "Brimstone and Treacle" wokalista miał okazję w pełni zaprezentować swoje zdolności aktorskie. Potem były między innymi: "Diuna", "The Bride" i "Porachunki".
Muzyk do dzisiaj pojawia się na ekranie, ostatnio wystąpił na przykład gościnnie w serialu "Zbrodnie po sąsiedzku", u boku Seleny Gomez i Steve'a Martina. Tak się złożyło, że szef castingu produkcji pracował wcześniej z artystą przy wystawianiu "The Last Ship" na Broadwayu, więc wystarczyła jedna rozmowa w sieci i zachwycony wokalista zgodził się na udział w serialu.
Okazuje się, że Sting ma na koncie jeszcze jedną zasługę związaną z aktorstwem. Robert Downey Jr. wymarzył sobie kiedyś, że zostanie najlepszym autorem piosenek na świecie. Aktor uważał Stinga za swojego idola, więc postanowił wręczyć mu kasetę ze swoim demo. Robert grywał już wtedy w filmach, więc na koncercie został rozpoznany przez Trudie, żonę muzyka, która odebrała taśmę. Kaseta trafiła do Stinga i... tyle. Minęło 25 lat, Downey Jr. zdążył zrobić wielką karierę filmową, a Trudie i Sting przypadkiem znaleźli jego kasetę podczas robienia porządków i zapytali Roberta, czy chciałby odzyskać materiał.
Downey Jr. natychmiast go odebrał, bo już wiedział, że tamte piosenki były bardzo słabe i w sumie to dobrze, że Sting ostatecznie ich nie posłuchał. Na szczęście dla Roberta, nikt wcześniej nie poruszał tematu nieszczęsnej taśmy, a okazji nie brakowało, bo rodziny aktora i wokalisty zdążyły się w ciągu tych lat bardzo zaprzyjaźnić. Ostatecznie Downey Jr. i Sting mieli okazję wspólnie wystąpić na żywo, więc Robert może odhaczyć spełnione marzenie.
Joga, pływalnia i zero konserwantów
Wiele osób zazdrości Stingowi formy, ale umięśniona sylwetka to zasługa nie tylko dobrych genów, lecz również wysiłku. I nie, nie mówimy tu o słynnych wyznaniach muzyka dotyczących seksu tantrycznego. Wokalista bardzo dba o zdrowie, co nie powinno dziwić, bo w końcu świetna forma jest mu potrzebna na scenie, ale wygląda na to, że Brytyjczyk jest gotowy na więcej wyrzeczeń niż jego koledzy po fachu.
Sting stosuje dietę makrobiotyczną. Ten sposób żywienia jest oparty na chińskiej medycynie i zakłada, że jemy mniej więcej tyle samo potraw o właściwościach rozgrzewających i chłodzących. Muzyk unika przetworzonych węglowodanów i konserwantów oraz toksyn, a także czegokolwiek ze sztucznymi barwnikami albo wzmacniaczami smaku. Sting i Trudie od lat sami hodują warzywa, mają też kury i własne ule.
Oczywiście problem pojawia się, kiedy muzyk rusza w trasę, ale wtedy wokalista zabiera ze sobą własnego kucharza. Jeśli chodzi o ćwiczenia, to artysta testował wiele programów treningowych, ale uznał, że najlepiej sprawdza się u niego joga. Muzyk zresztą zainteresował się nią jeszcze w czasach, kiedy nie było to zbyt popularne w Wielkiej Brytanii i wywoływało zdziwienie wśród wielu fanów. Część z nich pewnie dzisiaj ćwiczy tak samo jak ich idol.
Sting przyznaje, że dobra forma wydłużyła jego karierę na scenie, bo z brzuszkiem i zadyszką ciężko byłoby mu dawać dobre koncerty. Jeśli chcecie być w takiej kondycji jak artysta, pamiętajcie, żeby dorzucić do jogi codzienne spacery, trochę pływania i serię brzuszków co kilka dni.
Wesele u Stinga
Mimo konkretnej diety - Sting nie rezygnuje z drobnych przyjemności typu kawa, lody czy wino. To ostatnie artysta akurat produkuje sam. Sting i Trudie są właścicielami posiadłości Tenuta Il Palagio w Toskanii. Kiedy małżeństwo po raz pierwszy trafiło do tego miejsca, pod koniec lat 90., tereny były dość zaniedbane, a budynki popadały w ruinę. Artysta i jego żona postanowili kupić to miejsce i przywrócić mu dawny blask. Otworzyli na farmie sklep, w którym zaczęli sprzedawać wszystko, co zostało tam wyhodowane albo wyprodukowane: warzywa, owoce, oliwę, miody i słynne już wina.
Wystarczy zresztą jedno spojrzenie na etykietę butelki, żeby wiedzieć, skąd pochodzi dany trunek, bo słynne produkty z Tenuta Il Palagio mają nazwy związane z piosenkami Stinga, na przykład "Message in the Bottle" czy "When We Dance". Gdybyście chcieli odwiedzić posiadłość Stinga i Trudie, to jest taka szansa, bo miejsce jest częściowo wynajmowane turystom albo na uroczystości. Wśród atrakcji znajdują się: basen, korty tenisowe, stadnina koni i ogrody do medytacji.
Chcesz pieniędzy? Zapracuj na nie
Niektóre dzieci artysty odziedziczyły po nim muzyczny talent. Joe stanął na czele zespołu Fiction Plane, a Eliot ma na koncie występy pod szyldem I Blame Coco oraz pod własnym imieniem i nazwiskiem. Czego za to nie odziedziczą potomkowie Stinga? Jego fortuny. Muzyk już w 2014 roku powiedział "The Daily Mail", że nie zamierza rozpuszczać swoich dzieci i zakładać im żadnych funduszy ani lokat. Majątek wokalisty szacowany jest na kilkaset milionów dolarów, ale muzyk żartuje, że za dużo wydaje na bieżąco, żeby cokolwiek komukolwiek zostawiać.
Poza tym Sting i Trudie zatrudniają wielu pracowników, choćby w posiadłości w Toskanii. Artysta jednak przede wszystkim chce, żeby jego dzieci działały na własny rachunek. "Muszą pracować. Wszystkie moje dzieci o tym wiedzą i rzadko mnie o cokolwiek proszą, co naprawdę szanuje i doceniam. Oczywiście, gdyby miały kłopoty, pomógłbym im, ale nigdy jeszcze nie musiałem tego robić" - przyznał wokalista.
O czym marzą gwiazdy rocka?
Muzyka to nie tylko sztuka, ale też biznes, a na tym Sting zna się świetnie. Artysta udowodnił to przy okazji singla "Desert Rose". Wokalista chciał, żeby piosenka była promowana w mediach, a te wtedy bardziej interesowały się młodszymi artystami, więc trzeba było użyć podstępu. W teledysku do piosenki Sting jeździł Jaguarem. Menedżer muzyka, Miles Copeland, zresztą brat Stewarta, zgłosił się do agencji obsługującej producenta aut i zaproponował układ.
Firma miała przygotować spot reklamowy w klimacie teledysku, a w zamian mogła za darmo użyć piosenki. Szefowie Jaguara zachwycili się pomysłem, tym bardziej że klip był świetny, a marka mogła w ten sposób trafić do młodszych odbiorców. Firma wydała kilka milionów funtów na czas reklamowy, a widzowie przy okazji każdej emisji słyszeli piosenkę i hasło: "Każdy marzy, by zostać gwiazdą rocka. O czym więc marzą gwiazdy rocka?". Efekt? Wytwórnia planowała, że album Stinga sprzeda się w milionowym nakładzie. Sprzedało się cztery razy więcej sztuk. Chyba o tym marzą gwiazdy rocka, prawda?